Tajemnice naszych sąsiadów
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuLudzie za naszymi ścianami, nasi sąsiedzi, wyglądający całkiem zwyczajnie, skrywają w głowach prawdziwy kosmos, gdzie kłębią się jaszczuroludzie, seks ze świętym bądź trupem i kursy walut ustalane przez gwiazdy. Świnia na smyczy przy tym to mały pikuś. Może to śmieszne, może nawet kłopotliwe. Ale ja cieszę się, że jest wśród nas tak wiele niezwykłości.
Ludzie za naszymi ścianami, nasi sąsiedzi wyglądający całkiem zwyczajnie, skrywają w głowach prawdziwy kosmos, gdzie kłębią się jaszczuroludzie, seks ze świętym bądź trupem i kursy walut ustalane przez gwiazdy.
Odwiedził mnie mój dobry kolega wraz z piękną małżonką. Nie widzieliśmy się przez kilka lat, więc rozmawialiśmy głównie o tym, co się u nas zmieniło. Kolega (i jego piękna małżonka) wyznał, że warszawski blok, w którym pomieszkuje, zyskał niespodziewaną sławę za sprawą świni rezydującej w jednym z mieszkań. Świnia jest czysta, wychodzi na spacer i bez przerwy żre. Można ją podziwiać w internecie. Istnieją blogi poświęcone temu zwierzęciu i stosowny kanał na youtube. Prosię osiadło w stolicy i budzi spory w łonie sąsiedzkiej społeczności. Kolega ma zamiar napisać książkę o tym chrumkającym sąsiedzie, więc nie powinienem ujawniać zbyt wiele. Dość powiedzieć, że rozkład sympatii i antypatii jest dość klarowny. Im dalej ktoś ma do mieszkania zajmowanego przez świnię, z tym większą życzliwością odnosi się do niej. I odwrotnie.
To nic nowego. W latach pięćdziesiątych, kiedy trwał exodus ze wsi do nowo powstałych osiedli (jak Nowa Huta pod Krakowem), ludzie przenosili się z całym dobytkiem, wliczając w to inwentarz ożywiony. Balkony przerabiano na kurniki, świnie znajdowały nowy chlew w toalecie. Działo się to ku rozpaczy lokalnych działaczy partyjnych i skrywanej radości dziennikarzy, którym materiał na reportaż sam pchał się w ręce. W końcu świnie, kury i kozy wyzdychały tak, że ursynowskie prosie awansowało do rangi warszawskiej atrakcji i tematu zdolnego przerodzić się w powieść.
Ja jednak nie o tym. Zastanawiam się, co kierowało nieznanymi mi ludźmi, że przyjęli świnię do swojego domu. Wydaje mi się to dość nielogiczne. Być może nawet świnia źle się czuje w otoczeniu miejskim. Jest nieszczęśliwa. Choć, z drugiej strony nie powinienem się dziwić, gdyż po sąsiadach mogę spodziewać się wszystkiego.
W kamienicy, gdzie dorastałem, mieszkał, na ten przykład, regularny wariat. Wyglądał zawodowo. Miał brudne, długie kudły i brodę proroka. Niezależnie od pory dnia nakładał na siebie niezliczone warstwy ubrań – koszul, marynarek i swetrów – które następnie oblepiał długimi pasami posklejanych karteluszków z jakimiś tajemniczymi inskrypcjami. Inskrypcje te nanosił również na ścianach naszej klatki schodowej. Tych bazgrołów nie dało się rozczytać, za to nad drzwiami tego szaleńca widniał elegancki napis: POD PATRONATEM MERKUREGO. Rozmowa z tym człowiekiem zdradzała wielką inteligencję i niemałą wiedzę, choć nigdy nie powiedział niczego, co miałoby pozór sensu. Jego koniec był smutny: zaczął coś majstrować przy instalacji elektrycznej i zawinęli go do zakładu zamkniętego. Przynajmniej był jawnym szaleńcem. Większość sąsiadów ukrywa obłęd, który ich trawi.
Mieszkałem kiedyś drzwi w drzwi z facetem, który wierzył we wróżby. To jeszcze nic dziwnego. Wielu ludzi tak robi. Ale ten gość z gwiazd odczytywał wahania kursów walut i na tej podstawie inwestował wszystkie swoje pieniądze, ciężko zarobione przy stawianiu płotów. Wieczorami włóczył się po korytarzu i mamrotał do siebie, że ten dom spłonie i wszyscy umrzemy. Bałem się go, bo przy tym był silny jak tur. Nie wiem, co się z nim stało.
Inny mój sąsiad, maleńki stróż w krakowskiej kamienicy, najbardziej na świecie kochał alkohol. Cóż, o wielu można to powiedzieć. Jego zamiłowanie do wódy sięgało semantyki. Mianowicie, wszystkie niewielkie przedmioty nazywał „kieliszkami”. Spotkałem go kiedyś, jak stał próbując otworzyć drzwi do piwnicy i międlił wielki pęk kluczy w swoich brudnych łapach. Powiedział mi, że żaden kieliszek nie pasuje do zamka. Kieliszkami dla niego były śrubki i gwoździe, gumy do żucia i papieroski. W końcu stracił posadę stróża i musiał opuścić służbowe mieszkanie. Dokąd poszedł – nie umiem stwierdzić. Mam pewność, że jest to miejsce wypełnione kieliszkami.
W innym miejscu, bodaj dwa piętra nade mną, rezydował sobie pan dobiegający czterdziestki. Z wyglądu przypominał Drakulę – wysoki, szczupły, o wystających kościach policzkowych, ubierał się w czarne garnitury, a na palcu lśnił mu złoty sygnet. W jego wzroku było coś niepokojącego. Jakimś cudem dowiedział się, że coś tam piszę i zapytał, czy może mi podrzucić swoje opowiadania do oceny. Zgodziłem się. Przeczytałem jedno. Traktowało o burzliwym życiu erotycznym anonimowego faceta i martwej kobiety. Sąsiad podpisał się pseudonimem. Trochę z przekory zapytałem, dlaczego się ukrywa. Odpowiedział, że ogłoszenie tego tekstu pod prawdziwym nazwiskiem zniszczyłoby mu karierę zawodową. Wykonywał ważny i potrzebny zawód katechety.
Koledzy też mieli wesoło. Sąsiad jednego kumpla przerobił swoją kawalerkę na świątynię i pokrył ściany magicznymi pieczęciami, broniąc się w ten sposób przed diabłem. Pieczęcie nie uchroniły go jednak przed wizytą panów ze szpitala dla umysłowo chorych w Kobierzynie. Inny kolega miał za towarzysza starszego pana, który wolny czas spędzał na planie astralnym uprawiając seks z Matką Boską. Jeszcze inny miał nad sobą sympatyczną panią po czterdziestce. Pani wierzyła, że Tusk, Kaczyński, a także Bill Clinton i Mick Jagger są tak naprawdę jaszczurkami i niedługo zdobędą świat wykorzystując nuklearne bazy hitlerowskie pod lodami Antarktydy.
Moim zdaniem to wszystko jest bardzo budujące. Ludzie za naszymi ścianami, nasi sąsiedzi, wyglądający całkiem zwyczajnie, skrywają w głowach prawdziwy kosmos, gdzie kłębią się jaszczuroludzie, seks ze świętym bądź trupem i kursy walut ustalane przez gwiazdy. Świnia na smyczy przy tym to mały pikuś. Może to śmieszne, może nawet kłopotliwe. Ale ja cieszę się, że jest wśród nas tak wiele niezwykłości.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze