Problem kompetencji
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuNic nie umiem, na niczym się nie znam, niczego nie doświadczyłem. A czuję się samotny, ponieważ zewsząd obrodziło mądralami. Wystarczy włączyć telewizor, aby się o tym przekonać. Aktorzy namiętnie doradzają politykom. Profesorowie wąskich specjalności wypowiadają się na temat życia publicznego. A tego, co opowiadają celebryci, aż strach powtarzać.
Doświadczam ostatnio zupełnie nowego rodzaju osamotnienia. Nigdy na niczym się nie znałem i nic nie potrafię. Nie zdołałem opanować żadnego języka w stopniu większym niż poprawny, nie posiadam prawa jazdy i nie umiem niczego naprawić. Przeniesiony w przeszłość nie zdołałbym przeżyć nocy. Przez całe swoje życie czytałem wyłącznie złe książki, oglądałem niedobre filmy i słuchałem fatalnej muzyki. Zresztą, czy z dobrych filmów i książek wynika cokolwiek dobrego?
Szkoły pokończyłem tylko dlatego, że wiedziałem kiedy coś powiedzieć, choć nie miałem pojęcia co i opanowałem sztukę udawania inteligentniejszego niż jestem. Chełpię się wiedzą na temat życia. Co powiedziałbym komuś, kto pracuje i ma rodzinę? Odnośnie znajomości kobiet, przebija mnie przeciętny abiturient z zeszłego roku.
Nic nie umiem, na niczym się nie znam, niczego nie doświadczyłem. A czuję się samotny, ponieważ zewsząd obrodziło mądralami. Wystarczy włączyć telewizor, aby się o tym przekonać.
Aktorzy namiętnie doradzają politykom i tylko czekać, aby nasze kochane posłowie w rewanżu nakręciły jakąś etiudę filmową. Profesorowie wąskich specjalności wypowiadają się na temat życia publicznego a nawet sztuki rodzenia. Muzycy wszelkich gatunków uważają za słuszne dzielenie się swoją mądrością odnośnie tego, jak należy unikać wojen, a tego, co opowiadają celebryci bez określonej przynależności, aż strach powtarzać.
Taki celebryta jest figurą szczególną, gdyż sam fakt uczynienia zawodu z własnego istnienia zmusza takiego nieszczęśnika do pojawiania się gdzie tylko można i paplania na wszystkie możliwe tematy.
Czyżby wszyscy zaczęli znać się na wszystkim? Jak to możliwe? Przecież ostatni facet, który znał się na wszystkim, nazywał się Newton, żeby nie wyszło, że jestem pewien tej opinii, warunkowo dorzucam jego przyjaciela, Leibniza. Przypomnijmy, Newton żył na przełomie XVII i XVIII wieku i rzeczywiście miał łeb jak sklep. Prócz odkrycia i usystematyzowania prawa powszechnego ciążenia zajmował się matematyką, optyką i astronomią, poświęcił kilkadziesiąt lat na studiowanie biblijnych proroctw i próbował je pogodzić z faktami historycznymi. Był również politykiem (niezbyt wybitnym) i piastował wysoką funkcję w mennicy królewskiej, gdzie zajmował się głównie tropieniem fałszerstw.
Dziś tacy nie mają prawa się zdarzyć. Wcale nie dlatego, że jesteśmy głupsi, bardziej niechlujni i stanowczo nazbyt niecierpliwi niż nasi wielcy przodkowie – choć jesteśmy. Po prostu, wiedza zrobiła się nazbyt szeroka. To banalna prawda. Dziś nawet fizyk jądrowy nie jest ekspertem w całej rozciągłości tejże tematyki, lecz zna się jedynie na jednym z wielu aspektów rozszczepiania uranu. Dziennikarz muzyczny, zajmujący się jazzem, ma najczęściej mgliste wyobrażenie o scenie porno grind w Malezji. I tak w kółko Macieju, mógłbym wymieniać w nieskończoność. Niestety, przyplątał się karygodny brak skromności. Skoro znamy się na jednej rzeczy, choćby tylko dłubaniu w nosie, domagamy uznania naszych kompetencji na wielu innych polach. Najczęściej – skutecznie.
Nie dziwię się miernotom. Jeśli nic nie potrafię, a mam parcie na szkło, muszę się namęczyć trzy razy więcej od innych. Paplanie bzdur leży w moim dobrze pojętym interesie. Może chlapnę coś szczególnie ozdobnego i media podchwycą, a liczba kliknięć w stosowny link wzrośnie lawinowo? Nie dziwię się nawet tym, którzy naprawdę coś potrafią – mają jedną, nawet dwie specjalności – gdyż uczestniczą w tym samym wyścigu co reszta i tak jak wszyscy potrzebują zarobić.
Dziwię się dziennikarzom pytającym wszystkich o wszystko. Dziwię się nam, że oglądamy, czytamy, klikamy.
Mam szacunek dla tych nielicznych (jest ich naprawdę niewielu), którzy zagadnięci o jakąś sprawę rozkładają ręce, mówiąc wybaczcie, ja się na tym nie znam. Nie umiem odpowiedzieć. Nieważne, czy taki człowiek mówi to przy stoliku w knajpie, w domu, w klasie, odpowiadając na pytanie ucznia czy do kamer, gdy patrzą na niego miliony.
Ponieważ każdy uważa, że zna się na wszystkim, podczas, gdy nie ma pojęcia nawet o sprawach najprostszych, obawia się, by nie odmówiono mu prawa do wypowiadania własnego zdania. W konsekwencji, gotów jest przyklasnąć każdej bzdurze wypowiedzianej przez dowolnego bałwana tylko dlatego, żeby ów bałwan również go wysłuchał. Brakuje tylko dziecka, które powiedziałoby, że król jest nagi.
Właśnie – dzieci. Przekonanie o tym, że wie się wszystko, a wszystkie rozumy można spałaszować jak frytki z McDonald's, jest cechą konstytuującą umysłowość nastolatka. Nie ma o co się złościć, podobnie jak nikt o zdrowych zmysłach nie będzie wściekał się na burzę hormonów siejącą spustoszenia w młodzieńczym ciele. To po prostu przemija. Przynajmniej powinno.
Szesnastolatek żywi przekonanie, że zjadł wszystkie rozumy i wie o świecie wszystko. Jest mądrzejszy od wszystkich nauczycieli razem wziętych, na seksie zna się lepiej niż Sasha Gray z Ronem Jeremy i już rozdarł wszelkie zasłony bytu. Jeśli ktoś mu przeczy, niezawodnie jest idiotą. Ten rodzaj umysłowości powinien ustąpić w toku bolesnych życiowych doświadczeń, zwanych dla uproszczenia centralnym łomotem. Problem pojawia się, gdy stan samozachwytu nad własną głową nie ustępuje, lecz ulega utrwaleniu.
Przygniatająca większość ludzi, wypowiadających się publicznie (bądź nie) na wszelkie możliwe tematy, zachowała umysłowość nastolatków. Innymi słowy, naszymi nauczycielami są dzieci.
I jak tu dorosnąć?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze