"Pachnidło", reż. Tom Tykwer
DOROTA SMELA • dawno temuElektryzująca powieść Patricka Süskinda z 1986 roku, której ekranizacją jest ten film, była światowym wydarzeniem. Niemiecki bestseller przetłumaczono na 46 języków i wprowadzono do kanonu akademickiego. Film Toma Tykwera, choć niewolniczo wierny arcydziełu, prawdopodobnie szybko zostanie zapomniany. Jego Pachnidło nie oddaje wielkości oryginału ani na poziomie wniosków z dziedziny socjologii i kryminologii, ani psychologii i motywacji postaci.
Thriller o psychopatycznym mordercy, owładniętym zapachową obsesją. Jean-Baptiste Grenouille przychodzi na świat jako bękart w najbardziej cuchnącym zaułku XVIII-wiecznego Paryża. Wypchnięty z łona sprzedawczyni ryb wprost na śmietnik z odpadkami noworodek wydaje żałosny krzyk, tym samym posyłając matkę-dzieciobójczynię na szubienicę. Trafia do ochronki, gdzie spędzi dzieciństwo i młodość, zanim zostanie oddany do pracy w garbarni skór. Podczas pierwszej wycieczki do centrum miasta wyczulony węchowo chłopak podąża za zapachem rudowłosej dziewczyny, którą w przypływie uwielbienia dusi. Minie kilka lat, zanim mordowanie dziewic wejdzie mu w nawyk. Na razie pragnie jedynie poznać sposób na utrwalenie zapachu kobiety.
Terminuje u mistrza Baldiniego w podupadłym salonie perfumiarskim, gdzie komponuje pachnidła dla możnych dam, w zamian poznając technikę destylacji. Ostatecznie przekonawszy się, że nie uda mu się w ten sposób zatrzymać woni ludzkiego ciała, postanawia opuścić Paryż i ruszyć w do Włoch. Po drodze dokonuje przerażającego odkrycia: on, Jean-Baptiste, nie ma własnej woni. A przecież to od niej zależy, jak jednostka jest odbierana przez innych. Grenouille postanawia wyprodukować sobie intymny zapach, który zapewni mu społeczną akceptację. Dociera do Grasse i najmuje się do pracy w manufakturze perfumiarskiej, gdzie zgłębia tajniki "nawonienia" - technologii pozwalającej kraść zapachy materii ożywionej. Teraz może zabrać się do pracy. W ciągu paru tygodni miasto Grasse straci niejedną córę. Z każdej z ofiar Grenouille uzyskuje mały flakonik zapachu. By stworzyć wymarzone perfumy, potrzebuje 13 takich flakonów, po cztery na tzw. akord głowy, serca oraz bazę zapachu i wreszcie ostatni – najdoskonalszy — dominantę pachnidła. Ten zaś ma pochodzić od rudowłosej dziewicy Laury. Ojciec dziewczyny, drżąc o życie jedynaczki, postanawia wywieźć ją z miasta. Jednak nos Grenouille'a wyniucha rude włosy nawet na odległość wielu kilometrów…
Elektryzująca powieść Patricka Süskinda z 1986 roku, której ekranizacją jest ten film, była światowym wydarzeniem. Niemiecki bestseller przetłumaczono na 46 języków i wprowadzono do kanonu akademickiego. Film Toma Tykwera, choć niewolniczo wierny arcydziełu, prawdopodobnie szybko zostanie zapomniany. Jego Pachnidło nie oddaje wielkości oryginału ani na poziomie wniosków z dziedziny socjologii i kryminologii, ani psychologii i motywacji postaci. Nie mówiąc o wyrafinowanym przesłaniu dzieła Süskinda, które nie ma szansy przebić się przez toporną filmową narrację. Przede wszystkim jednak film zwyczajnie nie wciąga. To obraz najwyżej poprawny. Owszem, technicznie bardzo sprawny i wizualnie porywający, jednak pozbawiony sugestywności i siły oryginału.
Udało się tu jednak coś, co reżyserów rangi Kubicka i Scorsesego zniechęciło do podjęcia trudu przeniesienia książki na ekran — oddanie świata zapachów. Sfilmowana ze szczególnym weryzmem żywa i realistyczna scenografia udająca XVIII-wieczny Paryż pozwala poczuć w wyobraźni całą skalę zapachów, od najobrzydliwszych smrodów po najlżejsze wonie.
Ale w środku Pachnidło Tykwera i Andrew Birkina jest tak bezwonne i pozbawione serca jak jego nieludzki bohater. Niewiele wiemy o pokręconej psychice Grenouille'a, nie rozumiemy jego dziwacznej obsesji na punkcie zapachów. Zamiast geniusza dostajemy tępego młodziana, który przypomina Lenniego z Myszy i ludzi. Można odnieść wrażenie, że w tym wszystkim chodzi wyłącznie o tanią sensację, beznamiętną wyliczankę zbrodni podszytą realizmem magicznym. W zrozumieniu historii Grenouille'a nie pomaga natrętny narrator, którego głos zaczyna czytać ustępy z Süskinda za każdym razem, kiedy reżyser nie wie, jak posunąć akcję do przodu. Kuleje też aktorstwo. Kreacje Hoffmana i Rockmana są byle jakie. Ben Whishaw jest za to zbyt przystojny, by grać kogoś, kto swe nazwisko odziedziczył po ropusze. Całość to efektowna wydmuszka, która ma szansę zarobić jedynie dzięki nazwisku autora powieści w czołówce. Rzecz ładna, ale powierzchowna i będąca zaledwie marną imitacją prawdziwego "Pachnidła".
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze