Chwilowa przyjaźń na zawsze
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuŁamana angielszczyzna wyskakuje z mojej skrzynki niespodziewanie, po miesiącu, po roku, po czterech latach od czasu mojej podróży. Wysyłam zbiór liter w odpowiedzi by potem długo czekać na kolejną wiadomość. Ani czas, ani odległość nie mają tu znaczenia. Liczy się to, że ktoś, z kim spędziłam zaledwie dwa dni swojego życia, pamięta o mnie przez lata. Dzieli nas kultura, wiek, język a jednak udało nam się spotkać i przez lata nie zapomnieć o sobie.
Mahdi czasami przysyła e-maila, zaledwie kilka słów. Co słychać? Urodził mi się syn. Przyjedziesz jeszcze do Egiptu? Łamana angielszczyzna wyskakuje z mojej skrzynki niespodziewanie, po miesiącu, po roku, po czterech latach od czasu mojej podróży do Egiptu. Wysyłam zbiór liter w odpowiedzi by potem długo czekać na kolejną wiadomość. Ani czas, ani odległość nie mają tu znaczenia. Liczy się to, że ktoś, z kim spędziłam zaledwie dwa dni swojego życia, pamięta o mnie przez lata. Dzieli nas kultura, wiek, język a jednak udało nam się spotkać i przez lata nie zapomnieć o sobie.
Mahdiego poznałam w autobusie jadącym do oazy El Charga na Pustyni Zachodniej w Egipcie. Po zadaniu podstawowych pytań o imię, wiek, narodowość i stan cywilny wyczerpała się jego znajomość anielskiego. Nie skończyła się jednak jego ciekawość. Przy pomocy rysunków zapełniających kartki mojego dziennika podróży opowiadaliśmy sobie o swoich rodzinach, hobby i planach na przyszłość. I umówiliśmy się na sziszę w oazie. Wcześniej zaplanowany krótki przystanek w podróży nieoczekiwanie zamienił się w długi weekend, pełen nowych znajomości, rodzinnych biesiad, nowych smaków, przejażdżki na ośle i chleba prosto z pieca. Przypadkowa znajomość zadecydowała o tym, że Egipt będzie mi się już zawsze kojarzył z tańcami na ulicy i sokiem ananasowym wypitym w nieprzyzwoitej ilości.
W Australii nigdy nie byłam. Ten kontynent ma dla mnie twarz Barta. Kilka lat temu usiedliśmy obok siebie w samolocie do Londynu. Z jego opowieści wyłoniły się fale, Aborygeni, Perth i przestrzeń. Czas napisać do ciebie Bart. Obowiązki nie mogą zastąpić ciekawych rozmów.
W sypialni trzymam lakowane pudełeczko na biżuterię. W tym pudełeczku mały pozłacany pierścionek wysadzany czerwonymi szkiełkami. „Złoto” już dawno z niego zeszło, czerwień przybladła, ale ilekroć wezmę go do ręki, przypomina mi się ogorzała, płaska twarz Jorge i autobus do Pisco.
To były pierwsze dni podróży po Peru. Autobus toczył się wolno przez pustynny krajobraz, z rzadka urozmaicony kępami zieleni i koncertami chłopców wskakujących do pojazdu podczas przystanków. W uszach brzęczały skoczne melodie wygrywane na fletni. Uzupełniałam notatki w dzienniku podróży, zachłannie zapisując każdy widziany za oknem szczegół, jakby to miało zastąpić mi pamięć.
Dziś zbyt dobrze nie pamiętam mijanych krajobrazów, nie sięgam do pisanych trzęsącą się ręką notatek. Ale pamiętam młodego chłopaka zdejmującego z ręki pierścionek. Pamiętam słowa wypowiedziane po hiszpańsku To prezent, żebyś o mnie pamiętała. Dlaczego chciał, żebym o nim pamiętała? Dlaczego ja pamiętam? Jorge przyglądał mi się od dłuższego czasu. Na jego szczerym obliczu malowała się nieskrępowana ciekawość. Miał około 20 lat i wygląd latynoskiego zawadiaki. Czapka założona na bakier, ślady po trądziku na policzkach i białe zęby błyszczące, kiedy szeroko się uśmiechał. Wystarczyło odwzajemnić ten uśmiech by mieć go za sąsiada. Rozmawialiśmy zaledwie cztery godziny, przy czym połowa z tego czasu przeznaczona została na odnajdowanie w słowniku odpowiednich słów po hiszpańsku. Jorge był zainteresowany stanem naszego rolnictwa, polską oświatą, moimi marzeniami, Lechem Wałęsą i owocami, które rosną w Polsce. Dziękuję Jorge za ekspresowy kurs hiszpańskiego. I przepraszam, że nie skorzystałam z Twojego zaproszenia, żeby Cię odwiedzić w Limie.
Z Pardim spędziłam całe dwa dni. Był moim przewodnikiem podczas wspinaczki na Gunung Rinjani na wyspie Lombok w Indonezji. Najbardziej pamiętam jego szczupłe łydki prężące się przed moim spoconym nosem. Szedł pierwszy, dźwigając na ramionach trzydziestokilogramowy ładunek. Wchodził na wulkan dwa razy w tygodniu, ja pierwszy raz w życiu. On pierwszy raz spał w namiocie z dwiema Europejkami, my pierwszy raz nocowałyśmy na wysokości 2600 m n.p.m. On dostał na pamiątkę moje buty, by nie musiał już wspinać się na szczyt w pożyczonych flop-flopach, ja mam wspomnienia żółtej herbaty wypitej na macie przed jego chatką i orzeźwiającego, wspólnego prysznicu pod wodospadem. Pardi, mam nadzieję, że Twoja córeczka ukończy szkołę, a Ty nie będziesz musiał jechać do Malezji, żeby zarobić na rodzinę.
Nie spotkam się pewnie już nigdy z Pauliną z Cusco — uczącą mnie języka keczua, z Ahmedem z Agadiru — taksówkarzem i znawcą hammamu, z Barnabą z wyspy Tequila — hodowcą świnek morskich, z Bubą ze Sri Lanki — wielbicielem Boba Dylana, z Rosą — która przyjęła nas pod swój dach w gwatemalskiej wiosce, Yvonne — z pensjonatu w Cusco, z Song z wyspy Phi Phi — najlepszą kucharką świata.
Pewnie nawet gdybyśmy mijali się na ulicy, nie rozpoznalibyśmy w sobie tamtych chwilowych przyjaciół. Bez egzotycznej scenografii, wspólnego trudu, bez pierwszego zaciekawienia trudno byłoby odnaleźć tamtą fascynację.
Cieszę się z każdego poznanego w podróży człowieka. Jego słowa same utrwalają się w pamięci. Twarze zapisują się w uśmiechach.
Łatwo o przyjaźń w podróży. Może dlatego, że taka przyjaźń nie wymaga pielęgnacji? Do jej zaistnienia wystarczy tylko ciekawość drugiego człowieka, gościnność, szczerość. Tylko i aż tyle. Wszystkie kraje, które odwiedziłam, nie wydawałyby mi się takie niezwykłe, gdyby nie ludzie, których w nich poznałam.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze