Jak wrócić do siebie?
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuPiszę te słowa między świętami a sylwestrem, umiarkowanie objedzony pracowicie wytrącam z organizmu potoki trucizn i znoszę do domu dobra niezbędne na przyjęcie gości. Robota się nie klei, dni są krótkie, mroczne i przelatują między palcami. A potem koniec. Wracamy do życia, czyli do pracy i tak zwanych obowiązków rodzinnych. Musimy się zebrać do kupy i wrócić do siebie. Tylko jak to zrobić?
Niedługo nastanie koniec laby.
Piszę te słowa między świętami a sylwestrem, umiarkowanie objedzony pracowicie wytrącam z organizmu potoki trucizn i znoszę do domu dobra niezbędne na przyjęcie gości. Robota się nie klei, dni są krótkie, mroczne i przelatują między palcami. Koty od nocy do nocy leżą na kaloryferze, za oknem przewala się zaspany tłum i nawet kolorowe promocje w supermarketach wywołują senność.
Niedługo nastanie sylwester, a co wówczas się dzieje, wszyscy doskonale wiemy. Dość powiedzieć, że ustanowienie pierwszego stycznia dniem wolnym od pracy jest nie tylko dowodem mądrości, ale i miłosierdzia.
A potem koniec. Wracamy do życia, czyli do pracy i tak zwanych obowiązków rodzinnych. Musimy się zebrać do kupy i wrócić do siebie. Tylko jak to zrobić?
Pozwolę sobie zwrócić uwagę na wieloznaczność tych sformułowań. Jeśli muszę się pozbierać, to znaczy, że w jakiś sposób się rozsypałem. Byłem całością i oto znalazłem się w częściach. Przypominam potrzaskany wazon lub rozbitą szczękę. Osobno leżą moje oczekiwania, czyli to czego chcę i czego potrzebuję. Gdzie indziej – wspomnienia. Jeszcze gdzie indziej – zobowiązania. A tam, w brudnym kącie wala się sfera uczuć. Cały ten kataklizm dokonał się w ciągu tygodnia i przysiągłbym, że jeszcze do wigilijnego stołu zasiadałem w jednym kawałku.
Znaczenie „wracania do siebie” również jest dość zagmatwane. No bo jak mam wrócić, skoro, w rzeczy samej, u siebie ciągle jestem. Nigdzie się nie ruszałem. Wygląda więc na to, że nie tylko uległem roztrzaskaniu, ale również jakiemuś tajemniczemu podziałowi. Mniej ważna część mojej osoby, odpowiedzialna za żarcie, picie i swawole, odłączyła się od reszty i teraz szuka drogi powrotnej. Innymi słowy, jestem jedynie częścią, bytem ułamkowym lub zgoła pozornym. Ale ale, jeśli jestem gdzie indziej, to kto do mnie wraca? Może, dlatego tak straszliwie boli mnie głowa.
Słowo „muszę” również wygląda na istotne. Pozbawia mnie możliwości wyboru. Oto będę zbierał się do kupy i wracał do siebie bez względu na okoliczności wewnętrzne i zewnętrzne. Jeśli odmówię tego wysiłku, nastąpi jakieś przerażające wydarzenie. Pierwsza osoba liczby pojedynczej wskazuje jednoznacznie, że nie otrzymam żadnej pomocy, będę jako błędny rycerz naprzeciw smoka czy wiatraka, jako pielgrzym pokutny i gwiazda porno podczas roli życia. Niestety. Od drugiego stycznia nie czeka nas nic dobrego.
Jak się zabrać do tego heroicznego trudu? Proponuję zacząć od miłosierdzia. Skoro, przez tydzień truliśmy się na różne sposoby, a w sylwestra wydarzyło się to, co zawsze się dzieje, winniśmy sobie przebaczyć i nieco odpocząć. Proszę mi uwierzyć, przez ten jeden dzień mieszkanie może pozostać nieposprzątane. Niech gary leżą dalej w zlewie. Psa wypuśćmy na balkon. Jeśli stoi tam choinka, to nawet dobrze. W telewizji lecą filmy, które już znamy, lecz co stoi na przeszkodzie, żeby obejrzeć je raz jeszcze? Na pewno można zamówić jedzenie na telefon. Mówiąc wprost, namawiam do tego, co zawsze odradzam, czyli lenistwa bez granic.
Należy w ten dzień unikać alkoholu. Oczywiście, jesteśmy tylko pyłem targanym przez wichry losu. Okoliczności zwykły brać nas w niewolę. Być może, boleśnie przymuszeni, chlapniemy piweczko albo kieliszeczek, niemniej, stanowczo nawołuję do umiaru. W ten dzień zbieramy siły, miast je trwonić. Jeśli nawet zdarzy się seks, dobrotliwie sugeruję jeden ze słynnych, leniwych numerków, które czynią nasze życie odrobinę mniej nieprzyjemnym. Wieczorem warto zwędzić babci trochę ziółek, wywietrzyć pokój i tyle. Drogi do siebie samego poszukamy we śnie.
Te wszystkie działania mają jeden cel, czyli przygotowanie się do gigantycznego wysiłku dnia następnego.
Zwykliśmy wracać do siebie ostrożnie, jakbyśmy nie mieli ochoty na to spotkanie. Obowiązki zawodowe wykonujemy powoli i od niechcenia, niecierpliwie wyglądając końca dnia, rozciągniętego i nieznośnego niczym chińska tortura kropli. A potem zastanawiamy się, co jest grane, czemu czujemy się tak niedobrze.
W zamian proponuję powrót heroiczny i zdynamizowany. Rzućmy się na nudne i przykre obowiązki jak na jedzenie kilka dni wcześniej. Bądźmy jako antyczni wojownicy, jak Spartanie pod Termopilami, Juliusz Cezar i Hun Atylla jednocześnie. Podejmujmy się gigantycznej ilości bezsensownych zadań i wykonujmy je lepiej, dokładniej niż na to zasługują. Gdy wywiążemy się ze wszystkich obowiązków, prośmy o jeszcze!
Apeluję do malarzy, by drugiego stycznia wydobyli największe swe płótna i najbardziej cuchnące farby. Chirurdzy niech operują na cztery ręce, trójboiści niech nałożą wyjątkowo duże ciężary, a lekkoatleci pochwycą najdłuższe tyczki. Od urzędu skarbowego oczekuję wyjątkowo skrupulatnych kontroli i chcę, by komornicy wykonywali swoje obowiązki z okrucieństwem dwakroć większym niż dotychczas. Analogiczne prośby kieruję do hycli, kieszonkowców, rzezimieszków, białych kołnierzyków i milionów bezimiennych bohaterów pokutujących w pracy biurowej. Nawołuję was do czynu!
Dlaczego tak? Wbrew pozorom, powrót dynamiczny przychodzi łatwiej niż senny i rozwleczony. Przywodzi skojarzenia ze skokiem do zimnej wody. Owszem, w pierwszej chwili nie jest przyjemnie, ale potem ciało się rozgrzewa i płyniemy, podczas gdy ci, którzy zanurzają się stopniowo (fakt, tak zdrowiej), wciąż tkwią przy brzegu, a woda sięga im najwyżej do genitaliów. Nim się obejrzymy, będziemy zebrani w kupę i wrócimy do siebie.
Wówczas można zwolnić. Na cały rok.
Niech inni się męczą!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze