"Prosto w serce", reż. Marc Lawrence
DOROTA SMELA • dawno temuKomedia z założenia romantyczna, choć stężenie romansowych feromonów jest w niej niskie, co jednak wcale filmowi nie szkodzi. Może dlatego, że zamiast wymęczonej intrygi łóżkowej mamy tu miły powiew satyry. Owszem, kilku żelaznych pozycji z romantycznych fabuł rodem nie dało się uniknąć, ale dochodzą one do głosu głównie w końcówce filmu, kiedy mamy za sobą już całkiem sporą dawkę śmiechu i jesteśmy bardziej skłonni łyknąć szmirę.
Ale do rzeczy. Otwierający film teledysk to poruszający i jednocześnie arcykomiczny hołd złożony muzyce lat 80. (i taki jest w większości cały film). Widzimy Hugh Granta z tlenioną grzywką w asyście innego gogusia, gnących się ochoczo do tandetnego, acz wpadającego w ucho kawałka. W tle wykładzina w szachownicę, perkusista-wieloryb, a po drodze jakaś idiotyczna inscenizacja w szpitalu z chorym z miłości Grantem i natapirowaną blond pielęgniarką. Jeśli pamiętacie choćby przez mgłę poetykę tamtych czasów, to po takim wprowadzeniu po prostu już lubicie ten film. Palce lizać! Zwłaszcza że kąśliwość wobec ery disco popu z każdą minutą będzie tu posuwać się coraz dalej.
Grant to Alex Fletcher — jeden z dwóch filarów zespołu Pop, który w latach 80. bombardował playlisty przebojami i wylansował nowy taniec dyskotekowy. Samotny, odkąd przystojniejsza połówka grupy odeszła, by w pojedynkę trzaskać kokosy, a Fletcher został z poronionym albumem solowym. Passé od jakichś 15 lat, pogodził się ze swą kondycją byłego gwiazdora i koncertuje na spotkaniach absolwentów albo w lunaparkach. Ale i o takie fuchy coraz trudniej. Dlatego kiedy supergwiazda nastolatek Cora Corman daje mu trzy dni na napisanie przeboju, który później ewentualnie nagra i zechce śpiewać z nim w duecie, nasz weteran się nie waha. Bo gdyby nie tak fantastyczna okazja powrotu na scenę, musiałby wystąpić w reality show, w którym byłe sławy spotykają się na ringu bokserskim.
Problemem pozostaje jednak dobry tekściarz. I wtedy przypadkiem napatoczy się Sophie Fisher — dziewczyna do podlewania kwiatów, która okaże się utalentowaną w dziedzinie składania zdań amatorką kursów kreatywnego pisania. Tak powstały tandem będzie pracował nad przebojem dla Cory przez trzy dni i trzy noce, podczas których niejedno się wydarzy. Ale tego nie zdradzę. Podobnie jak i tego, czy para zdąży na wyznaczony termin, ani jakiego rodzaju problemy będzie miała ze zmanierowaną i ograniczoną umysłowo gwiazdką. Finał w każdym razie będzie łzawy.
Niestety. Bo do tej pory film Marca Lawrence'a całkiem nieźle trzymał poziom, czerpiąc potencjał komiczny z tej bardziej wyrafinowanej odmiany humoru, by w ostatnich minutach jakby nagle przypomnieć sobie o swej przynależności gatunkowej. Zanim jednak zostaniemy trafieni w serce schematem, czeka nas wiele przyjemnych kwestii dialogowych z niezgorszymi bon motami i instrukcją pisania przeboju pop.
Głupio zacznie się robić, kiedy do głosu dojdą sprawy sercowe, bo między głównymi aktorami kompletnie nie iskrzy. A nie iskrzy dlatego, że przez trzy czwarte filmu starali się być przede wszystkim śmieszni. Tak śmieszni, że aż karykaturalni — on jako amant weteran, ona jako gadająca do siebie rozkojarzona wielbicielka starszych mężczyzn. W efekcie kiedy ich usta zbliżają się do siebie, czekamy raczej na kolejny gag niż na ciarki wzruszeń. Wszystko da się jakoś wytrzymać dzięki rozsianym po całym filmie jadowitym aluzjom do kiczowatej estetyki lat 80., przekomicznym spostrzeżeniom na temat rynku muzyki rozrywkowej i owemu połączeniu nostalgii z jawną kpiną. To działa! Głównie dzięki doskonałym stylizacjom — fikcyjna kapela Pop, która budzi skojarzenia z Wham!, ma genialną dyskografię. Dużą rolę gra tu przecież muzyka, a ta została napisana tak, że ma się wrażenie obcowania z oryginalnymi nagraniami sprzed 20 lat. Niezgorzej prezentuje się pastisz na współczesne starletki — klon Shakiry jako wyzywająca seksualnie nastolatka Cora, która na scenie gotowa jest udawać orgazm do rytmu hinduskiej tabli, a po koncercie opowiadać duby smalone o reinkarnacji. To, że na koniec i ona okaże się nieuleczalną romantyczką, trzeba jakoś przeżuć i nie grymasić, bo tak zmyślnej i dowcipnej komedii muzycznej dawno nie grali.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze