Jakiś czas temu wyznaczyłam sobie górną granicę cenową, której nie przekraczam, kupując kolejny kosmetyk antycellulitowy. Ta granica to niewiele ponad 20 zł. Dlaczego to zrobiłam? Kiedyś ślepo wierzyłam, że jakość i skuteczność działania idą w parze z wysoką ceną. Zawartość tubek, które wtarłam w swoje pośladki i uda przez ten czas, powinna uwolnić mnie od niechcianej pomarańczowej skórki na dłuższy czas. Pobożne życzenia. Dzisiaj, bogatsza w doświadczenie już nie uszczuplam swojego konta, biegając za marzeniami w postaci bioder jak z obrazka. Kosmetyki antycellulitowe kupuję nadal, owszem, ale podchodzę do nich racjonalnie. Siła reklamy już mnie nie przekona, bo boskie ciała "idealnych modelek" to według mnie ułuda (i dobre programy do obróbki zdjęć).
Przed każdym kolejnym środkiem na cellulit stawiam jedno podstawowe zadanie - mój cellulit nie ma prawa się pogłębić podczas jego używania, a skóra powinna być napięta lepiej niż w przypadku zwykłego balsamu ujędrniającego. Kupując serum z nowej serii Expresso Slim, miałam te same wymagania.
Serum zawiera w swoim składzie kofeinę i ekstrakt z ananasa, które mają stymulować spalanie tłuszczu. Olej abisyński ma nadać naszej skórze jędrność i sprężystość, alantoina ma łagodzić podrażnienia, a ekstrakt z kasztanowca i mentol pobudzać mikrokrążenie. Nie wiem wprawdzie jak ten mentol jest w stanie cokolwiek z moim krążeniem zrobić...
Serum ma dość lekką, żelową konsystencję o delikatnym białawym zabarwieniu i kawowym aromacie. Rozprowadza się ze świetnym poślizgiem. Wymaga jednak starannego wtarcia w ciało, ponieważ wchłania się dość długo - jeszcze po dobrych kilku minutach od nałożenia miałam to nieprzyjemne uczucie lepkości. Po wchłonięciu jest jednak super. Serum jest bardzo wydajne - wystarczyło mi prawie na miesiąc hojnego używania 2 razy dziennie (smarowałam pośladki i uda).
Pytanie za sto punktów - czy to serum uwolniło mnie od pomarańczowej skórki? I tak, i nie. Mój cellulit nie jest widoczny gołym okiem. Dopiero po ściśnięciu skóry palcami, raczy się uwidocznić w całej swej okazałości. Po zużyciu całej tubki mogę powiedzieć, że cellulit nie zniknął, ale wielkość tych nieestetycznych grudek lekko się zmniejszyła. Pewnie jakieś fachowe pomiary dałyby odpowiedź - o ile, ale skoro widzę gołym okiem, że jest niewielka różnica, to nie jest tak źle. Oczywiście, mogłoby być lepiej, ale kiedy przypominam sobie kosmetyki w cenie powyżej 100 zł, które nie potrafiły nawet tego... Cóż.
Pewnie nie chcecie już słuchać o dobrym napięciu skóry, lekkim ujędrnieniu i wygładzeniu. Ale po użyciu tego żelu to wszystko się pojawia i dobrze. Jest gładko i jędrnie. A dzięki temu jest optycznie zdrowiej i smuklej. Po żelowych kosmetykach (po tym również) mam jednak takie dziwne uczucie niedosytu, jeśli chodzi o nawilżenie ciała (i dlatego odejmuję tu 1 punkt z ogólnej oceny). Kawowy zapach nie jest zbyt nachalny, a uczucie chłodzenia po mentolu nikłe. Nie ma mowy o arktycznym powiewie na naszych pupach i udach. Może i dobrze, bo nie każdy to lubi.
Tubka tego serum, przyjemna dla oka i ładnie prezentująca się na łazienkowej półce, jest utrzymana w kawowej kolorystyce i zawiera 200 ml kosmetyku.
Generalnie produkt całkiem niezły. Rozsądna cena (w wyznaczonych na mój własny użytek granicach) nie zrujnuje portfela, zawartość nie skończy się po tygodniu, brak podrażnień podczas stosowania skusi być może i tych wrażliwszych, a kawowy zapach przypadnie do gustu maniaczkom kawowego mazania się fusami.
Dla mnie ten kosmetyk, jak i każdy inny kupiony w tym celu, to tylko dodatek w walce z cellulitem. Podstawa to treningi trzy razy w tygodniu, codziennie rower, utrzymywanie stałej wagi ciała, nieobżeranie się słodyczami i omijanie fast-foodów szerokim łukiem. A kosmetyki są bardzo miłym uzupełnieniem zdrowego stylu życia.
Polecam.
Producent | Oceanic |
---|---|
Kategoria | Pielęgnacja ciała |
Rodzaj | Antycellulitowe, rozstępy |
Przybliżona cena | 16.00 PLN |