„Metro strachu”, Tony Scott
DOROTA SMELA • dawno temuRemake klasycznego thrillera sensacyjnego z lat 70. Mamy tu dwóch niewątpliwych faworytów Hollywoodu - Washingtona i Travoltę, którzy dosłownie prześcigają się w aktorskich trikach. Spektakularnie sfotografowana i nieszczędząca kosztownych efektów fabuła. Niestety, przerost formy nad treścią i sensacji nad prawdopodobieństwem okazał się zabójczy dla suspensu i adrenaliny.
Remake klasycznego thrillera sensacyjnego z lat 70. W Nowym Jorku dochodzi do zamachu w metrze. Czterech dobrze zorganizowanych przestępców dowodzonych przez niejakiego Rydera przejmuje kontrolę nad pociągiem, który następnie zatrzymują w trudno dostępnym punkcie tunelu, paraliżując ruch na całym odcinku trasy. Do dyspozytorni dociera żądanie 10 milionów dolarów,
które mają być dostarczone w ciągu godziny, w przeciwnym razie co minutę będzie ginął jeden zakładnik. Niewdzięczna rola człowieka po drugiej stronie łącza przypada Walkerowi Garberowi — pracownikowi metra, który zdobywa sympatię Rydera. Przestępca woli rozmawiać z cywilem, w dodatku oskarżonym o łapówkarstwo i zdegradowanym z szefa zarządu niż z kutym na cztery nogi negocjatorem FBI. Czy jednak Garber jest gotów sprzedać swoją prywatność i dobre imię, by ratować obcych ludzi?
Całe napięcie koncentruje się w tej rozgrywce pomiędzy głównymi bohaterami. I choć mamy tu sporo wątków pobocznych — jak choćby wdzięczne epizody z cynicznym burmistrzem czy intrygi personalne w dyspozytorni metra, to na barkach tych dwóch postaci spoczywa ostatecznie cały ciężar gatunkowy. Czy panowie dają radę? I tak, i nie. Mamy tu dwóch niewątpliwych faworytów Hollywoodu — Washingtona i Travoltę, którzy dosłownie prześcigają się w aktorskich trikach.
I owszem, dopóki pociąg zwany scenariuszem jedzie prosto, udaje im się zatrzymać na sobie uwagę widza. Gorzej, kiedy historia zaczyna się wykolejać, wprowadzając rozwiązania niezgodne z prawami psychologii. W pierwszej części scenariusza twórcy wykazują się niezwykłą dbałością o prawa psychologii i wyczuciem ludzkich historii; bohaterowie to faceci z przeszłością, często wstydliwą. Po żadnej stronie barykady nie znajdziemy więc osób do końca prawych.
Jednocześnie przestępcy nie są aż tak cwani, jak im się wydaje, a siły specjalne policji wystarczająco sprawne, by mogły poradzić sobie z często banalnymi wyzwaniami — czyli niby wszystko prawie jak w życiu. Niestety dobre wrażenie znika, kiedy górę bierze produkcyjna sztampa; jak zwykle okazuje się, że w przeciętnym Amerykaninie drzemie gotowy do wielkich czynów superman. Psychologia zostaje przehandlowana za tanią sensację, w ramach której główny bohater nie może opuścić kadru aż do samych napisów.
Do tego gdzieś po drodze parę razy musimy zadawać sobie pytania w stylu: dlaczego snajperzy nie strzelają, w jaki sposób pilnujący wagonu zbrodniarze przeoczyli włączonego laptopa z kamerą albo dlaczego mając do dyspozycji helikopter, burmistrz każe konwojentom przedzierać się przez zakorkowane miasto? Oczywiście nasza dociekliwość niekoniecznie musi do reszty popsuć nam przyjemność płynącą z oglądania spektakularnie sfotografowanej i nieszczędzącej kosztownych efektów fabuły, która z pewnością nie przeszkadza w spokojnym trawieniu popcornu.
Niestety więcej korzyści wycisnąć się z tego seansu nie da. A szkoda, bo choć w porównaniu z bombastyczną reżyserią speca od reklamówek Tony'ego Scotta oryginał wypada wręcz zgrzebnie, to jednak nie można o nim powiedzieć złego słowa. Tu przerost formy nad treścią i sensacji nad prawdopodobieństwem okazał się zabójczy dla suspensu i adrenaliny — tak ważnych składników tego typu produkcji.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze