„Kwartet”, Dustin Hoffman
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuSędziwy aktor serwuje ciepłą, optymistyczną opowieść ku pokrzepieniu serc. Jego Kwartet ma ogromną energię i niezwykły wdzięk. Odrealniony, baśniowy charakter i przede wszystkim kapitalne, fenomenalnie wręcz śmieszne dialogi. Rzecz jest znakomicie napisana, ładnie sfotografowana i przede wszystkim po mistrzowsku zagrana. Hoffman zgromadził prawdziwą śmietankę brytyjskich aktorów starej daty.
Z każdym rokiem kurczy się grono prawdziwych, aktorskich legend. Tym razem zobaczymy ich kilka, a największą w bardzo nietypowej dla siebie roli: Kwartet to reżyserski debiut 75. letniego Dustina Hoffmana.
Już samo miejsce akcji obiecuje przepyszną zabawę: Beecham House to dom spokojnej starości dla muzyków i śpiewaków operowych. Przebrzmiałe diwy, ich gwiazdorskie wymagania, dawne animozje, żale, intrygi, romanse: wszystko odżywa tu ze zdwojoną siłą. Do tego dochodzi angielska flegma, pryncypialność w przestrzeganiu etykiety, już nie tak sprawne jak kiedyś muzykowanie. Najwdzięczniejsze w Kwartecie okazują się fragmenty, w których Hoffman bawi się pokazując nam codzienne życie tej kolorowej gromady. Ale mamy też oczywiście wątki główne: przerwaną przed laty niefortunnym incydentem miłość Jean i Reginalda (oboje spotykają się jako pensjonariusze Beecham House) i tzw. motyw powrotu. Sąsiednie apartamenty zamieszkują członkowie najsłynniejszego kwartetu wokalnego w historii brytyjskiej opery. Ich wspólny występ byłby prawdziwą sensacją dorocznej imprezy charytatywnej. Gwiazdy odmawiają, ale kiedy okazuje się, że Beecham House znajduje się na skraju bankructwa, kiedy sprawy bierze w swoje ręce charyzmatyczny reżyser (Michael Gambon)… pokusa głośnego comebacku okazuje się zbyt silna.
Ciekawe, że długo jeśli nie zakazany, to przynajmniej niestosowny temat starości robi ostatnio w kinie prawdziwą furorę (Miłość, Hotel Marigold). Hoffmanowi bliżej do tego drugiego tytułu: sędziwy aktor serwuje ciepłą, optymistyczną opowieść ku pokrzepieniu serc. Litościwie pomija co bardziej drażliwe kwestie (np. przezabawne w jego ujęciu choroby), nie dąży ku psychodramie, wyraźnie interesuje go jasna strona obranego tematu. Bez trudu można by zarzucić mu konwencjonalność, liczne uproszczenia, a nawet dziury w logice scenariusza (w rzekomo bankrutującym Beecham panuje iście królewski przepych, mająca uratować posiadłość feta to zaskakująco skromna, lokalna impreza itd.) Tyle, że mało kto będzie miał ochotę Hoffmana krytykować. Jego Kwartet ma ogromną energię i niezwykły wdzięk. W spadku po teatralnym pierwowzorze (dramat Rona Harwooda) pozostał tu odrealniony, baśniowy charakter i przede wszystkim kapitalne, fenomenalnie wręcz śmieszne dialogi. Rzecz jest znakomicie napisana, ładnie sfotografowana i przede wszystkim po mistrzowsku zagrana. Hoffman zgromadził prawdziwą śmietankę brytyjskich aktorów starej daty. Zabawne, jak wiele dla tego środowiska zrobiła saga o Harry’m Potterze. W zgoła innym ujęciu zobaczycie tu m.in. odtwórców ról profesor McDonagall (Maggie Smith), czy dyrektora Dumbledora (Michael Gambon). Pozostałe nazwiska mogą wydać się wam anonimowe, ale twarze już nie: widzieliście je po wielokroć w najlepszych, angielskich produkcjach. Hoffman wielbi (niezaprzeczalny!) kunszt swoich aktorów, ale też sprytnie wykorzystuje ich wieloletnią znajomość: to stare wygi, które grały razem już po wielokroć. I to właśnie okazuje się w Kwartecie najwdzięczniejsze: obserwujemy paczkę leciwych, ale wybitnie uzdolnionych przyjaciół, którzy doskonale razem się na planie Kwartetu bawili. A, że potrafili też przenieść ów nastrój na widza, ubaw jest pierwszorzędny.
Lekkość lekkością, wygłupy wygłupami, ale gdzieś w tle wyczuwamy tu bardzo osobisty ton: świeżo upieczony reżyser dawno przekroczył siedemdziesiątkę, olśniewających comebacków zaliczył w swojej karierze niemało. Jest żywym pomnikiem, ale z pewnością czuje tzw. presję wieku. Kwartet to dla niego początek nowej przygody, prawdopodobnie też skuteczny sposób, by poprawić sobie nastrój. Cóż w tym złego skoro poprawia go także i nam? Jego film okazuje się zadziwiająco uniwersalny: średnia wieku bohaterów przekracza 80 lat, ale nie zdziwiłbym się, gdyby Kwartet polubili też młodzi widzowie. Hipsterzy pewnie powiedzą o nim, że „zrobił im dzień”. Z całą pewnością „zrobił go” mi, dlatego namawiam: naprawdę warto!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze