Nie lubię się opalać, ale lubię być opalona. Nie mam czasu na leżenie plackiem na słońcu ani pieniędzy na solarium. Z resztą ani jedno, ani drugie do najzdrowszych nie należy. Jedyne, co mi pozostaje to opalenizna z tubki.
Kiedy zabrakło mojego ulubionego samoopalacza, sięgnęłam po ten z nadzieją, że godnie zastąpi swojego poprzednika. Ładna tuba, dość dobra cena – wszystko wygląda bardzo obiecująco. Niestety już po pierwszym użyciu zaczęły wychodzić jego wady.
Tubka, mieszcząca 75ml – owszem – ładna, ale w zakrętce brakuje klapki. Wcale nie łatwo zakręcić tubkę palcami umazanymi kremem. Stosowany tylko do twarzy starcza na dość długo, ale na całe ciało – chwila i go nie ma. Konsystencja gęsta, mocno kremowa, nie ma problemu z równomiernym rozprowadzeniem. Przy pierwszym kontakcie ze skórą pachnie dość przyjemnie.
Samoopalacz – jak każdy – ma nadać skórze naturalny odcień złocistej opalenizny. Niestety na opakowaniu nie napisano po ilu zastosowaniach. Stosowałam go przez tydzień, codziennie i efekt był prawie żaden. No może twarz lekko... zaczerwieniła się, ale opalenizny to na pewno nie przypominało. Na reszcie ciała wygląda troszkę lepiej, ale niestety zmywa się po pierwszym kontakcie z wodą. Dla podtrzymania efektu należy stosować go 2 – 3 razy w tygodniu. Tylko jakiego efektu?
Gdyby nie okropny zapach towarzyszący procesowi utleniania kosmetyku na skórze, możnaby stosować go zamiast zwykłego półtłustego kremu nawilżającego (zawiera witaminę E, prowitaminę B5, działa ochronnie, wygładza, nawilża, pielęgnuje itd. – tak pisze producent), ale niestety woń jest odrażająca. Poza tym wchłania się bardzo długo, pozostawia na skórze tłusty film, nie ma więc mowy o stosowaniu go na dzień – najwyżej na noc, o ile macie odporne nosy.
Nie dajcie się skusić – absolutnie nie polecam go!
Producent | Anida |
---|---|
Kategoria | Pielęgnacja ciała |
Rodzaj | Samoopalacze i balsamy brązujące |
Przybliżona cena | 9.00 PLN |