Piernikowy pałac na skale
ANNA OPALA • dawno temuZbudowany na wysokiej litej skale Pałacu Imana w Wadi Dhar robi wrażenie zwłaszcza, gdy patrzy się na niego z bramy prowadzącej na główny dziedziniec. Wzniesiony z kamienia i wypalanych na słońcu cegieł liczy pięć pięter, a brązowe ściany ozdobione białymi fryzami nie różnią się od architektury Starego Miasta w Sanie. Ale respekt budzi jego majestat, przy jednoczesnym zachowaniu lekkości i delikatności.
Taksówkarz, który czekał na nas pod hotelem, jeden z policzków miał wypchany jak u chomika. Wiedziałam, że to liście qatu, które tutejsi mężczyźni (i coraz częściej także kobiety) żują całymi godzinami. Liście dodają energii i zwiększają wydajność pracy a tak naprawdę są narkotykiem, zawierają bowiem pobudzający alkaloid o działaniu podobnym do amfetaminy. Zdumiało mnie tylko, że taksówkarz zafundował sobie pierwszą porcję jeszcze przed południem.
Wycieczka do Pałacu Imana w Wadi Dhar, około 15 km od stolicy Jemenu, Sany, zapowiadała się ciekawie. Gadatliwy kierowca natychmiast nawiązał rozmowę o… uprawie qatu. Gdy dowiedział się, że przylecieliśmy z Etiopii, zrobił nam wykład o wyższości upraw jemeńskiej odmiany (drzewo) od odmiany etiopskiej (krzew). Nie dodał jednak, że antynarkotykowe organizacje na świecie starają się o wpisanie qatu na listę narkotyków i zakazanie jego uprawy oraz sprzedaży, całkowicie legalnej w Jemenie.
Ponieważ zapotrzebowanie na qatu wzrasta z roku na rok, Sana otoczona jest plantacjami. I znów zdumiewa mnie, jak na tutejszych kamienistych polach może cokolwiek urosnąć. Okazuje się jednak, że w porze suchej są one obficie nawadniane. Tak obficie, że gwałtownie obniża się poziom wód gruntowych i pesymiści prognozują brak wody w Sanie i okolicach już w niedalekiej przyszłości. Ale kto by się tym przejmował! Kierowcę nie stresuje przyszłość miejskich wodociągów i podekscytowany opowiada, że nie wyobraża sobie dnia bez żucia liści qatu. Mocniej dociska pedał gazu w starej toyocie, na kamienistej drodze trzęsie niemiłosiernie i zaczynam kaszleć, bo przez otwarte okna do wnętrze samochodu wpadają tumany brunatnego kurzu. Ale na szczęście Pałac Imana widać już z daleka.
Zbudowany na wysokiej litej skale robi wrażenie zwłaszcza, gdy patrzy się na niego z bramy prowadzącej na główny dziedziniec. Wzniesiony z kamienia i wypalanych na słońcu cegieł liczy pięć pięter, a brązowe ściany ozdobione białymi fryzami nie różnią się od architektury Starego Miasta w Sanie. Ale respekt budzi jego majestat, przy jednoczesnym zachowaniu lekkości i delikatności.
Pałac nie jest jednak tak piernikowo- słodki, jaki wydaje się na pierwszy rzut oka. Zbudowany już w 1786 roku spełniał rolę twierdzy obronnej. W 1930 roku, kiedy na ruinach pierwotnego pałacu stawiano letnią rezydencję Imana Yahya, jego funkcje obronne zostały odtworzone.
Wspinając się po stromych schodach na najwyższe piętro, gdzie znajduje się taras, raz po raz przewodnik pokazuje otwory strzelnicze w grubym murze. Z tarasu rozciąga się przepiękny widok na kamienną dolinę i okoliczne wsie, zbudowane także z gliny i z kamienia. Przyprószona brunatnym kurzem zieleń nie jest prawdziwie soczystą zielenią i muszę wierzyć na słowo przewodnikowi, że spalone słońcem i pełne kamieni pola są bardzo żyzne i urodzajne.
Zbliża się południe i z tarasu widzę, jak na dziedzińcu muzułmanie – zwróceni twarzą w stronę Mekki – rozpoczynają modlitwy. Przez pewien czas podziwiam ich oddanie religii, ale na rozpalonym słońcem tarasie nie da się wytrzymać zbyt długo.
Spaceruję więc w chłodzie korytarzy i zaglądam do kolejnych pokoi, kuchni i łazienek Pałacu. Wszystkie pomalowane na biało, z efektownymi zdobieniami na ścianach, we wszystkich czuć ducha władcy i dawnych mieszkańców.
Iman Yahya był feudalnym monarchą absolutnym. Spotykał się z poddanymi pod murami pałacu, gdzie wysłuchiwał ich uwag, próśb i petycji. Podejmował natychmiastowe decyzje i podpisywał rozkazy, którymi spełniał lub odrzucał wniosek poddanego. Samodzielnie decydował o wysokości podatków, a klejnoty dynastii przechowywał w skrzynce pod łóżkiem. Szczególny nacisk kładł na izolację Jemenu i kultywowanie konserwatywnych tradycji islamu. I choć długie lata chronił kraj przed obcymi wpływami, zgodził się, by oficerowie jemeńskiej armii szkolili się w doktrynach i strategiach wojennych za granicą. To otwarcie się na świat nie okazało się dla niego pomyślne. Po powrocie do kraju oficerowie utworzyli opozycję przeciw rządom Imana i w 1948 roku dopuścili się zamachu stanu. Został zamordowany.
Ale w latach trzydziestych życie dworskie w Pałacu kwitło. Zwłaszcza, gdy mieszkały w nim jednocześnie 4 żony Imana.
— Każda z nich miała swoje komnaty na oddzielnych piętrach i w różnych skrzydłach – opowiadał przewodnik, pokazując przestronne choć w większości puste pokoje. Pałac jest częścią Muzeum Narodowego i wciąż czeka, aby powróciły do niego elementy oryginalnego wyposażenia z czasów świetności.
Tymczasem w jednym ze słonecznych pokoi podziwiam wspaniałą szafirową kanapę, na której piętrzą się złotem haftowane poduchy. Żałuję, że nie mogę zanurzyć się w ich miękkości i wystawić twarzy do słońca, prześwitującego przez kolorowe szybki witraży zdobiących zwieńczenie okien.
— A to jest pokój najważniejszej z żon Imana – przewodnik wskazuje kolejną komnatę i dodaje z uśmiechem – Panom wstęp wzbroniony! Do środka wchodzę więc sama. Pokój jest bardzo duży, a jego jedyną ozdobą jest wnęka w ścianie z gipsowymi, koronkowymi ornamentami. Wielkie okna wychodzące na południe sprawiają, że w pokoju jest niemożliwie gorąco.
Szybko przechodzę dalej, by obejrzeć łazienkę z dość prymitywnymi sanitariatami.
Wewnątrz Pałacu czeka na turystów jeszcze jedna wspaniała atrakcja. To studnia wykuta w litej skale, głęboka na ponad 300 metrów. Niegdyś zaopatrywała załogę Pałacu w wodę (zwłaszcza w czasie oblężenia), dziś jednak – podobnie jak inne studnie w okolicy — jest wyschnięta i mieszka w niej tylko echo.
Wychodząc z Pałacu, w wąskiej klatce schodowej słyszę nagle zawołanie – A wy to z Polski? Jak tam jest teraz, w Warszawie? – to uśmiechnięty od ucha do ucha Włoch rozpoznał język polski, bo wciąż z radością wspomina kilkuletni pobyt w Warszawie, gdy pracował jako dyrektor zarządzający we włoskiej korporacji.
Idziemy więc z Włochem i jego dorastającym synem na taras kawiarni, która znajduje się w podcieniach na dziedzińcu. Rozmawiamy o Warszawie i pijemy wspaniałą kawę z mlekiem i dużą ilością cukru.
Ostatni rzut oka na imponujący Pałac i już nie dziwię się, że jest turystyczną wizytówką Jemenu, a jego fotografie zdobią okładki większości folderów turystycznych. I że jest ulubionym plenerem ślubnych zdjęć nowożeńców z Sany i okolic.
Słońce pali niemiłosiernie, gdy znów wsiadamy do taksówki, by kamienistą drogą wrócić do miasta. Tym razem po drodze mijamy gromady dzieci, które wracają ze szkoły. A na prowizorycznym boisku we wsi chłopcy kopią piłkę, spowici tumanami brunatnego kurzu.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze