Parada kłamców
CEGŁA • dawno temuPo kilkunastu latach różnych doświadczeń znajduję wyraźne punkty styczne, jeśli chodzi o naturę mężczyzn i będę bronić tezy, że niektóre uogólnienia są całkowicie uprawnione. Mężczyźni to kłamcy! Nigdy nie zrozumiem, dlaczego mężczyzna nie czuje, że okłamując kobietę, poniża ją, obraża, dezawuuje i straszliwie rani. Ty jesteś w stanie to zrozumieć?
Droga Cegło!
Posiadasz niezmierzone pokłady cierpliwości i wyrozumiałości dla naszych panów, nie wiem, skąd się w Tobie bierze ten optymizm na ich temat – ja go niestety nie podzielam. Po kilkunastu latach różnych doświadczeń (jestem po trzydziestce) znajduję wyraźne punkty styczne, jeśli chodzi o naturę mężczyzn i będę bronić tezy, że niektóre uogólnienia są całkowicie uprawnione.
Takie na przykład, że mężczyźni są notorycznymi kłamcami. Może to nie ich wina – nie wnikam, bo zmądrzałam i szkoda mi na to życia. Są i już! A w związku z tym nie zasługują na to, by kobiety były z nimi szczere – nie, może inaczej: kobietom totalna szczerość się po prostu nie opłaca. To prawie zawsze wychodzi w praniu.
Jasne, że nie piszę tego sobie a muzom, lecz chcę opisać własny przypadek. Mogę, ponieważ już mnie to nie boli. A pomyśleć, że kiedyś płakałam na głos z rozpaczy… Dziś tylko się uśmiecham z politowaniem, głównie dla samej siebie i swojej naiwności.
Piotr, mój były mąż, na bardzo wstępnym etapie znajomości usłyszał ode mnie typową, dziewczęcą deklarację: — Brzydzę się kłamstwem. Wolę najgorszą prawdę, niż bycie oszukiwaną i dowiadywanie się po fakcie. Naprawdę wierzyłam w to, co mówię, przy czym nie miałam na myśli wyłącznie trywialnych kłamstw na temat spraw łóżkowych. Szło mi o każde kłamstwo, bo każde według mnie rani. Idealistyczna postawa? Być może. Nie zmieniłam jej do dziś i nie zmieni jej żaden mężczyzna ze swoją „teorią względności” i rewelacjami w rodzaju „świat nie jest wyłącznie czarno-biały”.
Na mojego męża (jak i na kilku innych facetów, z którymi się spotykałam, ale małżeństwo dopiekło mi maksymalnie) to oświadczenie podziałało chyba jak prowokacja, na zasadzie: boli cię? Super, wypróbuję twoją wytrzymałość na ból. Można by oczekiwać od niego większej dojrzałości i odpowiedzialności, jako że był ode mnie starszy prawie 10 lat. Nic z tego. Piotr okłamał mnie w każdej sprawie, w jakiej tylko mógł, przy czym – oddajmy mu „sprawiedliwość” - prędzej czy później mówił prawdę. Na przykład… po roku. Albo… po trzech latach! Zależy, jak istotnej rzeczy dotyczyło kłamstwo. A swoje poślizgi tłumaczył zawsze podobnie – dumą, wstydem, strachem, że odejdę, itp. W ten sposób przeżyliśmy 8 lat – tyle czasu zajęło mi zrozumienie, że zbyt wiele się wydarzyło, nigdy nie zdołamy zaufać sobie nawzajem i ten związek nie ma już od dawna racji bytu.
Początkowo (przez całe narzeczeństwo, prawie do ślubu) nie wiedziałam, że nie będę jego pierwszą żoną. Mógł bezkarnie to przede mną ukrywać, ponieważ wiedział, że nie zależy mi na ślubie kościelnym. Taki też podał argument, kiedy popłynęły pierwsze pamiętne łzy… Czemu w ogóle za niego wyszłam w takim razie? Wiem, wiem… Po prostu byłam zakochana. Stary problem. Piotr przykładnie płacił alimenty na syna (wydaje mi się zresztą, sądząc po częstotliwości spotkań, że naprawdę był z nim związany uczuciowo, co teoretycznie dobrze o nim świadczy, prawda?). Niestety, własnego dziecka nie mogliśmy się jakoś doczekać. Po jakimś czasie była żona wystąpiła sądownie o podwyższenie alimentów, a Piotr wpadł w szał. Obie rzeczy mocno mnie zastanowiły, zarówno droga oficjalna, jak i reakcja męża, gdyż przedtem był ze swoją „ex” w poprawnych, rzekłabym: przyjacielskich stosunkach, zachował nawet klucze do jej mieszkania (o czym dowiedziałam się 3 lata po naszym ślubie – to taki tylko detal na marginesie :-)), to po pierwsze, a po drugie – zarabiał nieźle, a syn rósł, zatem dorzucenie tych kilku złotych miesięcznie naprawdę nie powinno być problemem. Ponieważ intensywnie dopytywałam się – jak to domownik – o postępy sprawy, najpierw zostałam zbesztana, następnie zaś oświecona piorunującą informacją, że Artuś… wcale nie jest synem Piotra. Romans żony był rzekomo przyczyną ich rozwodu… Piszę „rzekomo”, bo wtedy – mając lat 26 – czułam w głowie rozgardiasz. Jeśli chłopiec ma innego biologicznego ojca, to skąd w ogóle kwestia alimentów? Piotr jednak utrzymywał, że go nękam i prześladuję swoimi pytaniami, przywołuję bolesne i upokarzające wspomnienia, przestałam więc. Uspokoiło mnie, że wreszcie definitywnie oddał byłej żonie klucze…
Przez kolejne 3 lata bezskutecznie staraliśmy się o dzidziusia. Wreszcie mąż uległ moim namowom i też poddał się badaniom. Nie potrafię wytłumaczyć, po co się na to zgodził, skoro od początku znał wynik… Byłam zrozpaczona, a jeszcze bardziej – wściekła. Posunęłam się do ostateczności, bo zrozumiałam już, że na szczerość ze strony najbliższego człowieka raczej liczyć nie mogę: zadzwoniłam do Renaty, jego byłej, z którą generalnie nie miałam zatargów i pomimo sporadycznych kontaktów byłyśmy nawet po imieniu. Poszłyśmy sobie na kawkę i — kawę na ławę. Sama nie wiem, która z nas robiła większe oczy podczas tej rozmowy… Piotr jest bezpłodny. Nie było żadnego romansu. Artuś został oficjalnie adoptowany. Rozwód był z powodów „charakterologicznych” - w sumie nic wielkiego. Piotr jest zobowiązany do alimentów na prawach biologicznego ojca, a zezłościł się podwyżką, bo Renata znalazła sobie narzeczonego, właściwie konkubenta, który się do niej wprowadził i zaczął jakby „odbierać” Artka Piotrowi, bo złapali dobry kontakt.
Renata ostatecznie poprzestała na dotychczasowych alimentach, ponieważ nowy partner wspomaga finansowo ją i dziecko. Była wstrząśnięta moim stopniem niewiedzy, zwłaszcza w kwestii tego, że Piotr nie może mieć własnych dzieci, chyba nawet mi współczuła, ale nie ulżyło mi to szczególnie.
Po tej historii oddaliłam się od męża psychicznie – fizycznie nie zobojętniał mi do końca, nasze życie było udane, a bezpłodność nie przekreśla przecież posiadania rodziny. Jednak nie umiałam w sobie stłumić gigantycznego żalu w stosunku do niego – podtrzymywał we mnie pewne marzenia i złudzenia, może nawet się z nich w duchu naigrawał? Jego próby tłumaczeń (zresztą bardzo buńczuczne i pozbawione krztyny skruchy) utwierdziły mnie w przekonaniu, że nie mogę mu zaufać i nasze drogi muszą się rozejść. Co zabawniejsze, on również nazwał mnie osobą niegodną zaufania – powierzył mi w końcu swoje „najmroczniejsze” sekrety, licząc, że go zrozumiem, a ja bezwzględnie wykorzystałam je przeciwko niemu… Jeszcze do tego histeryk – chyba kolejna cecha rozpoznawcza płci przeciwnej! Mówię Ci, gdy dziś przywołuję niektóre teksty Piotra, to autentycznie pękam ze śmiechu. A naśmiewam się nad… własną głupotą i ślepotą zakochanej baby!
Zakończę swoją historię jeszcze jednym pesymistycznym akcentem, jeśli pozwolisz. Po rozwodzie z Piotrem przez dobrych 5 lat byłam sama. Osłabły we mnie instynkty macierzyńskie i wszystkie inne zresztą też. Rozglądałam się uważnie i czujnie, co by tu zrobić, żeby już nigdy nie dać się nabrać. Naiwna jak zawsze. Chociaż niby dorosła, dojrzała i po przejściach. Mój ostatni narzeczony, Olaf, był równolatkiem. Siedliśmy do piwa w 3. tygodniu znajomości i powiedzieliśmy sobie „wszystko”. Z mojej strony była to głównie opowieść o seryjnym oszuście – byłym mężu. Plus jakieś szkolno-studenckie epizody i moje generalne zgorzknienie. On w zamian opisał mi swoją romantyczną edukację 18-letniego prawiczka w ramionach kobiety starszej i doświadczonej… Ich burzliwy związek trwał z przerwami prawie 12 lat, mieszkali razem, rozstali się bez nienawiści, lecz definitywnie – dzieliły ich „różnice nie do pogodzenia”. Przyjęłam ten eufemizm bez dociekliwości, w poczuciu obopólnej ulgi przystąpiliśmy do budowania naszej rozkwitającej relacji…
Jego młodzieńczą miłość poznałam niespełna rok temu, na tłumnym sylwestrze. Kobieta zadbana, inteligentna, z klasą, ewidentnie zamożna. I szalenie otwarta. To od niej dowiedziałam się, że w czasach znajomości z Olafem zarabiała na życie jako… prostytutka i dilerka narkotyków, co nieco zresztą brali razem, ale oczywiście pod kontrolą… Cegło, piszę o mężczyźnie, z którym szybko zaczęłam sypiać bez prezerwatywy, na podstawie informacji, że jestem drugą kobietą w jego życiu!
W porządku. Zaraz mi napiszesz, że dwóch oszustów to nie powód, by się załamywać i oskarżać cały męski ród. Olaf błagał mnie o szansę, przysięgał, że kochał tamtą i do ostatniej chwili wierzył, że ona dla niego zerwie ze swoją profesją, błagał ją o to, ale w końcu się poddał.
Natychmiast pobiegłam zrobić sobie test na HIV. Na szczęście jestem zdrowa. Ale ufna, szczęśliwa i optymistyczna – co to, to nie! I nigdy nie zrozumiem, dlaczego mężczyzna nie czuje, że okłamując kobietę, poniża ją, obraża, dezawuuje i straszliwie rani. Ty jesteś w stanie to zrozumieć?
Iwońcia
***
Droga Iwono!
Przeżyłaś dwa wyjątkowo pechowe, traumatyczne doświadczenia. Uważasz, że wszyscy mężczyźni postępują tak jak Piotr i Olaf. Może nawet zaczynasz podejrzewać, że swoim idealizmem przyciągasz do siebie, na przedziwnej zasadzie kontrastu, takich właśnie osobników.
Ja z kolei solidnie, chociaż nieświadomie, wypracowuję sobie na tym forum opinię adwokatki męskiego rodu, która rzekomo, bez względu na okoliczności, broni każdego faceta i nakazuje dać mu szansę. Nawet podejrzewana bywam o to, że… sama jestem facetem.
Cóż, taki mój los i rola. Mam wydobywać ludzi z otchłani rozpaczy i niewiary w drugiego człowieka, który, niestety, nigdy nie jest tylko czarny lub tylko biały (co bardzo by nam wszystkim ułatwiło życie i wszelkie decyzje).
Teraz ja Cię zapytam: czy podzielasz opinię, że najbardziej idealistyczne cechy ludzkie to zdolność do bezwarunkowej miłości i przebaczania? Nie każdy musi jednak te zdolności posiadać, to pułap ogromnie wyśrubowany, prawie nierealny. Dlatego – nie wyrzucaj sobie tego, że Twoimi emocjami rządzą zasady. Ale też nie oczekuj, że każdy napotkany człowiek dorówna Ci twardością kręgosłupa moralnego.
Piszesz, że mężczyźni oszukują z samej swej natury, dla sportu. Że cieszy ich smutek okłamywanych kobiet – zatem: robią to z okrutną premedytacją. Podejrzewasz, że Twój mąż naigrawał się z Twojej naiwności, a Twój ostatni chłopak lekkomyślnie ryzykował zarażenie Cię śmiertelną chorobą… Jednocześnie, przedstawiasz się jako nieuleczalna idealistka. A w sumie… niewiele w Tobie wiary w ludzi, niewiele chęci choćby wniknięcia w pokrętne motywy ich postępowania. A przecież idealizm to chyba coś więcej, niż przekonanie o słuszności WŁASNYCH poglądów?
Wiem, że przeżyłaś kiepskie chwile, czujesz się wmanewrowana w dwa związki, w których mężczyźni zasadniczo nie dali Ci możliwości wolnego wyboru, czy chcesz z nimi być, ponieważ taili przed Tobą fakty bardzo istotne przy wyborze życiowego partnera. Na pewno istotne dla Ciebie.
Z całym szacunkiem, zgodzisz się chyba jednak, że człowieka jednoznacznie nie przekreśla fakt zakochania się w prostytutce, epizod narkotykowy czy bezpłodność. Raczej warto zadać sobie, zgoda, przewrotne pytanie: czy z taką przeszłością łatwo sobie poradzić? Czy Twoim zdaniem są to prawdy, które każdy powinien umieć radośnie i zuchwale wykrzyczeć na pierwszej randce, żeby mieć to już z głowy? Dlaczego nie wierzysz, że mężczyzna może się w swoim postępowaniu kierować zranionym poczuciem godności, wstydem, strachem? Oczywiście, pociąga to za sobą kolejne błędy i coraz gorsze konsekwencje, dlatego rzadko brniemy w swoje kłamstwa konsekwentnie i bez końca. Gdzieś wreszcie tama pęka i… stajemy oko w oko z osobą, którą okłamywaliśmy, ponieważ – tu zróbmy idealistyczne założenie – zależało nam na niej.
A teraz wszystko w rękach tej osoby. Jak bardzo zależy jej na nas? Czy będzie skłonna poluzować nieco gorset swoich zasad i przyznać, że ideały nie istnieją? Ludzie są, niestety, słabi, tchórzliwi i skrywają mnóstwo brzydkich tajemnic, z którymi fatalnie się czują, próbują więc czasem nadrabiać miną… I jeśli tylko nie są niereformowalnymi dewiantami, zepsutymi do szpiku kości – zawsze tli się w nich nadzieja, że ich grzeszki zostaną wreszcie odkryte, wybaczone, odkupione „dobrym” postępowaniem. Czają się wokół nas, czekając na swoją szansę…
Nie twierdzę, że Twoim zadaniem jest przytulanie ich do serca. Musisz iść własną, trudną drogą. Podpowiadam Ci jedynie, że na świecie roi się od ludzi, którzy są skłonni wybaczyć dużo więcej, niż spotkało Ciebie. Podążają drogą równie trudną jak Twoja, na dodatek bardziej krętą.
Mogę Ci tylko życzyć wiele szczęścia na prostej…
Pozdrawiam!
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze