"Złoty kompas" reż. Chris Weitz
DOROTA SMELA • dawno temuW Hollywood wiedzą, że bajki to najgorętszy towar. Sprzedają je tam przecież w mniej lub bardziej zawoalowanej postaci od zarania przemysłu filmowego. Choć to dopiero Gwiezdne wojny wykazały dobitnie, że wszyscy lubimy przenosić się w inny wymiar.
Popularność magicznych serii filmowych Władcy pierścieni , Harry'ego Pottera , Piratów z Karaibów czy Shreka jest także ostatecznym dowodem na to, że lubimy sagi serwowane w odcinkach. Z tej wiedzy skorzystał Chris Weitz, który sięgnął po kultową na Wyspach Brytyjskich powieść Phillipa Pullmana Mroczne materie. Jest to historia pewnej rezolutnej dwunastolatki, która odkrywa mroczne tajemnice dorosłych. A wszystko rozgrywa się w równoległej do naszej rzeczywistości, gdzie ludzie mają dusze w kształcie zwierząt i boją się substancji zwanej Pyłem.
O tym wszystkim informuje na początku filmu głos narratora. Zaraz potem poznajemy Lyrę, której dajmon o imieniu Pan wciąż zmienia kształty — czasem jest ćmą, innym razem gryzoniem. Dzieci są zmienne, dlatego ich dusza przez długi czas nie przybiera stałego kształtu. Dziewczynka wychowuje się w Kolegium Jordana – w klimacie mrocznej dziewiętnastowiecznej angielskiej uczelni. Jej jedynym krewnym jest wuj Ariel, surowy lord, rzadko wizytujący siostrzenicę i mający swoje tajemnicze konszachty z rektorem. Mordercza zasadzka na jego życie, którą przypadkiem odkryje Lyra, zainicjuje ciąg niezwykłych wydarzeń. Wkrótce zaczną znikać dzieci, a do szkoły zawita pani Coulter — uczona i podróżniczka związana z Magistraturą — sprawującym totalitarne rządy organem władzy, który w pewnych aspektach przypomina Kościół katolicki z naszego wymiaru. Gdy Lyra odkryje te powiązania, początkowa fascynacja elegancką mentorką zmieni się w strach. Dziewczynka postanowi uciec z uczelni i wyruszyć na poszukiwania zaginionego kolegi Rogera. Ale świat zewnętrzny okaże się jeszcze bardziej podstępny. Na każdym rogu czyhają tu najemnicy Magistratury — Grobale, a dalej na północy Tatarzy i Samojedzi. Na szczęście są także niezależni duchem wędrowni Cyganie, długowieczne niepokorne czarownice, latający balonami kowboje, no i oczywiście niedźwiedzie pancerne. A Lyrze dodatkowo pomagać będzie aletheiometr — tytułowe urządzenie, które udziela prawdziwej odpowiedzi na każde pytanie.
Jak można wywnioskować ze streszczenia, fabuła Kompasu bazuje na tak licznych zapożyczeniach i toposach kulturowych, że ostatecznie nie przypomina żadnego z nich. To taki kogel-mogel, w którym części składowe zostały starannie starte i wymieszane ze sobą. Estetyka fin de siecle'u: secesyjne budowle, pruderyjne gorsety i fascynacja techniką: rygorystyczne instytucje oświatowe, kontrolowane przez na poły religijny rząd i dzikie hordy mówiących po rosyjsku barbarzyńców, a także zorza polarna, gadające zwierzęta oraz magiczne przedmioty.
Wyznam bez ogródek, że pomimo swego potencjału książka mnie nie wciągnęła, a film wręcz znudził. Choć Pullman przynajmniej nie szczędził słów i energii, by uwiarygodnić swoją wizję, a bohaterów wyposażyć nie tylko w zwierzęce, ale i prawdziwe dusze. Przeskakując od jednej przygody do kolejnej intrygi nie ma czasu na detale, stąd stworzony przez pisarza świat jest niechlujnym bigosem, do którego zdawałoby się można wrzucić cokolwiek, nie zmieniając smaku dania. Na przykład nagłe pojawienie się latających ważek-szpiegów nie tylko nie generuje suspensu, ale i nie wnosi niczego nowego do historii. Jedynym jako tako przełożonym na obraz wątkiem jest ten związany z pancernym niedźwiedziem. Zwierzak, któremu dziewczynka pomaga uciec z niewoli i zerwać z nałogiem picia whisky, jest nie tylko ostentacyjnie magiczny, ale też wielowymiarowy psychicznie.
Niestety nie można tego powiedzieć o głównej bohaterce, która działa jak nakręcona lalka — zbyt szybko, by można było uwierzyć w to, że posiada jakieś emocje. Reszta to papierowe, czarno-białe postacie, niekiedy tak sztuczne, że aż zabawne — jak choćby pani Culter grana przez Kidman — aktorkę, która straszyła skuteczniej, niż w Za wszelką cenę. Lord Ariel grany przez Daniela Craiga jest na ekranie tak krótko, że choćby chciał, nie może zasadniczo wzbogacić plastikowej i trącającej fałszem opowieści z mroźnej Północy. Film Weitza robi wrażenie skróconego w montażu, jakby ktoś na siłę próbując przykroić go do wymaganej długości, powyrzucał z niego wszystkie wnętrzności. Najgorsze jest jednak to, że w procesie przykrawania zadziorna i kontrowersyjna powieść straciła także swoje pazury, stając się kolejną marnie działającą na wyobraźnię bajeczką dla grzecznych dzieci.
I wreszcie ostatni zarzut: film nie ma porządnego zakończenia. Po prostu urywa się jakby w połowie, niczym tysięczny odcinek Mody na sukces. Pal licho zaskoczenie tych, którzy nie znając książki przyszli do kina na pierwszą część trylogii. Pytanie, czy doczekamy kolejnej odsłony. Jeśli Złoty kompas zrobi klapę — co jest wielce prawdopodobne, bo zwrot kosztów to bagatela 150 milionów dolarów — to będzie to zakończenie definitywne, bez bajkowego „i żyli długo i szczęśliwie".
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze