Najcenniejsze jest życie
MAGDALENA TRAWIŃSKA • dawno temuŻycie to dar, wielka wygrana na loterii, która każdemu z nas zdarza się tylko raz. Do fraszki Jana Kochanowskiego „Na zdrowie”, w której poeta pisał o tym, jak cenne jest zdrowie, dodam, że najbardziej cenne jest życie. Wiedzą o tym ci, którzy stracili bliską osobę, przeżyli poważny wypadek samochodowy, ocierając się o śmierć, a także ci, którzy od wielu lat starają się o poczęcie dziecka. Życie jest piękne, a szczęśliwi to ci, którzy potrafią to zauważyć i znaleźć sens istnienia.
Aneta (22 lata, pracuje w firmie produkującej bieliznę):
Miałam szesnaście lat, gdy mama zachorowała. To był nowotwór jelita grubego. Lekarze nie mówili jej, że choroba jest w zaawansowanym stadium, ale ona podświadomie czuła, że jest poważnie chora. Nigdy jednak nie płakała przy mnie. Chemioterapia trwała trzynaście miesięcy. Nowotwór zaatakował płuca. Domyślałam się, że to rak, ale nikt z rodziny nie chciał powiedzieć mi prawdy. Tata i brat pracowali, a siostra miała już własną rodzinę. Musiałam więc zrezygnować z liceum ekonomicznego, poszłam do szkoły wieczorowej, żeby opiekować się mamą. Gdy choroba jeszcze bardziej się posunęła, lekarze spytali, czy chcemy, żeby mama zmarła w domu. Wypisaliśmy ją ze szpitala. Po powrocie była słaba i wciąż leżała w łóżku. Czas spędzony z nią wspominam bardzo miło. Cieszyła się, gdy pokazałam jej świadectwo ukończenia szkoły i dowód osobisty. Choroba postępowała. Mama wymiotowała nawet po wypiciu wody, od dwóch lat przyjmowała tylko kroplówki. Gdy na obiedzie zjawiła się cała rodzina, mama oparta o ścianę, zjadła cały obiad. Cieszyłam się, że zdrowieje. O piątej rano tata obudził mnie i powiedział, że mama czuje się gorzej. Przed siódmą wyszedł tylko na chwilę po bułki. Zostałyśmy same. Mówiłam do niej, ale nie odpowiadała. Machałam ręką przed oczami, ale były nieruchome. Prosiłam, żeby dała mi jakikolwiek znak, że mnie słyszy. Poruszyła lekko palcem. A po chwili odetchnęła i zmarła na moich rękach. Przez miesiąc mieszkałam u swojego chłopaka, bałam się być sama. Wkrótce rozstaliśmy się – on nie wytrzymał tej próby, a ja cały czas byłam smutna i zapłakana. Musiałam odreagować. Nie od razu się udało. Miałam myśli samobójcze. Kaleczenie ręki żyletką i widok krwi sprawiał mi przyjemność. Chciałam umrzeć, bo brakowało mi mamy. Wreszcie znalazłam pracę. Obecność mojej mamy czuję wieczorami, gdy siedzę w domu na fotelu i patrzę na jej portret wiszący nad łóżkiem. Co noc, gdy zasypiam, czuję jak głaszcze mnie po głowie, tak samo jak robiła to kiedyś. Szkoda, że nie mogę już na nią liczyć. Z trudnymi decyzjami zostaję sama. Wiem, że muszę nauczyć się samodzielności. Brat nie ma czasu, siostra jest w kolejnej ciąży, a taty nie chcę martwić swoimi problemami. Gdy mam o czymś ważnym zdecydować, czasami czuję jej aprobatę. Zawsze namawiała mnie, żebym zrobiła prawo jazdy i została modelką. Jestem już po pierwszych zdjęciach i w trakcie kursu jazdy. Szkoda, że nie będzie jej na moim weselu. Położę ślubny bukiet na jej grobie. Wiem jednak, że podczas ceremonii będę czuła jej obecność, bo cały czas jest w moim sercu. A najdziwniejsze jest to, że gdy w dniu jej urodzin wypełniam multilotka, zawsze wygrywam — 200, 600 złotych. Wtedy krzyczę ze szczęścia, aż tata mnie ucisza. Mama napędza mnie do życia. Jestem pewna, że kiedyś się spotkamy.
Konrad (28 lat, ratownik medyczny):
O śmierć ocierałem się wielokrotnie. Najpierw podczas przeprowadzania fotograficznych reportaży o konflikcie bałkańskim w Kosowie, a także o konflikcie izraelsko – palestyńskim w strefie Gazy. Potem, gdy zachorowałem na nowotwór jelita grubego. Półtora roku leżałem w szpitalu, miałem transfuzję krwi. Potem podczas kilku wypadków samochodowych. Jednak zawsze cało wychodziłem z opresji. Najbardziej w pamięci utkwiło mi jedno wydarzenie. Razem z bratem jechaliśmy samochodem z Warszawy do Gdańska. Padał deszcz, więc warunki drogowe nie sprzyjały bezpiecznej jeździe. Prowadził mój brat, a on lubi zawrotną prędkość. Dość szybko pokonywaliśmy kolejne kilometry. W połowie drogi, koło Nidzicy, z niewiadomych dotąd przyczyn, wpadliśmy w poślizg. Samochód znalazł się na przeciwległym pasie ruchu i stanął bokiem. Zderzyliśmy się z autem z naprzeciwka. Siła uderzenia była tak duża, że wyrzuciła mojego brata z samochodu przez boczną szybę. Znalazł się w rowie. Samochód przekoziołkował. Byłem w środku. Gdy się ocknąłem, zorientowałem się, że brata nie ma obok mnie. Wyczołgałem się z samochodu i zacząłem go szukać. Znalazłem go zakrwawionego. Wkrótce przyjechała karetka i zawiozła nas do szpitala. Mój brat miał uraz głowy, rany cięte i liczne obrażenia ciała, a ja pęknięte żebro, zbity staw biodrowy i potłuczenia. Oboje nie mieliśmy zapiętych pasów. Rzeczoznawca samochodu składał mojemu ojcu kondolencje. Gdy po wyjściu ze szpitala zobaczyliśmy wrak samochodu, zrozumieliśmy dlaczego. Samochód był tak zmasakrowany, że żaden z nas nie miał prawa przeżyć. Miejsce, w którym siedziałem liczyło zaledwie 30 cm, a tyłu wozu właściwie nie było. Zastanawiałem się dlaczego przeżyłem wypadek. Próbowałem odpowiedzieć sobie na pytanie – do czego jestem potrzebny na ziemi. Czułem, że dostałem drugą szansę, tak jakby nowe życie. Nie wiedziałem tylko, jak je wykorzystać, żeby podziękować za tę szansę. Wkrótce stworzyłem grupę poszukiwawczo — ratowniczą w pewnej fundacji i stałem się ratownikiem medycznym w jednym ze szpitali. Razem z innymi wolontariuszami szukamy ludzi zaginionych, zwłok, pomagamy w wypadkach drogowych i przy imprezach masowych. Pojawiamy się tam, gdzie zagrożone jest ludzkie życie. Nie zdawałem sobie sprawy, że w dzisiejszych czasach jest tylu chętnych do bezzarobkowej pracy. Doceniłem swoje życie i cenię życie innych. Podczas reanimacji udało mi się uratować kilka ludzkich istnień. Jestem z tego dumny.
Ola (28 lat, nauczycielka polskiego):
Poznaliśmy się na imprezie studenckiej. Była to miłość od pierwszego wejrzenia. Czułam, że to coś szczególnego. Okres narzeczeński minął szybko. Po dwóch latach, w małym kościółku w Ciechanowie, wzieliśmy ślub. Nie planowaliśmy dziecka. Najpierw chciałam skończyć polonistykę. Potem kupiliśmy mieszkanie i zaczęliśmy urządzać nasze pierwsze gniazdko. Problemy finansowe odsuwały decyzję o poczęciu dziecka na dalszy plan. Marzenie o ciąży powróciło, gdy na świat przyszła Natalka, córeczka mojej siostry. Postanowiliśmy, że nie ma sensu już dłużej czekać, bo odpowiedni moment może nigdy nie nadejść. Minęło wiele miesięcy usilnych strań, a ja nie zachodziłam w ciążę. Okazało się, że poczęcie dziecka to wcale nie taka prosta sprawa. Bałam się, że coś jest nie tak i że możemy nigdy nie mieć dzieci. Sytuacja w domu stawała się napięta. Kłóciliśmy się. Wreszcie zaprzestaliśmy starań. Temat ciąży już nie powrócił w naszych rozmowach. Mieliśmy nadzieję, że przyszłe maleństwo samo wybierze sobie odpowiedni moment, by pojawić się na świecie. Kiedy dowiedziałam się, że stracę pracę, bo podstawówka, w której byłam nauczycielką polskiego, miała być zlikwidowana, a w gimnazjum, w którym prowadziłam lekcje tylko z jedną klasą, nie było dla mnie etatu, moje macierzyństwo odsunęło się na jeszcze bardziej odległy plan. Niestety, a raczej na szczęście, dziecko wybrało sobie właśnie ten moment. Moja miesiączka spóźniała się już pięć dni. Zrobiłam sobie test, który wyszedł pozytywnie. Rano podzieliłam się z mężem wiadomością, że będziemy rodzicami. Nie wierzę w cuda, ale dwa wydarzenia tego dnia utwierdziły mnie w przekonaiu, że to poczęcie nowego życia miało wymiar magiczny. Na balkonie dwunastego piętra naszego mieszkania gołębie umościły sobie gniazdko i zniosły dwa jajka, a w doniczce rośliny, która nigdy wcześniej nie zakwitła, pojawił się pąk. Wkrótce radość macierzyństwa przysłoniła szara rzeczywistość. Żadna szkoła nie chciała przyjąć do pracy kobiety w ciąży. Długo przeżywałam swoje bezrobocie. Rozpoczęcie roku i dzień nauczyciela zawsze wiązał się z ogromną tęsknotą za moimi uczniami. Doskwierał mi brak kontaktu z wychowankami. Moja mama pocieszała mnie, że nie powinnam rozpaczać, bo w moim życiu przecież dzieją się teraz o wiele ważniejsze sprawy. Zaczęłam przygotowywać się do nowej roli i cieszyć się na myśl o dziecku. Niedługo miałam zostać matką. Cieszyło mnie przygotowywanie obiadów dla bardzo zapracowanego męża, a także remont mieszkania i dekorowanie pokoiku dla nowego członka rodziny. Teraz, gdy z czułością dotykam swego brzucha, a mąż nasłuchuje bicia serca Huberta i śledzi każdy jego widoczny ruch, cieszę się, że dziecko wybrało właśnie ten trudny dla nas moment i postanowiło pojawić się na świecie. Dzięki tym trudnościom staliśmy się sobie jeszcze bardziej bliscy. Z niecierpliwością oczekujemy narodzin dziecka.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze