Mój pierwszy telewizyjny reportaż
ZUZA • dawno temuTęskniliście? Ale tak szczerze... Czy może nawet nie zauważyliście, że przez dłuższy czas moja korespondencja z Nowej Zelandii nie ukazywała się w Kafeterii? Nie da się ukryć, że tak było. A wszystko dlatego, że byłam niezwykle zajęta. Zaczęło się od tego, że pobyt w Polsce popchnął mnie do zrobienia reportażu na temat nowozelandzkiej Polonii.
Tęskniliście? Ale tak szczerze… Czy może nawet nie zauważyliście, że przez dłuższy czas moja korespondencja z Nowej Zelandii nie ukazywała się w Kafeterii? Nie da się ukryć, że tak było.
A wszystko dlatego, że byłam niezwykle zajęta. Zaczęło się od tego, że pobyt w Polsce popchnął mnie do zrobienia reportażu na temat nowozelandzkiej Polonii. Jako że akurat zbliżały się Święta Bożego Narodzenia (to już 6 miesięcy temu!) pomyślałam, że pierwszy reportaż można by zrobić właśnie na temat, czyli: Jak Polacy spędzają wigilię w Nowej Zelandii. Szybko zdałam sobie jednak sprawę z tego, że sama przecież nie zrealizuję tego pomysłu.
O wszystkim opowiedziałam mojej przyjaciółce Anastazji. Ona właśnie (mając zaledwie 21 lat!) kończy pracę magisterską z produkcji filmowej i telewizyjnej. Z Anastazją przyjaźnimy się od “samego początku”, tj. od kiedy przyjechałam do NZ. Nie raz miałyśmy okazję zauważyć, że mamy podobne poczucie humoru i że świetnie się rozumiemy. Pewnie właśnie dlatego nie miałam najmniejszych trudności z wprowadzeniem Anastazji w plan mojego reportażu. W lot pojęła, o co mi chodzi i razem przystąpiłyśmy do jego realizacji. Napisałam ramowy scenariusz, zaczęłam organizować najróżniejsze pozwolenia, umawiać się z ludźmi, którzy mogliby nam pomóc, a Anastazja załatwiła profesjonalny uniwersytecki sprzęt i dwa tygodnie później pełne entuzjazmu byłyśmy gotowe, by kręcić reportaż.
Wybór tematu nasunęły mi nie tylko zbliżające się wtedy Święta Bożego Narodzenia, które moja rodzina i bliscy znajomi spędzali zgodnie z polską tradycją, ale również i ta okoliczność, że Wigilia miała być zorganizowana w nowym, wymarzonym domu najbliższej przyjaciółki mojej mamy, na który czekała 10 lat! Nasza Wigilia była więc jednocześnie parapetówą i ucztą symbolizującą zapuszczanie korzeni w nowym kraju. Nie będę zdradzać więcej szczegółów dotyczących samego reportażu, bo być może obejrzycie go w TV Polonia.
Nie będę ukrywać, że sporo nas ten projekt kosztował poświęceń, czasu i wysiłku, zwłaszcza że równolegle studiowałam, a Anastazja pracowała na pełny etat. Od początku do końca wszystko zrobiłyśmy same: ja sprawdzałam się w roli producenta, prezenterki i sporadycznie operatora kamery; Anastazja jako główny operator kamery oraz montażysta; reżyserowałyśmy wspólnie sporo improwizując.
Dla nas kolacja wigilijna była stracona. Ja musiałam koncentrować się na filmowaniu, ustawianiu mikrofonu i ogólnie trzymać pieczę nad stroną techniczną przedsięwzięcia. Anastazja za to padała ze zmęczenia na twarz po tym, jak ostatnie tygodnie, wieczorami po pracy, spędzała w dusznym uniwersyteckim studio (gdzie okna się nie otwierają), żeby podkładać muzykę, tłumaczenia itp. No ale chyba tak już jest, że im więcej trudności i wyrzeczeń, tym większa potem satysfakcja…
Po ukończeniu montażu materiału spotkałyśmy się z moim kolegą, który pracuje dla TVNZ. Ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu dowiedziałyśmy się, że poziom naszej produkcji jest na tyle wysoki, że miałybyśmy dużą szansę zainteresować nią telewizję publiczną! Niestety film nie spełniał wymogów czasowych: 24-minutowy film okazał się znacznie za krótkim dla TVNZ, bo ich reportaże trwają minimum 45 minut. W związku z tym zdecydowałyśmy się pokazać naszą Wigilię Down Under w Triangle TV, lokalnej telewizji aucklandzkiej.
Gdy ta przeszkoda została przezwyciężona, pojawiła się inna: o ile telewizja publiczna zapłaciłaby nam za pokazanie naszego reportażu, w przypadku Triangle TV to ci, którzy dostarczają materiał, muszą płacić za czas antenowy. Nigdy nam się nie śniło, że zarobimy na naszej Wigilii Down Under miliony, ale jednocześnie nie przypuszczałyśmy, że przyjdzie nam dołożyć z własnej kieszeni do tego projektu! Ktoś musiał pokryć koszt wyświetlenia naszego reportażu, tylko kto?
Z prośbą o pomoc zwróciłam się do pana Johna Roya-Wojciechowskiego, Honorowego Konsula Rzeczpospolitej Polskiej w Nowej Zelandii. Po kilku e-mailach, rozmowach telefonicznych oraz spotkaniach Konsul obiecał zasponsorować czas antenowy.
W około 2 miesiące po świętach nareszcie nadszedł wieczór naszej “wigilijnej” projekcji. Nie muszę dodawać, że dla nas był to ważny i uroczysty moment. Postanowiłyśmy uczcić to wydarzenie małym bankietem, na który zaproszeni zostali wszyscy związani z naszym projektem oraz najbliżsi znajomi. Marta, moja koleżanka pochodzenia polskiego, u której zorganizowałyśmy spotkanie, na wszelki wypadek kilka razy i w różnych źródłach sprawdzała program Triangle TV: “Jest, na pewno jest Wigilia Down Under, o 5.30”, ale ja i Anastazja do ostatniej chwili wątpiłyśmy w to, że nasz własny reportaż naprawdę lada chwila zostanie wyemitowany w telewizji. Nawet po tym, jak na ekranie pojawiła się zapowiedź “5.30 Wigilia Down Under”, my wciąż nie dowierzałyśmy! Znajomi zajmowali miejsca na kanapie, krzesłach i podłodze śmiejąc się i rozmawiając, ja kończyłam przygotowywać następną tacę koreczków serowych, przejęta Anastazja stała koło mnie i wlewała w siebie kolejną pięćdziesiątkę wódki, kiedy nagle usłyszałyśmy charakterystyczną melodię zwiastującą nasz reportaż: ludowego “krakowiaka”, który towarzyszył nam w ciągu tych długich godzin spędzonych w montażowni i którego każda z nas bez przerwy nuciła pod nosem, nie będąc w stanie pozbyć się go z głowy.
Sekundę później obie siedziałyśmy na honorowych miejscach na kanapie. Wszyscy oglądali w skupieniu, żywo reagując na kolejne części reportażu. Anastazja siedziała dumnie wyprostowana, a mój chłopak Ahmed co chwile łapał mnie za ręce i szeptał do ucha czułe słówka, nazywając mnie habibi, kiedy zaczerwieniona i zawstydzona starałam się zasłonić sobie oczy, żeby nie patrzeć na siebie w telewizorze. Seans zakończył się głośnymi brawami, a w chwilę potem otrzymałyśmy telefon od Konsula i wielu przyjaciół.
“No ale czy ktoś tak naprawdę ogląda tę Triangle TV? Jaki ona w ogóle ma zasięg?” - zastanawiałam się nie do końca usatysfakcjonowana takim obrotem spraw. Okazało się jednak, że całkiem sporo "niezależnych" osób widziało naszą produkcję: “Hey, I saw you last evening on TV” - usłyszała moja mama następnego dnia w pracy; 2 tygodnie później kolega z zajęć na uniwersytecie, dowiedziawszy się, że jestem Polką, powiedział - “A to ciekawe… Widziałaś może reportaż o tym, jak Polacy obchodzą Wigilię tutaj w Auckland? Pokazywali go jakiś czas temu w Triangle TV”. I nawet mój Ahmed, który ledwie przewinął się w reportażu, został rozpoznany przez kelnerkę w kawiarni! Muszę przyznać, że bardzo przyjemnie robiło mi się w podobnych sytuacjach.
Na tym jednak nie koniec zabawy! Dzięki temu projektowi miałyśmy z Anastazją okazję sprawdzić, jak nam się razem pracuje, kłóci i dogaduje. Zobaczyłyśmy, że możemy na sobie polegać i że nie kończy się, jak to często bywa, na gadaniu, bo razem potrafimy odwalić kupę dobrej roboty. Nasz pierwszy projekt “Wigilia Down Under” miała wiele pozytywnych “efektów ubocznych”, ale o tym w następnym odcinku!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze