„Astro Boy”, David Bowers
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuDynamiczna, kolorowa i ze wszech miar sympatyczna animacja. Propozycja skierowana do nieco innej widowni. Bajkę dla dzieci, która nie powinna znudzić dorosłych. Reżyser przywołuje ducha starych filmów Disneya i klasyki kina familijnego, nie zaniedbując jednocześnie współczesnej oprawy. Dzieciaki dostają atrakcyjnie nakreślony, bardzo efektowny wizualnie świat, całą galerię bardzo sympatycznych bohaterów i dynamiczny, sprawnie poprowadzony scenariusz.
Pisałem o tym już wielokrotnie: cyfrowa animacja przeżywa właśnie okres najintensywniejszego rozwoju. Liderzy tego rynku — studia DreamWorks i przede wszystkim Pixar ustawiły poprzeczkę tak niemożebnie wysoko, że ich nieco młodsi konkurenci nie są w stanie sprostać wymaganiom, do których wspomniani giganci najzwyczajniej przyzwyczaili już widzów. I tak właśnie rzecz ma się z Astro Boyem: to dynamiczna, kolorowa i ze wszech miar sympatyczna animacja.
A jej jedynym grzechem jest to, że nijak nie może równać się z arcydziełami takimi jak Ratatuj czy Wall-E. Chociaż wypada też od razu oddać Bowersowi i jego ekipie, że nawet nie próbują ścigać się z tymi tytułami. Swoją propozycję kierują do nieco innej (tzn. sporo młodszej) widowni. I słusznie.
Metro City to tętniąca życiem metropolia zawieszona w gwiezdnej przestrzeni. W zakamarkach tajnych laboratoriów trwają badania nad uzyskaniem najpotężniejszej broni, jaką kiedykolwiek dysponował człowiek (ma ona, poprzez współpracę tzw.
Niebieskiego i Czerwonego Rdzenia, wykorzystywać całą energię kosmosu). Prace nadzoruje genialny fizyk i specjalista od robotyki doktor Tenme. Kiedy syn Tenmego Toby ginie w trakcie nadzorowanego przez ojca eksperymentu, zrozpaczony naukowiec tworzy Astro Boya — supernowoczesnego robota wyposażonego z jednej strony w najnowsze zdobycze techniki (odrzutowe buty, laserowe rękawice, nadludzką siłę), a z drugiej w psychikę, wygląd i wszystkie wspomnienia zmarłego chłopca.
Szybko okazuje się jednak, że najdoskonalsza nawet maszyna nie jest w stanie zastąpić prawdziwego dziecka. Wytrącony z równowagi Tenme nie tylko uświadamia mechanicznemu chłopcu jego prawdziwą naturę (jesteś jedynie kopią), ale też doprowadza do wygnania go z Metro City. Astro Boy trafia na powierzchnię, gdzie próbuje odnaleźć się w świecie odrzuconych przez społeczność Metro City rebeliantów.
I byłby to prawdopodobnie koniec całej historii, gdyby nie odpowiadający za wszystkie moce mechanicznego chłopca ukryty wewnątrz jego ciała Niebieski Rdzeń. Opętany wizją władzy absolutnej Prezydent Stone daje sygnał. I tak zaczyna się polowanie na Astro Boya…
Nowa adaptacja klasycznej mangi Osamu Tezuki celuje w oczekiwania najmłodszych widzów. I jest to jej zaleta.
Bo w świecie zdominowanym przez wszystkie Shreki i Ratatuje, a więc animacje najeżone sugestiami czytelnymi głównie dla starszych widzów, otrzymujemy wreszcie nie bajkę dla dorosłych, która powinna spodobać się także dzieciom, ale przeciwnie: bajkę dla dzieci, która nie powinna zanadto znudzić także dorosłych. I tak David Bowers przywołuje tu ducha starych filmów Disneya i w ogóle klasyki kina familijnego, nie zaniedbując jednocześnie na wskroś współczesnej oprawy.
Bo dzieciaki dostają tu atrakcyjnie nakreślony, bardzo efektowny wizualnie świat (kinomanom skojarzy się on zapewne z klasycznym Metropolis, młodsi widzowie odnajdą tu echa Piątego elementu), całą galerię bardzo sympatycznych bohaterów i naprawdę dynamiczny, sprawnie poprowadzony scenariusz (cała historia autentycznie wciąga i trzyma w napięciu). Ale jednocześnie służy to wszystko głównie atrakcyjnemu i wiarygodnemu przekazaniu (starych jak świat i wciąż niezmiennych) treści dydaktycznych.
I tak śledzące perypetie Astro Boya dzieciaki dostaną zgrabną (bo nienachlaną) lekcję na temat istoty uczuć, znaczenia tolerancji i otwartości, siły samoakceptacji, potęgi marzeń itd. A że nie zadowoli to pewnie fanów Pixara? Ano, pewnie nie zadowoli. Ale też bądźmy szczerzy: istnieje (i powinno istnieć) coś takiego jak kino dla dzieci. I w tej właśnie kategorii najlepiej mieści się Astro Boy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze