Dziesięciolatka to dobra matka
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuDziesięciolatka to dobra matka – takie hasło znalazło się na transparencie jednej z kobiet protestującej w zeszłym tygodniu pod Sejmem przeciwko obywatelskiemu projektowi zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej w Polsce. Pod palce cisną mi się same niecenzuralne słowa. Jeszcze wam mało, wy psychopatyczni (pip)?
Dziesięciolatka to dobra matka – takie hasło znalazło się na transparencie jednej z kobiet protestującej w zeszłym tygodniu pod Sejmem przeciwko obywatelskiemu projektowi zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej w Polsce. Pod palce cisną mi się same niecenzuralne słowa. Jeszcze wam mało, wy psychopatyczni (pip)?
Na początek uporządkujmy doznania. Nikt, powtarzam – nikt przy zdrowych zmysłach nie uważa, że aborcja jest dobra i nikt jej nie pochwala, ani do niej nie zachęca. Także żadna kobieta, będąca w pełni władz umysłowych, nie sądzi, że aborcja i antykoncepcja to jedno i to samo. Nie wierzę też w kobiety, które się, za przeproszeniem, skrobią raz na dwa miesiące tylko dlatego, bo nie lubią używać prezerwatyw, a po pigułkach boli je głowa. Również nieprawdą jest głoszone wszem i wobec stwierdzenie, jakoby w niechciane ciąże zachodziły kobiety rozwiązłe i niemoralne. Znam przypadki, kiedy wpadkę zaliczały niemal pięćdziesięcioletnie kobiety w okresie menopauzalnym (z mężem, rzecz jasna). Powiedzmy więc sobie jasno i wyraźnie: decyzja o aborcji jest zazwyczaj decyzją dramatyczną, bardzo trudną i bolesną. Jest wyjściem ostatecznym. Bywa traumą, z którą trzeba borykać się do końca życia. Wiemy to wszystkie, choćby z literatury.
Od roku 1993, kiedy zaostrzono ustawę antyaborcyjną w naszym kraju, liczbę wykonywanych aborcji szacuje się na 300–500 rocznie. W kraju liczącym 38 milionów obywateli nawet największym optymistom liczba ta powinna wydać się wysoce podejrzana, zwłaszcza, że wskaźniki demograficzne mówią o malejącej liczbie urodzeń. Z badań nad polską antykoncepcją wynika, że najpopularniejszym u nas środkiem jest prezerwatywa; tuż za nią plasuje się stosunek przerywany. Respondenci uważają, że obie te metody są bezpieczne, bo nie ingerują w organizm osoby, która tak właśnie zabezpiecza się przed niechcianą ciążą. Wiemy, że jednak i prezerwatywa, a zwłaszcza stosunek przerywany raczej słabo chronią przed zapłodnieniem. Nie trzeba być matematykiem, żeby sobie policzyć, jak wiele ciąż musi być usuwanych i jak ogromne przy tym stanie rzeczy musi być tzw. podziemie aborcyjne. Piszę „tak zwane”, bo to żadne podziemie nie jest.
Nie wierzycie, że w Polsce bardzo łatwo jest usunąć ciążę? Kupcie pierwszą lepszą gazetę i znajdźcie rubrykę „zdrowie”: aaaaby usunąć, przywoływanie miesiączki, pełen zakres usług, tanie wyjazdy do kliniki w Czechach to tylko część haseł, pod którymi kryją się gabinety oferujące wśród swoich usług usuwanie ciąży. Zapytajcie też swojego ginekologa, czy by wam pomógł, gdybyście zgwałcone zaszły w ciążę. Albo – gdyby okazało się, że rozwijające się w was dziecko ma zespół Edwardsa. Albo – po prostu, gdybyście chciały to zrobić. Każdy lekarz powie, że on tego nie robi, ale ma kolegę, który robi to, i że w razie potrzeby dostaniecie właściwy adres. Wiem, bo przebadałam w ten sposób przynajmniej pięciu ginekologów. Żadnemu przy moim pytaniu nawet nie drgnęła powieka. Wystarczy mieć odpowiednią ilość gotówki, a to zostanie załatwione elegancko, w zaciszu prywatnego gabinetu.
Inna sprawa, że w godzinach pracy lekarzy obowiązuje słynna klauzula sumienia. Sumienia lekarzy ożyły w roku 1993, do tego czasu traktowali aborcję jak każdy inny zabieg medyczny. Zdaje się jednak, że w wielu przypadkach po dyżurze klauzula zostaje odwieszana do szafki razem z fartuchem: po godzinach pracy w NFZ lekarze przywdziewają inne sumienia. Poza państwowymi przychodniami i szpitalami rozumieją cierpienie kobiet, zmuszanych przez państwo do rodzenia niechcianych dzieci.
W pewnym sensie ich rozumiem. Lekarze są także ofiarami tej okrutnej ustawy. W środowisku lekarskim panuje powszechna opinia, że ginekologom prokuratura cały czas patrzy na ręce. Boją się.
Ustawa, jaką mamy w obecnym kształcie, jest zgniłym kompromisem. Dopuszcza przerwanie ciąży w trzech sytuacjach: gdy płód jest ciężko i nieodwracalnie uszkodzony, gdy ciąża jest wynikiem przestępstwa, i w przypadku konieczności ratowania życia lub zdrowia kobiety. Oszołomy, które właśnie teraz chcą zakazać i tego, uważają, że najważniejsze jest życie dziecka. Dla nich pojęcie zygota, morula czy płód nie istnieją. Dla nich człowiek powstaje dokładnie w chwili, kiedy plemnik wniknie do jaja. Ich sprawa, każdy przecież może wierzyć, w co chce. Etycy, filozofowie i medycy od dawna roztrząsają problem, kiedy zaczyna się życie, i nikomu nie udało się udzielić jasnej odpowiedzi. Ale obrońcy życia poczętego wiedzą lepiej.
Czy wszyscy musimy ich słuchać?
Całkiem prywatnie wierzę, że dziecko w łonie matki czuje dokładnie to samo, co ona. Wierzę w psychologię prenatalną i prawdę, że sposób naszego przyszłego przeżywania świata kształtuje się właśnie w życiu płodowym. (Wierzę w neurotransmitery). Więc tu się z prolajferami zgadzamy. Dochodzę jednak do zupełnie innych wniosków, niż oni – uważam, że zmuszanie kobiet, żeby rodziły dzieci niechciane i niekochanie jest najwyższym okrucieństwem wobec obojga. Już na starcie prolajferzy skazują dzieci na życie pełne udręki. Dla nich każde życie cudem jest. Także to ze śmietnika.
Nie w tym jednak rzecz, by teraz roztrząsać zagadnienia natury ontologicznej. Każdy ma swoje własne wyobrażenie o życiu, jego początku i końcu. Rzecz w tym, że wszystko, co dzieje się dookoła ustawy antyaborcyjnej, jest jawną kpiną z prawa, ze zdrowego rozsądku i – przede wszystkim – wyrazem najwyższej pogardy wobec kobiet. Przez tysiące lat uważano, że jesteśmy gorsze, głupsze, niezdolne do podejmowania nauki, pracy, a co za tym idzie – samodzielnych decyzji. Od stu lat mniej więcej mamy dostęp do uniwersytetów i stanowisk pracy, wciąż jednak odmawia nam się prawa do decydowania o sobie. Nie do wiary, że się na to wszystko zgadzamy w milczeniu.
Zdumiewające jest też obsesyjne zainteresowanie obrońców życia życiem tylko do momentu, aż dziecko wyjdzie z łona matki. Potem niech już sobie matka radzi sama. Prolajferscy oszołomi nie walczą o zwiększenie zasiłków dla dzieci niepełnosprawnych, dla samotnych matek, nie wypruwają sobie flaków w hospicjach, nie adoptują dzieci chorych. Co więcej, wcale nie dziwi ich fakt, że Kościół katolicki, na którego nauki powołują się bez ustanku, widzi zbrodnię w usunięciu niechcianego płodu, sam jednocześnie wysyłając swoich kapelanów na wojny, w których się zabija. Kapelani święcą wodą święconą czołgi i modlą się za żołnierzy, którzy potem strzelają do dzieci. Czy tu klauzula sumienia nie obowiązuje? Czy w Afganistanie obowiązuje inne sumienia niż w gabinecie ginekologicznym?
Przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Skoro – jak chcą miłośnicy płodów, matki mają umierać po to, by rodzić swoje dzieci, to czy dzieci te potem nie powinny stawać przed sądem za nieumyślne spowodowanie śmierci matki? Można przecież zaryzykować stwierdzenie, że nienarodzone dzieci wraz z nowelizacją ustawy dostaną prawo do zabijania swoich matek. Co z tego, że nie wiedziały, że nie chciały? Wszyscy wiemy, że ignorantia legis non excusat, innymi słowy – nieznajomość prawa nie zwalnia nikogo od odpowiedzialności. Skoro płód czuje i jest człowiekiem od momentu zapłodnienia, niech po skończeniu osiemnastego roku życia odpowie za popełniony czyn.
Poza tym – czy matka, ubezwłasnowolniona przez prawo, nie staje się tak samo bezbronna jak jej nienarodzone dziecko? Matka nie ma prawa decydować o swoim ciele, ba – nawet o swoim życiu. Ma być inkubatorem, pojemnikiem na nowe życie. Nieważne jakie: chore, przepełnione nienawiścią do własnego potomka, biedne. Życie to życie, a każde życie święte jest.
Czy to nie niewolnictwo reprodukcyjne?
Obrońcy życia poczętego knują, że gmerając w ustawie zwiększą dzietność w kraju. A większa dzietność to więcej pracujących obywateli, ergo – więcej osób płacących ZUS i podatki. Obawiam się jednak, że przez zmuszanie kobiet do rodzenia dzietność, i owszem, może się zwiększyć, ale rachunek ekonomiczny całej tej operacji może być przeciwny do zamierzonego. Kobiety, które będą chciały usunąć ciążę, zapłacą każdą cenę, żeby to zrobić. Będą rodziły te, które nie mają kilku tysięcy złotych na zabieg (a wcześniej – kilkudziesięciu na antykoncepcję). Możemy założyć, że jeśli nie mają takich pieniędzy teraz, po urodzeniu niechcianego dziecka ich sytuacja finansowa raczej nie poprawi się – wręcz przeciwnie. W takim razie – czy nie zasilamy licznych rzesz beneficjentów opieki społecznej? (Z tą instytucją często wiążą się społeczne patologie, np. narkomania czy alkoholizm, dodatkowo obciążające budżet państwa). Z socjologii wiemy, że zjawiska takie jak bieda czy życiowa bezradność są dziedziczone. Innymi słowy: ustawa niszczy kobiety najsłabsze i najbiedniejsze, zmuszając je do rodzenia kolejnych biednych i słabych. W tym przypadku prawodawstwo, zamiast redukować problemy społeczne, tylko je mnoży.
Poza tym – czy zmuszanie kobiet, by rodziły ku chwale ojczyzny, nie śmierdzi trochę faszyzmem? Hitler miał armaty zamiast masła, a my? Tworzenie nowej siły roboczej zamiast własnego życia? Mamy teraz wszystkie własnymi macicami ratować niewydolne państwo? (Właściwie dwa państwa – Polskę i Watykan).
Jeszcze czego?
W 1993 obiecano nam wprowadzenie edukacji seksualnej do szkół. Minęło niemal dwadzieścia lat, kolejne rządy niczego nie zmieniają. Mamy wychowanie do życia w rodzinie, oczywiście zgodne z jedyną obowiązującą w Polsce doktryną Kościoła katolickiego. Bo seks, jeśli już w ogóle, to tylko w rodzinie. W obliczu znowelizowanej obywatelskiej ustawy rozumiem, że także, gdy ojciec zgwałci własną dziesięcioletnią córkę, dziewczynka ma urodzić? (wychowana do życia w rodzinie).
Zamiast edukacji seksualnej, uczącej rzetelnie (czyt.: według odkryć naukowych), czym jest sprawa tak ważna i poważna, jak własna seksualność, stosunek do swojego ciała czy zarządzanie płodnością, mamy – uwaga! – 900 godzin katechezy (edukacja przedszkolna i szkolna). Część nastolatek wciąż całkiem serio uważa, że można zajść w ciążę z powodu głębokiego pocałunku czy seksu oralnego. Wiedza na temat śmiercionośnego wirusa HIV jest wśród młodych ludzi porażająco niska. Cóż, ważne, że znają żywoty świętych i legendę o niepokalanym poczęciu, prawda?
Prolajferom powiem tak: aborcja jest starsza niż Kościół katolicki. Jeśli chcecie z nią walczyć, zacznijcie od edukacji seksualnej, ewangelizujcie młodzież jeśli chodzi o antykoncepcję i uczcie pokory i miłości nie przez rygorystyczne ustawy, ale świadectwo swojego życia. Jeśli zobaczę was w hospicjach, otoczonych gromadką zaadoptowanych dzieci z zespołem Downa, jeśli zażądacie większej ilości żłobków i przedszkoli i prawdziwej pomocy dla niepełnosprawnych, uwierzę w waszą miłość do dzieci. Tymczasem proszę, żebyście zabrali swoje chciwe łapska od mojej macicy. Moje ciało, moje życie. I ja tu rządzę.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze