Za oknem straszą brudne zwały starego śniegu, gęste kałuże wody i błota oraz zbliżona do ujemnej temperatura. Mimo to, odtrąbiliśmy już początek wiosny i człowiek chciałby wziąć się za siebie, przemienić w ulepszoną wersję siebie – z przeznaczeniem na lato. Niestety, chłód nie sprzyja joggingowi, wyjściom na siłownię ani nawet na solarium (co akurat nie jest takie złe – kto by chciał wyglądać za 10 lat jak liofilizowana wersja siebie?). W każdym razie – ja tak mam. Postanowiłam więc wykonywać program minimum, dopóki pogoda się nie poprawi. Program minimum obejmuje zmianę koloru skóry z bladego-jak-śmierć na nieco mniej blady. Po kilku zabawnych, ale nie do końca zgodnych z oczekiwaniami przygodach z samoopalaczami doszłam do wniosku, że radą dla mnie będzie jakiś balsam brązujący. Sądziłam, że mój ulubieniec sprzed lat nadal jest w ofercie – ale okazało się, że producent nieco go zmienił, dodając coś do składu oraz powiększając pojemność butelki. Byłam sceptycznie nastawiona – nie zliczę kosmetyków, które nie skorzystały na odświeżeniu. Na szczęście jednak moje obawy były bezpodstawne. Balsam brązujący Kolastyny nadal spełnia swoją funkcję – brązuje, i to w ten najbardziej pożądany sposób – nie zmieniając mnie w Pocahontas w jedną noc (bo używam go tylko na noc), ale stopniowo nadając mojej skórze coraz bardziej złocisty odcień. Trzy użycia i wyglądam dokładnie tak, jak lubię. Naturalnie, fanki brązowej opalenizny nie mają tu czego szukać – ale zapewne i tak nie czytają tej recenzji, bo akurat smażą się w tubie lub łóżku.
Dodatkowy plus przy tej pogodzie to słodki, ciepły zapach – orzechy i kokos (też w końcu orzech). Fakt, nie jest najdelikatniejszy, ale szybko wietrzeje. Niemniej jednak, sprawdź go przed zakupem, bo znam osoby, dla których jest nie do zniesienia.
Producent | Kolastyna |
---|---|
Kategoria | Pielęgnacja ciała |
Rodzaj | Samoopalacze i balsamy brązujące |
Przybliżona cena | 8.00 PLN |