„Dziewczyna z Lilią”, Michel Gondry
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temu„Dziewczyna” z pewnością zachwyci fanów Viana, Gondry’ego i w ogóle surrealizmu. Tych, których przyciągną do kina nazwiska aktorów i (spełniona) obietnica filmu o miłości do słodkiej Amelii, namawiam, by wpierw obejrzeli „Jak we śnie”, czy „Zakochanego bez pamięci”. Bez owego wstępu może czekać Was duże (i nie dla wszystkich przyjemne) zaskoczenie.
Piękny, ale trudny i wymagający znajomości kontekstu film. Bo z jednej strony jest to ekranizacja na poły autobiograficznej powieści mistrza francuskiego surealizmu, Borisa Viana. A więc wielkiego ekscentryka, prawdziwego enfant terrible powojennego Paryża. Pisarza, aktora, poety, muzyka jazzowego, scenarzysty, ale też piewcy wszelkich uciech: dandysa, któremu nie udało się dożyć czterdziestki. Za kamerą stanął nie mniej kontrowersyjny reżyser, Michel Gondry. Zasłynął jako autor psychodelicznych, odrealnionych teledysków ilustrujących piosenki m.in. Bjork („Human Behaviour”, „Bachelorette”), Massive Attack („Protection”) czy The White Stripes. Kinowym tematem Gondry’ego od początku była miłość, ale ukazana przez pryzmat jego wyobraźni: surealistyczna, przesiąknięta realizmem magicznym, zacierająca granica pomiędzy snem a jawą. „Zakochany bez pamięci” z Jimem Carey’em, „Jak we śnie” z Gaelem Garcią Bernalem przyniosły Gondry’emu liczne nagrody, status artysty kultowego, ale też grono zdeklarowanych przeciwników. „Dziewczyna z Lilią” jedynie utrwali ten stan. Dla fanów Gondry’ego i Viana będzie to prawdziwa uczta, dla przypadkowych widzów wyzbyty logiki, oszalały sen wariata. Co z kolei obaj panowie z pewnością potraktowaliby jako komplement.
Za podstawę scenariusza posłużyła tu „Piana złudzeń”. Colin (alter ego Viana, w tej roli ogromnie popularny nad Sekwaną, znany m.in. ze „Smaku życia”, „Zakochanego Moliera”, czy „Nieba nad Paryżem” Romain Duris) to klasyczny lekkoduch. Mieszka w bajkowym apartamencie z widokiem na zabytkowe centrum Paryża, zatrudnia modnego kucharza artystę, Nicolasa (kolejna nowa gwiazda francuskiej kinematografii, nagrodzony Cezarem za „Nietykalnych” Omar Sy), utrzymuje zgraję biednych twórców, bawi się, życie traktuje niczym pisaną na bieżąco surealistyczną powieść. Brakuje mu jedynie miłości, ale i ten problem mija, kiedy na jednym z ekskluzywnych przyjęć poznaję śliczną Chloe (wsławiona rolą „Amelii” Audrey Tautou). Dalej obserwujemy uczucie jak z bajki: piękni, młodzi, bogaci, zdecydowani „że to już na zawsze”. Idyllę przerywa choroba Chloe. Jak wykazuje prześwietlenie w płucach dziewczyny… zakorzenia się i rozwija lilia. Kosztowna kuracja nie przynosi rezultatów, majątek Colina niknie w oczach, dla otaczającej go paryskiej bohemy oznacza to poważne kłopoty.
Ktoś powie: lilia w płucach, cóż za bzdura! Wszystkim, którzy zareagują w ten sposób, odradzam seans „Dziewczyny”. Gondry okazuje się idealnym interpretatorem Viana. Surealizm literacki spotyka się tu z ekranowym, a owa lilia to jedynie początek wszechobecnych dziwactw. Widać to już w pierwszych sekwencjach ukazujących mieszkanie Colina. Przyrządzany przez Nicolasa węgorz ucieka spod noża, poprzez kran, aż do rur kanalizacyjnych. Ulubione buty bogacza są wyjątkowo samowolne, uwielbiają tańczyć, często (dosłownie) uciekają swojemu właścicielowi. Stałym lokatorem jest zaprzyjaźniona z panem domu i gośćmi mysz, wyposażony w odnóża dzwonek do drzwi biega po całym mieszkaniu, drinki miesza maszyna, w której kolejne składniki uruchamia się grając melodie na pianinie. Przebogata, wściekle kolorowa, opracowana w najdrobniejszych szczegółach scenografia, częste (i typowe dla Gondry’ego) przerywniki w postaci animacji poklatkowych (np. serwowane przez Nicolasa potrawy żyją w nich własnym życiem) tworzą tu uwielbiany przez fanów świat wyobraźni reżysera. Tym razem wygenerowany przy pomocy imponującego budżetu, wsparty występami wielkich gwiazd francuskiego kina, ale jednocześnie kompletnie bezkompromisowy, szalony, rządzący się własną logiką. Nie jest to pusty popis: wszystkie detale otoczenia współgrają z emocjami bohaterów, dopasowują się do ich nastrojów. W drugiej połowie filmu bajecznie kolorowy świat (również dosłownie) więdnie, staje się szaro-bury, smutny. A w centrum tego psychodelicznego kalejdoskopu pozostaje temat główny: miłość na całe życie, uczucie ważniejsze niż nieustający karnawał, choroba, która zmusza bohaterów do przykrej konfrontacji z rzeczywistością.
Trudno jednoznacznie ocenić „Dziewczynę z lilią”. Film podzielił krytykę: dla jednych arcydzieło Gondry’ego, dla innych przerost formy nad treścią, przykład braku dyscypliny twórczej, a nawet spektakularna nuda. Ja trzymam stronę sympatyków filmu, krytyków odsyłam do literackiego pierwowzoru: to ogólnie uznane arcydzieło, w którym również trudno dopatrzyć się konwencjonalnie pojmowanej logiki. Jednocześnie zastanawiam się, jak odebrałbym film nie znając wcześniej „Piany złudzeń”: lektura książki może się tu okazać niezbędna, co samo w sobie jest wadą filmu. Tak, czy siak:
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze