Do książek w rodzaju Ofiary trzeba mieć podejście. Wiadomo, horror, ale jeśli ktoś oczekuje precyzyjnej roboty literackiej w stylu Stephena Kinga, albo chociaż fantazyjnej makabry do której przyzwyczaił nas Clive Barker, zawiedzie się srodze. Przy wszelkich próbach obiektywizacji kryteriów wychodzi bowiem, że powieść Eversona to kicha i to kalibru Grubej Berty, więcej nawet, zachodzi podejrzenie, że autor jest osobnikiem wielkiej inteligencji oraz dowcipu, który postanowił zafundować czytelnikom kwintesencję złego smaku. Co w niej dobrego, tak na zdrowy rozum? Otóż, Ofiara choć stanowi kontynuację wydanego w Polsce Demonicznego przymierza to da się zrozumieć jako dzieło w pełni samodzielne, co oszczędza czytelnikowi obcowania z chałą jeszcze bardziej monstrualną.
Na drodze Arianie z kolegą oraz czarnym zastępom rozkoszy stanąć może tylko Joe, upadły dziennikarz, który stracił wszystko, zyskawszy w zamian demona, z którym sobie grucha, gdy mu smutno. Wkrótce drużynę zasila nastolatka Alex. Ta porąbała siekierą tatusia i mamusię, znalazła jednak właściwy powód (rodzice dręczyli ją na tle religijnym nie pozwalając, by została czarownicą), poza tym ma wiele innych dobrych cech. Nim całe towarzystwo, dobre i złe, spotka się w finałowej bzdurze, Everson nie szczędzi nam atrakcji. Dostajemy więc całe tabuny duchów, rzeczonego demona, znakomitego zwłaszcza w pleceniu andronów, kobietę zmuszoną do odgryzienia członka swojemu kochankowi oraz seks z użyciem odciętej głowy.
Miałem dziką zabawę czytając Eversona. Przypomniał mi się początek lat dziewięćdziesiątych, kiedy to efemeryczne domy wydawnicze zarzuciły księgarnie masą podobnego chłamu w kolorowych okładkach. Mieliśmy takiego Shauna Hudsona, który straszył morderczymi ślimakami, Harry’ego Knighta robiącego w genetycznych monstrach, a nade wszystko Guya N. Smitha, sztandarowego autora tej złotej epoki. U tego to się działo! Były kraby wielkie jak domy, których nie dało się załatwić nawet z czołgu, jakieś duchy hitlerowców żyjące w symbiozie z pierwiosnkiem, dzwon przywołujący trupy oraz książkę o kajmanach, w oryginale dotyczącą aligatorów. Ofiara przypomniała mi młodość, jestem pewien, że wielu czytelników poczułoby się podobnie, sęk w tym, że przez lata może nic się nie zmieniło, poza jednym. Książka Smitha kosztowała tyle co bułka, wyrzucało się ją bez żalu, Eversona zaś, zgodnie z dzisiejszymi standardami wyceniono co najmniej na pół litra. I to już żaden interes. Książki są za drogie na najtańszą rozrywkę. W gruncie rzeczy, smutny to wniosek.
Ofiara ukazała się w skutek starań polskiej sceny horroru, ten wybór nie mieści mi się w głowie biorąc pod uwagę ilość dobrych, nie przetłumaczonych autorów, oraz ofertę samej Repliki. Ta oficyna wydała przecież dwa tomy Morta Castle’a, chyba najlepszego pisarza grozy, który w ostatniej dekadzie zawitał do Polski. Zamiast Eversona proponuję zainwestować w Obcego lub Księżyc na wodzie. jest to literatura pierwszej klasy, a horror, że strach się bać.