Przełomowa impreza
EWA PAROL • dawno temuCzy można się poczuć jednocześnie niedojrzale i staro? Chociaż wydaje się to paradoksalne, jednak jest możliwe. Właśnie coś takiego przytrafiło mi się ostatnio. Dostałam od koleżanki zaproszenie na urodziny, konkretnie – informację mailem, że impreza rozpoczyna się o godzinie 16. Pomyślałam, że coś tu nie gra, ponieważ normalne imprezy zaczynają się jakieś cztery godziny później.
Jednak szybko odgoniłam tę myśl: koleżanka chce się dostosować do sąsiadów, którzy nie tolerują imprez wieczornych. A może chodzi o to, żeby goście nie siedzieli do rana, bo następnego dnia trzeba iść do pracy? Nie zaprzątałam sobie tym więcej głowy, w końcu urodziny to urodziny, nieważne o której.
Jakże się więc zdziwiłam, kiedy o umówionej godzinie, stojąc pod drzwiami mieszkania koleżanki z kwiatkami i prezentem, usłyszałam płacz dziecka. Zawahałam się chwilę, czy zadzwonić do tych drzwi: przecież ona nie ma dzieci, no i miała być impreza, może pomyliłam mieszkania albo nawet bloki, w końcu to się zdarza. Odłożyłam kwiaty, prezent i wydobyłam z torebki notes – adres się zgadzał. Zadzwoniłam do drzwi i po chwili przekonałam się, że nie miałam omamów słuchowych. Jednocześnie wyjaśnił się powód tak niecodziennej godziny spotkania.
Otóż na urodziny, oczywiście z rodzicami, było zaproszonych też dwoje bardzo małych dzieci, więc trudno, żeby umawiać się późnym wieczorem. Nagle poczułam się bardzo dziwnie. I staro. Doszłam do momentu w życiu, kiedy moi znajomi lub znajomi moich znajomych, w każdym razie osoby w moim wieku, przychodzą na imprezy z własnymi dziećmi. I jednocześnie poczułam się niedojrzale, bo ja wciąż jestem tak samo niepoważna i beztroska jak pięć lat temu.
Rodzice z dziećmi szybko sobie poszli, ponieważ nadeszła pora kładzenia pociech spać, a impreza potoczyła się dalej zwyczajnie, zgodnie z rutyną. Wrażenie jednak pozostało.
Zaledwie kilka dni potem znów dopadła mnie podobna niewesoła refleksja. Jechałam autobusem Krakowskim Przedmieściem, w kierunku Uniwersytetu. Obok mnie stały dwie dziewczyny i rozmawiały o czymś wyraźnie zdenerwowane. Pewnie egzamin, no tak, teraz jest przecież sesja – pomyślałam. Chyba się nie myliłam, bo wysiadły przy Uniwersytecie i poszły w kierunku bramy. A mnie już to nie dotyczy: te nerwy co pół roku, zajęcia, pożyczanie notatek, zaliczenia, referaty, bieganie i zbieranie wpisów do indeksu. Skończyło się.
Zrobiło mi się przykro, chociaż nie wspominam studiów ze szczególnym sentymentem. Ten czas kojarzy mi się raczej z lataniem z wywieszonym językiem z zajęć do pracy, ciągłym spoglądaniem na zegarek, czy zdążę z Krakowskiego na Mokotów w 20 minut (uda się, jak autobus się nie spóźni i nie będzie korka), nieustannym gimnastykowaniem się i ściemnianiem, dlaczego znowu z czymś nie zdążyłam, podwójnym stresem przed egzaminami, bo nie miałam czasu przygotować się jak należy. Smutek szybko więc mnie opuścił.
Ale chyba ktoś się uparł, żebym znowu natknęła się na coś, co przypomni mi o (końcu?) młodości. Szukając pewnych informacji na stronie internetowej Muzeum Narodowego natknęłam się na ankietę. Trzeba tam było zaznaczyć, oprócz informacji, jakich poszukuję, do której z wymienionych grup wiekowych należę: do 18 lat, 19–24, 25–40 i ponad 40 lat. Ze zgrozą odkryłam, że już zaliczam się do tej trzeciej grupy. Zirytowana zamknęłam okno ankiety i szybko znalazłam potrzebną mi informację. Potem zalogowałam się na swoją skrzynkę e-mail, kiedy u góry ekranu wyświetlił się banner reklamowy karty Euro
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze