Feniks by spłonął ze wstydu
SONIA LIPSCHITZ • dawno temuJeszcze sto lat temu polski chłop miał kołtuna na głowie, którego nie dawał obciąć, by nie umrzeć natychmiast. Od tego czasu trochę się zmieniło. Upowszechniła się wiedza w narodzie, że myszy i karaluchy nie lęgną się samoistnie z brudu, a ogniki na bagnach to nie upiory czyhające na zagubionych wędrowców...
Jeszcze sto lat temu polski chłop miał kołtuna na głowie, którego nie dawał obciąć, by nie umrzeć natychmiast. Od tego czasu trochę się zmieniło. Upowszechniła się wiedza w narodzie, że myszy i karaluchy nie lęgną się samoistnie z brudu, ogniki na bagnach to nie upiory czyhające na zagubionych wędrowców, a ożenek w miesiącu z literą „r” w nazwie nie gwarantuje braku problemów z wymową tej głoski przez dziecko. Jednak wciąż są ludzie, dla których wiedza zdobyta przez naukę niewiele znaczy, zaś zdrowy rozsądek nie jest podstawowym narzędziem poznawania świata.
Dla takich osób powstało pismo o nazwie „Feniks”. Nazwa ma przywoływać na myśl mitologicznego ptaka, odradzającego się z własnych popiołów. Na wypadek, gdyby czytelnik nie był zaznajomiony z tym mitem, z okładki spogląda wielgachne ptaszysko z wytrzeszczem, tulące pod skrzydłem nadobną niewiastę odzianą w czerwoną suknię z włóczki i tiulu.
Już wstępniak upewnia nas, że to nie jest czasopismo jak inne. Naczelna przedstawia się, a następnie wyznaje miłość czytelnikom oraz czeka na odwzajemnienie uczucia. A potem robi się jeszcze dziwniej.
Gościem magazynu jest Ewa Minge – polska projektantka mody, przy której Donatella Versace wygląda naturalnie, jak kobieta, której chirurg skorygował co najwyżej uszy. Przeprowadzająca wywiad redaktor naczelna zaczyna od nazwania swojej rozmówczyni piękną i utalentowaną, co bez trudu pozwala odgadnąć, w jakim tonie utrzymany będzie wywiad. Na te komplementy Ewa Minge wzdycha, że ona za to czuje się mężczyzną. A to dlatego, że musi odbierać telefony, podejmować decyzje, inwestować pieniądze i tak dalej – i to czyni ją mentalnym mężczyzną. Pani Ewo, toż to seksistowskie myślenie, którego sama pani pada ofiarą. Na szczęście Ewa Minge wypracowała system obrony przed samą sobą, który opisuje w tych słowach: „bardzo szybko myślę, szybko podejmuję decyzje i wokół nich buduję mur asekuracyjny z miękkich poduszek”.
Kolejną postacią, o której życiu mamy szansę dowiedzieć się ze stron magazynu „Feniks”, jest niejaka Marzena Paciocha, sopranistka. Ściśle biorąc, artykuł opowiada o tym, jakie okropne było jej życie, zanim spotkała Tego Jedynego, i jakie jest piękne teraz, kiedy – pomimo utraty widoków na karierę – spełnia się w związku. Wartość tekstu jest przyzerowa – poza promocją pani, która obecnie dokonuje masaży dźwiękiem, czytamy tu o listach miłosnych pisanych po japońsku. Dobrze, że autorka tekstu napisała, o jaki język chodzi, bo zapisane fonetycznie po polsku „antała ucukuszi” kojarzy się albo z jidysz, albo z fińskim. Szanowna pani redaktor – nie ma czegoś takiego jak polska transkrypcja języka japońskiego, jest angielska. A gdyby nawet istniała polska, to nie tak się to wymawia. Na wypadek gdybyśmy zapomnieli, że czytamy pismo poświęcone zjawiskom mistycznym i niewytłumaczalnym, ostatni akapit zawiera informację o tym, że to nie pierwsze spotkanie pani Paciochy i jej małżonka. Poprzednio spotkali się między innymi w XII wieku – ona była księżniczką, a on – ubogim chłopcem. Wtedy ich związek nie doszedł do skutku, podobnie jak kilka razy później, bo śpiewaczka zawsze wybierała karierę i umierała samotnie. Ktoś tu się naoglądał „Podwójnego Życia Weroniki” i liczy, że czytelnicy już zapomnieli o tym filmie.
Idźmy dalej. W dziale „Kufer pełen dziwów” znajdujemy historyjkę o tym, jak to miły pudelek nagle zaczynał warczeć na ciemnoskórych, mimo że nigdy nie miał z nimi styczności ani złych wspomnień. Autor historii sugeruje, jakoby pudel mógł być w poprzednim wcieleniu właścicielem niewolników albo psem szkolonym do pilnowania.
Kilka stron dalej znajdujemy artykuł o mentatach. O czym, moglibyście zapytać? Autor wyjaśnia – słowo to padło po raz pierwszy w powieści „Diuna” Franka Herberta, a oznacza doradcę obdarzonego nadnaturalnymi siłami umysłu. Jaka szkoda, że nie znalazło się miejsce, żeby zaznaczyć, że „Diuna” to książka z gatunku science-fiction. Na trzech stronach, suto ozdobionych zielonkawymi bohomazami, czytelnikowi zostaje przedstawiona historia o próbach stworzenia zwiadowcy, który do rozpoznania nie musiałby się fizycznie wybierać w teren, a jedynie przeglądałby go siłą umysłu. Jak się okazuje, sprawą tą interesowały się największe światowe mocarstwa, a obecnie badania prowadzone są w Korei Północnej. Podobno powiodły się już próby „psychicznych włamań” do sztabów jednostek południowokoreańskich oraz do siedzib wywiadu amerykańskiego. Wygląda na to, że powieść science-fiction jest najbardziej wiarygodnym materiałem ze wszystkich, na które się powołuje autor. Próba wyszukania w Internecie periodyków i dzienników amerykańskich, z których czerpane są „cytaty”, owocuje konstatacją, że ich nie ma. Jestem jednak pewna, że autor tekstu ma już gotową jakąś płomienną przemowę o ogólnoświatowym spisku, na wypadek, gdyby ktoś zechciał zweryfikować jego nieistniejące źródła.
To jeszcze nie wszystko. W tym numerze „Feniksa” znajduje się też artykuł o channelingu, czyli o kontaktowaniu się z istotami z innych wymiarów. Co jest z tymi wymiarami? Autorka śpieszy z odpowiedzią: otóż w latach 90-tych ubiegłego wieku fizycy udowodnili, że wszechświat składa się z jedenastu wymiarów. Aniołowie, istoty boskie i dusze zmarłych znajdują się powyżej piątego wymiaru i dlatego konieczne jest wprowadzenie się w trans lub szczególna wrażliwość, aby móc się z nimi komunikować. Należy się starać o kontakt z nimi i troszczyć o swój rozwój duchowy, ponieważ w roku 2012 dokona się przejście w inny wymiar, a osoby, które o ów rozwój nie zadbają, mogą zostać przeniesione do epoki kamienia łupanego. Ciekawe, dokąd przeniesione zostaną osoby wypisujące brednie i podpierające się wiedzą rzekomo pochodzącą od naukowców? Jednoznaczne, precyzyjne określenie liczby wymiarów, z których składa się wszechświat, to nadal temat otwarty. Ale coś mi mówi, że pani Wioletta Wella, autorka artykułu o channelingu, nie zgarnie Nobla za to odkrycie.
Na dobrą sprawę, nie mogę być zła, że pismo „Feniks” wpadło mi w ręce. Czytając je, ubawiłam się setnie – natchnione historie o miłości wyrażanej niegramatyczną, fonetyczną japońszczyzną na poziomie tępawej gimnazjalistki, pudel-rasista, mentaci na usługach armii i wywiadów… Przypomina się nieodżałowane pismo „Skandale”, w którym takie i lepsze historie były na porządku dziennym. Obawiam się jednak, że typowa czytelniczka „Feniksa” weźmie te brednie na poważnie i zacznie wnikliwie obserwować zachowanie swojego pupilka, mężowi napisze na kartce coś romantycznego fonetycznie w jakimś bardziej przystępnym niż japoński języku, na przykład: „aj law ju słiti”, a po ugotowaniu obiadu zajmie się próbą kontaktu z istotami z innego wymiaru.
Lubisz czytać gazety, szczególnie w podróży? Szeroką ofertę prasy znajdziesz na stronie Empik promocje.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze