Chyba nie ma już osoby, która nie walczyłaby z czymś na powierzchni swojego ciała. Największe i najpowszechniejsze problemy to cellulit i nadmiar tkanki tłuszczowej. Byłoby cudownie, gdyby obydwa problemy dało się rozwiązać pigułką albo buteleczka jakiegoś kosmetyku. Niestety jak na razie chemia nas tylko wspomaga w wyciskaniu z siebie potu i łez, czasem skutecznie a czasem mniej... Tym razem czuję się jakoś mniej zdopingowana.
Balsam zamknięty jest w butelce (250ml) z klapką, wygodnej w użyciu. Jest umiarkowanie gęsty, dość dobrze się rozprowadza. Aplikacja połączona z masażem powoduje, że wchłania się szybko, ale lepkość skóry wyczuwalna jest jeszcze przez jakąś godzinę. Później skóra pachnie długo i intensywnie zieloną herbatą. Niestety jest niesłychanie nieekonomiczny, bardzo szybko znika z butelki. Przy codziennym stosowaniu starcza na zaledwie około 2 tygodnie.
Teraz o efektach. Poza lekkim wygładzeniem skóry – nic nie widać – ani wyszczuplenia, ani redukcji tkanki tłuszczowej, ani napięcia skóry, może minimalne ujędrnienie. Cellulit zapewne też nie zniknie. Uzyskaniu tych efektów miała sprzyjać zawartość wyciągu z alg morskich, bluszczu i zielonej herbaty oraz kofeiny i L-karnityny. Dwa ostatnie składniki są dość nietypowe. O ile kofeina w stosowaniu zewnętrznym działa tonizująco, to L-karnitynę w kosmetyce spotykamy rzadko, gdyż lepiej działa stosowana doustnie – zamienia tłuszcze w energię i sprzyja redukcji tkanki tłuszczowej, niestety nie samoistnie, ale podczas wysiłku. To nie jest żadna dosłowna sugestia, ale może dla pełniejszego działania, przed treningiem warto zaczerpnąć łyczek balsamu?
Podsumowując – zwyczajny balsam, nie czyniący cudów. Do wykosztowania się zachęcam tylko miłośniczki herbacianych aromatów!
Producent | Anida |
---|---|
Kategoria | Pielęgnacja ciała |
Rodzaj | Antycellulitowe, rozstępy |
Przybliżona cena | 11.00 PLN |