Lubię „eksperymentować” z tuszami do rzęs – mimo że mam kilka ulubionych, wciąż chętnie sięgam po te, których jeszcze nigdy nie używałam. Tym razem mój wybór padł na tusz pogrubiający i podkręcający Fabulash Mascara.
Pierwsze, co zwraca uwagę, to dziwaczna szczoteczka - opatentowana przez producenta, poprzetykana jest krótszymi (równomierne rozprowadzanie maskary) i dłuższymi kępkami (oddzielanie rzęs). Muszę przyznać, że to ona wzbudziła we mnie najwięcej wątpliwości, ale jedynym sposobem na przekonanie się co do jej właściwości, było jej wypróbowanie.
Otóż nie, nie i jeszcze raz nie! Szczególnie, jeśli rano walczy się m. in. z czasem, to już nie za bardzo jest ochota na walkę z tuszem… Rzęsy miałam posklejane, "ogrudkowane", a co najgorsze, już po nałożeniu jednej warstwy miałam wrażenie, jakby coś mi ciążyło nad oczami. Co z tego, że tusz nie obsypywał się, nie rozmazywał, skoro wyglądałam, jak umęczona życiem, zblazowana neptyczka…
Przemęczyłam się kilkukrotnie z Fabulash i już, już miałam grzmotnąć maskarą w siną dal, jednak odezwał się we mnie jakiś wewnętrzny głos rozsądku i nakazał po prostu spróbować z inną szczoteczką (mam kilka modeli, które najlepiej się sprawdziły na moich długich, acz niezbyt gęstych rzęsach). No i wreszcie!!! Ładnie rozdzielone, pogrubione, delikatnie wywinięte wachlarzyki! Makijaż cały dzień na swoim miejscu, brak podrażnienia spojówek (co często mi się zdarza) – w końcu producent obiecuje, że kosmetyk odpowiedni jest dla osób o wrażliwych oczach i noszących szkła kontaktowe…
Jeśli jesteś miłośniczką bardzo „teatralnego” efektu, raczej nie będziesz zadowolona – makijaż jest dość wyrazisty, acz nie „nachalny”. A przy kolejnych warstwach, niestety tusz zaczyna obciążać rzęsy (maksymalnie nakładałam 2 warstwy).
Opakowanie (7,9 ml) nie sprawia najlepszego wrażenia, a przy okazji dość szybko się ścierają zeń złote „malunki”. Konsystencja produktu jest przyjemna, taka jedwabista, a co najważniejsze – tusz nie wysycha, ani nie gęstnieje w zastraszającym tempie. Łatwo jest zrobić demakijaż – wystarczy najzwyklejsze mleczko, czy płyn (np. micelarny).
Naprawdę dobry jakościowo (tylko ta szczoteczka…), wydajny tusz, a na dodatek nie opróżniający portfela do cna.