Przyjemny ból?
SYLWIA KOWALSKA • dawno temuSchemat jest zwykle podobny – nawarstwiające się problemy, nieumiejętność radzenia sobie z nimi, żyletka, krew, ból, ulga... Zazwyczaj przyczyną samookaleczenia jest zwykła ciekawość, która przeradza się z czasem w nałóg. Dzisiaj akty samouszkodzeń nie dotyczą już tylko więźniów i członków subkultur. Problem ten dotyka wielu, wydawałoby się „zwykłych” ludzi. Najczęściej młodych.
Autodestrukcyjne zachowania są o tyle niebezpieczne, że mogą doprowadzić do samobójstwa. Dlaczego ktoś celowo kaleczy swoje ciało? Bo odczuwa psychiczną ulgę i satysfakcję. O problemach przypominają blizny na ciele, ślady, których się wstydzą i próbują ukrywać pod koszula lub bluzą.
Anna (17 lat, uczennica technikum z Warszawy):
— Dwa lata temu miałam wielki problem z samookaleczeniem się. Zaczęło się niewinnie, od eksperymentowania z koleżanką. Nie potrafię wyjaśnić, czemu to zrobiłyśmy. Pewnie dlatego, żeby spróbować czegoś nowego, dla szpanu. Bardzo szybko okazało się jednak, że to mi pomaga. Gdy czułam ból, gdy nikt mnie nie rozumiał, gdy już nie dało się inaczej, pozostawała „przyjaciółka” żyletka. Kaśka spróbowała tylko raz, ja cięłam się przez ponad rok. Kryłam się z tym przed kim tylko mogłam. Przed rodzicami, bratem, koleżankami, nauczycielami.
Pojawiały się wyrzuty sumienia. Ale zagłuszałam je kolejnym cięciem. Takie błędne koło bez wyjścia. Jak patrzę na to teraz, wiem, że tak naprawdę nie miałam problemów. Zwykłe doły, mniejsze lub większe. Nie wiedziałam kim jestem, czego chcę i nie byłam zdolna podjąć żadnej rozsądnej decyzji. Po pół roku cięcia się, doszło do apogeum. Siedziałam w szkole i patrząc na tablicę myślałam o tym, że robię sobie krzywdę. Wyobrażałam sobie, że podcinam sobie żyły, że rzucam się pod tira, że się wieszam, truję… samobójstwo na 101 sposobów. Te chore myśli dawały mi satysfakcję. Wróciłam do domu, nalałam wody do wanny i postanowiłam podciąć sobie żyły. W wannie coś do mnie dotarło. Wyobraziłam sobie rodziców, którzy znajdują moje zwłoki w łazience. Pomyślałam – co ja do cholery wyrabiam. Wyszłam z wanny. Długo płakałam. Postanowiłam walczyć z moją chorobą.
Dziś, kiedy już szczęśliwie jestem od tego wolna, potrafię w inny sposób radzić sobie z cierpieniem, z bólem, z problemami. Chociaż czasami, w sytuacjach stresowych, powracają myśli — czy znowu tego nie zrobić, ulżyć sobie szybko i skutecznie. Na razie trzymam się, ale boję się, że to wróci, że będę musiała pójść na terapię, przyznać się rodzicom. Cudem nic nie wiedzą. Nie zauważyli blizn. Nawet się nie dziwią, dlaczego latem noszę długi rękaw.
Alicja (36 lat, laborantka z Krakowa):
— Za miesiąc będę bez pracy. To jest problem. Mam męża, który niewiele zarabia i trójkę dzieci. Jest ciężko, ale wiem przynajmniej, że nie będzie tak jak kiedyś… Kilkanaście lat temu w takiej trudnej sytuacji nosiłabym pewnie wszędzie ze sobą żyletki. Co chwilę bym myślała gdzie pójść, by spokojnie z nich skorzystać. Jako nastolatka cięłam się prawie codziennie, przez 4 lata. Przestałam dopiero, gdy poznałam mojego obecnego męża. Poszłam do psychologa. Ten wysłał mnie na terapie grupowe. Pomogło!
Teraz jestem w innej sytuacji. Jestem mężatką, mam dzieci, a może już po prostu wyrosłam z radzenia sobie w ten sposób z problemami. Może po terapii bardziej ufam ludziom, gdy jest źle. Teraz szukam ratunku u nich, a nie w żyletce.
Najbardziej żałuję tego, że mam szpecące blizny, które przypominają mi na każdym kroku o tym, co robiłam. To wywołuje ciągłe wyrzuty sumienia. Używałam maści na blizny, są trochę mniej widoczne, ale jednak ciągle są.
To szczęście, że w obliczu poważnego problemu jestem w miarę stabilna. Cały czas nad sobą pracuję, staram się kontrolować swoje poczynania. Myśli o robieniu sobie krzywdy gdzieś odeszły. Podobno akty samookaleczenia mogą wrócić nawet po 20 latach. Mam nadzieję, że już nie powrócą.
Marta (25 lat, studentka z Gdyni):
— Cięłam się 9 lat i do tego połączyłam to z lekomanią. W końcu, rok temu, udało się. Przestałam. Rzuciłam jedno i drugie. Od razu polepszyły się moje stosunki z rodzicami, z babcią. Zaczęłam nadrabiać zaległości na uczelni. Było dużo lepiej. Przez 10 miesięcy byłam czysta, radziłam sobie sama ze sobą. Jednak teraz autoagresja powróciła. Zostawił mnie chłopak. Wstydził się mnie – powiedział mi to prosto w oczy. Od ponad miesiąca znowu się tnę. Przynajmniej nie ćpam już leków. Wbrew wszystkiemu wierzę i wiem, że można wyjść z tego na zawsze. Moja koleżanka wyszła z tego, więc i ja mogę.
Mój obecny największy problem? Nadeszły ciepłe dni, a ja nie mogę założyć krótkiego rękawka. Zrobiłam własnoręcznie odpowiednie opaski z materiału i gumy ściągającej, tak by dobrze się trzymały i skutecznie zakrywały blizny. Jednak nie ukrywajmy — to dziwnie wygląda. Ale zawsze mogę nadrabiać miną, że mam taki oryginalny styl. Zawsze wstydziłam się tych blizn.
W zeszłe wakacje pracowałam z tymi opaskami jako kelnerka. W pewnym momencie zatrudniająca mnie osoba i tak się domyśliła. Zwolniła mnie. Pewnie pomyślała, że mogą być ze mną problemy. Obecnie znowu poszukuję pracy i kombinuję, gdzie ludzie nie będą mi patrzeć na ręce. By nie nosić ciągle tych śmiesznym opasek, kupiłam kilka bluzek z cienkiego, przewiewnego materiału z długimi rękawami. Na razie nie mam lepszego pomysłu.
Jola (29 lat, bezrobotna z Rzeszowa):
— Tnę się od 5 lat. Ciągle czuję, że muszę to zrobić, bo jak nie, to nie wytrzymam. Zwariuję. Nie chcę z tym kończyć. Ja to po prostu lubię! Najgorsze są rany na skórze, bo goją się i zostają blizny. Dlatego tnę się w mało widocznych miejscach – brzuch, uda, pod pachami, na stopach. Nacinam się w ukrytych miejscach. Nie chciałabym, by inni ranili mnie przez głupie uwagi czy choćby same spojrzenia.
Dorota (21 lat, florystka z Sopotu):
— Nacinam skórę maksymalnie raz w miesiącu, bo inaczej ciężko by było z gojeniem ran. Dlaczego to robię? Są chwile, kiedy po prostu nie mam motywacji do życia, mam wszystkiego i wszystkich dosyć. Czasem robię to, bo wiem, że skupiając się jedynie na bólu fizycznym, zapomnę o nękających mnie problemach – kłótniach z facetem, niemożności znalezienia mieszkania, bezsensownych nadgodzinach w kwiaciarni, braku kasy. To rodzaj odskoczni.
Zaczynałam od nacięć żyletką. Teraz używam noża sprężynowego. Gdy go otwieram, czuję władzę, kontrolę nad swoim życiem, niezależność i wolność. Nie kończę na samym nacięciu. Żeby rozładować napięcie, dłubię w ranie nożem, a potem przez najbliższe minuty przyglądam się spływającej krwi. Lubię jej widok, uspokaja mnie, działa na mnie kojąco. Lubię, gdy krew na ranie krzepnie i jest bardzo widoczna. Nie ukrywam ran, ani blizn. W pracy nikt nie zwraca na to szczególnej uwagi. Zapewne myślą, że to od roślin, kolców róż.
Z jednej strony lubię się ciąć, z drugiej nienawidzę siebie, bo jestem bezradna. Nie mam ochoty ani sił, żeby z tym walczyć. Pewnie będę dalej wiodła moje żałosne życie, bo nie mam odwagi porządnie się skrzywdzić. Tak raz na zawsze.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze