„I ktoś rzucił za nim zdechłego psa”, Jean Rolin
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuO źle tego świata napisano już wiele i Rolin niczego nowego nie odkrywa, dołączając do rzeczy intelektualistów podróżujących celem oglądania nieszczęść innych. Zdarzają się reportażowe błyskotki, pejzaże ze środka samego autora, niekiedy rozwleczone, złorzeczenia na dyskryminację palaczy, wreszcie same psy, ujęte w kontekście socjologicznym, historycznym, platońskim. Plus za poczucie humoru.
Stosunek do zwierząt, a zwłaszcza psów odzwierciedla stopień spójności wspólnoty, jej harmonię, wewnętrzny pokój lub przeciwnie – rozpad struktur i więzi. – tak pisze profesor Środa w odniesieniu do zbioru reportaży Jeana Rolina. Rolin, rozumiejąc, że pies jest przyjacielem człowieka w szczęściu i nieszczęściu, postanowił obserwować nasz smutny świat oczyma tych zwierząt. Pojechał więc na Bliski Wschód i na Haiti, odzipnął w Waszyngtonie, pomknął do Moskwy, a nawet do Australii, gdzie żyje dingo i na wpół legendarny pies śpiewający. Koniaczek miesza się z odgłosami strzelaniny, fikcja literacka z trupami ciśniętymi przez środek ogarniętej rewolucją ulicy.
Dowiadujemy się o psach półdzikich, a jednak życzliwych ludziom ze wskazaniem na pijaków. Odprowadzają ich z knajpy do domu, pilnując, aby nie wydarzyła się żadna nieprzyjemna przygoda. Rolin wspomina o trudach pracy hycla, roztrząsa sposoby wyewoluowania psów z wilków, wspomina o próbach spsienia lisów, oraz odwiedziwszy Liban, dzieli się z czytelnikami sposobem na jak najlepsze przyrządzenie psiego mięsa. Potrzeba tylko kolby kukurydzy, a potem… no właśnie. Po taką wiedzę odsyłam do książki.
Pisanie o psach, zwłaszcza tych pognębionych, rodzi ogromną ilość kłopotów, mianowicie, pies wydaje się być stworzeniem czarno-białym, dwuwymiarowym, nie znoszącym szarości i przestrzeni. To znaczy, albo jest przyjacielem domu, stróżem i towarzyszem zabaw brzdąców, albo też, w sytuacjach kiedy takiego domu nie posiada, natychmiast traci swe cenne przymioty i zmienia się w potwora. Pies w stanie półdzikim to tylko utrapienie i zajęcie dla hycli. Może ugryźć i najpewniej jest wściekły, wyżera resztki i robi na trawnik.
Z uwagi na powyższe, podoba mi się stosunek Rolina do bezdomnych, a nawet dzikich czworonogów, co wcale nie oznacza, że cenię jego książkę. Jest ludzki, czyli uczciwy: psy go ciekawią ze względu na przymioty własne jak i sposób uczestniczenia w życiu ludzi, psa pogłaszcze, lecz nie ma oporów, by cisnąć kamieniem w przedstawiciela nacierającej, rozwścieczonej sfory. Życzy sobie także, aby rzut był celny. Ma ogrom współczucia dla ich nieszczęśliwego losu, lecz niezbyt chętnie próbuje go zmienić, rozumiejąc, że psia dola związana jest z człowieczą. Aby ją przeobrazić na lepsze, należałoby przemienić losy całego kraju, niekiedy kontynentu. To zaś jest ponad siły najzdolniejszego nawet pisarza, biada mu, jeśli spróbuje, bo tylko będzie gorzej.
Ale i sama książka przypomina starcie wygłodniałej watahy o kawałek kości, Rolin zmaga się własnym zamysłem, tym co zobaczył, z ludźmi których napotkał i z własnym światem wewnętrznym. Walka idzie tutaj o miejsce między okładkami, skończone przecież równie boleśnie, co ilość mięsa na obgryzanym trupie. W I ktoś rzucił za nim zdechłego psa przewijają się reportażowe błyskotki, pejzaże ze środka samego autora, niekiedy ponad umiar rozwleczone, słuszne z wszech miar złorzeczenia na dyskryminację palaczy, wreszcie same psy, ujęte w kontekście socjologicznym, historycznym, platońskim, czyli psy same w sobie. W ten sposób książka ulega rozpadowi przez ściśnięcie. O źle tego świata napisano już wiele i Rolin niczego nowego nie odkrywa, dołączając do rzeczy intelektualistów podróżujących celem oglądania nieszczęść innych. Tu przed klęską ratuje go poczucie humoru. Pies, niestety, gubi się nazbyt często.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze