Mój facet to sknera!
JOANNA SZWECHŁOWICZ • dawno temuOszczędność to zaleta, zwłaszcza gdy jest kryzys. Pozwala przetrwać trudny finansowo czas i nie popaść w zakupoholizm, gdy jest lepiej. Ale jak każda cnota, może zmienić się w nieznośną wadę. Co ciekawe, najczęściej dotyka mężczyzn. Przejęci poczuciem odpowiedzialności za domowy budżet, niektórzy z nich popadają w prawdziwą obsesję oszczędzania. Zatruwając życie sobie i najbliższym.
Ewa, mama półrocznych bliźniaczek, na początku znajomości z przyszłym mężem była zachwycona jego podejściem do pieniędzy:
— Zaraz na pierwszej randce pochwalił się, że w dwa lata po studiach odłożył pieniądze na wkład własny do kredytu mieszkaniowego, pięćdziesiąt tysięcy. Co za różnica w porównaniu z moją rodziną, gdzie mama potrafiła za ostatnie pieniądze zabrać nas do teatru, a potem przez tydzień karmić dzieci chlebem z pasztetem! Z kolei ojciec uważał, że pieniądze są po to, by wydawać je na podróże do różnych zakazanych miejsc. A ubrania, wizyty u dentysty? To były nudne i niekonieczne wydatki. Zawsze sobie powtarzałam, że w mojej rodzinie tak nie będzie. Najpierw konieczne wydatki, potem przyjemności. Planowanie z ołówkiem w ręku, długofalowe oszczędzanie, a w nagrodę wysoka emerytura i spokojna przyszłość – tak to widziałam. Dlatego gdy poznałam Przemka, uznałam, że to porządny, odpowiedzialny kandydat na męża. A przecież były rozmaite sygnały ostrzegawcze: tylko raz przed ślubem byliśmy w restauracji, bo mówił, że nie lubi dużych skupisk ludzi. Zabieraliśmy kanapki do parku. Do kina nie chodziliśmy, bo przecież w telewizji jest tyle wspaniałych filmów. Na tych pięciu programach, które miał, bo kablówka to oczywiście fanaberia. Na wakacje nie, bo przecież działka jest taka fajna, no i dzięki niej można przetwory robić. Byłam zakochana i wszystko to brałam za dobrą monetę.
Ale kiedy po pierwszym zauroczeniu Ewie spadły klapki z oczu, poczuła, że coś tu jest nie tak:
— Zaczęło mnie męczyć takie życie. Bo sknerstwo to nie tylko postawa wobec pieniędzy, ale przede wszystkim brak fantazji. Wszystko wyliczone i obliczone. Nie można wyskoczyć za miasto, kupić powieści ulubionego autora, a nawet pójść do ZOO. Bo przecież to wszystko kosztuje i nie jest koniecznym wydatkiem.
W zasadzie jedno wydarzenie przelało czarę goryczy. Spóźniał mi się okres i zrobiłam sobie test ciążowy. Z dobrą nowiną pobiegłam do Przemka. A jakie były jego pierwsze słowa? Uważasz, że powinienem zwrócić ci połowę za test? Bo w zasadzie to nie był konieczny wydatek. Cała ciąża tak wyglądała – wózek za drogi, ginekolog tylko państwowy. Obrzydził mi całą radość z tego oczekiwania. Teraz, po narodzinach Basi i Oli, jestem całkiem od niego zależna. Ostatnio poprosiłam o pieniądze na nową bluzkę. On na to, że przecież nie potrzebuję, bo nie wychodzę „do ludzi”. Fryzjer, kosmetyczka – to samo. Wszystko byłoby jeszcze zrozumiałe, gdyby zarabiał dwa czy trzy tysiące. Ale Przemek pracuje w branży IT, jego pensja wynosi kilkanaście tysięcy. Mamy z czego żyć, ponad połowę miesięcznie odkładamy. Tylko teraz się zastanawiam: po co? Żeby zabrać ze sobą milion złotych do trumny? Coraz częściej myślę o rozwodzie.
Weselszą, szybciej zakończoną historię ma do opowiedzenia Zuzanna, dwudziestoletnia studentka:
— W zasadzie to nie zdążyliśmy zostać parą tak na poważnie, bo w błyskawicznym tempie wymiksowałam się z tego związku. Randka pierwsza: spotykamy się w kawiarni, ja zamawiam dużą kawę, a on wodę. Potem ja jeszcze jedną kawę, a on mieni się na twarzy. Nie wpadłam na to, że w związku ze straszliwym wydatkiem, myślałam, że źle się poczuł. Zaproponowałam, że może już pójdziemy, bo chyba potrzebuje świeżego powietrza. A on na to, że skoro już tę kawę zamówiłam, to trzeba ją wypić do końca, a jak nie mogę, to on mi pomoże. Zapłaciłam za siebie, a na jego twarzy pojawił się wyraz błogiego zadowolenia. Zaofiarował się, że odwiezie mnie do domu i wtedy okazało się, że zaparkował chyba ze dwa kilometry od kawiarni, na jakimś szemranym osiedlu. Pomyślałam, że to dziwne zachowanie jest wynikiem stresu – wiadomo, pierwsza randka, pewnie zrobiłam na nim niesamowite wrażenie itd. Dopiero potem wydedukowałam, że chciał zostawić samochód poza strefą płatnego postoju.
Do Zuzanny długo nie docierało, że Filip jest sknerą. Wcześniej nikogo takiego nie spotkała:
— Dostał kolejną szansę. Powiedział, że może tym razem spotkamy się u niego na kolacji. I na tej kolacji były mielone! Nie oczekiwałam trufli, ale bez przesady. Pochwalił się, że w Biedronce była promocja i że cały posiłek kosztował tylko osiemnaście złotych. Wtedy już do mnie dotarło, że to nie tylko sknera, ale i beznadziejny burak. Uciekłam tak szybko, jak się dało. Następnego dnia wysłał mi chyba ze dwadzieścia głuchaczy. Czyli – ja miałam oddzwonić, żeby on mógł zaoszczędzić. Oczywiście tego nie zrobiłam. Wiem od koleżanki, że skarżył się wspólnym znajomym. Podobno wystawiłam go do wiatru. A on przecież tyle „zainwestował” w ten związek.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze