"Sanatorium", Małgorzata Saramonowicz
ANNA MARIA GIDYŃSKA • dawno temuNa ostatnich stronach książki Janowi udaje się rozwikłać zagadki, ale ich wyjaśnienia nie przynoszą czytelnikowi ulgi – przeciwnie, nagle czuje się jeszcze gorzej niż podczas całej lektury. A nie było łatwo, lekko i przyjemnie, ponieważ Małgorzata Saromonowicz zadbała o sugestywne odmalowanie zwyrodnień i wynaturzeń w pozornie normalnym świecie. Sprawiedliwy recenzent schyli czoło przed literackim kunsztem w budowaniu czarnego scenariusza i zachwyci się pieczołowitością, z jaką autorka przemalowuje każde słowo, myśl i gest postaci na czarny kolor. Niemniej jednak, po skończeniu lektury „Sanatorium” konieczna jest jakaś odtrutka.
Przyzwyczailiśmy się, że książki o dzieciństwie pisze się w tonie nostalgicznym bądź radośnie idealizującym. Małgorzata Saramonowicz, nazywana przez lubiących ją dziennikarzy prawnuczką Edgara Allana Poe, napisała powieść, która za nic ma sobie tę zasadę. Tu nie ma nic sielskiego, ani budzącego tęsknotę za minionymi czasami. Jest przygnębiająco, buro, trochę strasznie i… bardzo dziwnie. Gabriel Garcia Marquez ze swoim realizmem magicznym byłby z Saramonowicz dumny.
Zaczyna się po prostu smutno. Dobiegła końca II wojna światowa — najbardziej krwawa, brutalna i destrukcyjna wojna w historii ludzkości. Czworo osieroconych bądź zaniedbanych przez rodziców dzieci spędza dnie, błąkając się po spustoszonej przez wojnę okolicy. Janek, członek tej grupy i zarazem narrator, mieszka z budzącym grozę Pełnomocnikiem – wysłannikiem nowej, komunistycznej władzy. Rzeczywistość jest wyjątkowo paskudna i, co gorsza, nie idzie ku lepszemu – chorzy na wojnę ludzie nie umieją na nowo żyć tak jak dawniej.
Jaskółką zmian może być przybycie do miasteczka księdza. Niestety, zamiast ładu i spokoju, jego pojawienie się przynosi tylko śmierć i nieszczęście. Kolejne osoby padają ofiarą pobić i prześladowań, dochodzi nawet do morderstw, ponieważ Pełnomocnik nie chce ustąpić pola oczywistemu przeciwnikowi. Historia kończy się zabójstwem komunistycznego watażki. W linię akcji, rozgrywającej się pod koniec lat czterdziestych, wpleciona jest druga, równoważna, dziejąca się trzydzieści lat później. Dziecko-narrator jest już dorosłym mężczyzną, który z powodu gruźlicy przebywa w tytułowym sanatorium. Spotyka tam oficera śledczego, który prowadził przed laty dochodzenie w sprawie zabójstwa Pełnomocnika. Dwaj panowie zaczynają ze sobą rozmawiać – śledczy chce się dowiedzieć, kto naprawdę zabił, a Jan – co stało się z jego przyjaciółmi z dzieciństwa.
Autorka przeplata dwie linie czasowe bez większego pietyzmu, ale też bez niezręczności. Co kilka akapitów przenosimy się z miasteczka do sanatorium i z powrotem, poznając coraz więcej sekretów wyłaniających sie z mrocznej przeszłości. W miarę rozwoju fabuły magia bierze górę nad realizmem – pozbawiona zdolności mowy przez własnych rodziców Klara komunikuje się z Jankiem telepatycznie i przepowiada przyszłość, a jego siostra w niepojęty sposób przejmuje na siebie żal innych ludzi, co wielokrotnie prowadzi ją do prób samobójstwa.
Saramonowicz z lubością i swoistą czułością opisuje krwawe, okrutne wydarzenia. Trzeba przyznać — robi to świetnie. Czytając książkę w środku dnia, siedząc w słonecznym ogrodzie, czułam wszechogarniający chłód i mrok.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze