Bez sentymentów
CEGŁA • dawno temuKobiety często piszą, że mężczyźni ich nie szanują, są bezrobotni, leniwi, oszukują. Upokarza je to, czują się winne. Uważam, że każdy człowiek, bez względu na płeć, jest sam i odpowiada tylko za siebie. Związki międzyludzkie zaś są po to, by sobie wzajemnie pomóc, wesprzeć się na trudnej drodze do szczęścia. Jeśli w związku ta wzajemna pomoc niknie - związek nie ma sensu, staje się bezproduktywny, zaczyna być przeszkodą w rozwoju i szczęściu.
Cegło,
Czytam Twoją rubrykę, żeby tylko utwierdzić się w niektórych moich przemyśleniach na temat partnerskiego związku między ludźmi. Kobiety często piszą, że mężczyźni ich nie szanują, są bezrobotni, leniwi, oszukują. Upokarza je to, na dodatek biorą cięgi na siebie, tzn. czują się winne. Każdy ma swoje piekło, więc ja też dorzucę dwanaście groszy.
Ostatnio upieram się przy następującym „modelu”:
Każdy człowiek, bez względu na płeć, jest sam. Każdy człowiek ma odpowiedzialność w stosunku do siebie i TYLKO do siebie. Przez odpowiedzialność każdego człowieka rozumiem własny rozwój personalny oraz, przede wszystkim, szczęście.
Związki międzyludzkie są po to, aby sobie wzajemnie pomóc i się wzajemnie wesprzeć na tej trudnej do pokonania drodze. Jeśli w jakimkolwiek związku ta wzajemna pomoc i wzajemne poparcie niknie — związek nie ma sensu, staje się bezproduktywny, zaczyna być przeszkodą w rozwoju i szczęściu dla obojga ludzi.
I oczywiście jest tak, że sami pozwalamy partnerowi (lub nie) na to, by nas niszczył, ściągał w dół. Bardzo często człowiek w desperacji czy zagrożeniu znajduje w sobie niesamowitą siłę. Jak każde zwierzę zresztą. Ale jaką ma „desperację” ktoś, kto leży na kanapie i ogląda telewizję? Bo ma depresję, bo mu nie wychodzi… Bo wygodniej mu na dnie, bez jakiejkolwiek odpowiedzialności. Jaką walkę o życie musi toczyć osobnik przylepiony do tapczanika, niezaradny, nieporadny?
Wydaje się, że mówię o rzeczach bardzo okrutnych. Ja po prostu zawsze w takich przypadkach myślę o ludziach jak o „nałogowcach”, łącznie ze sobą. Też miałem problem, drwiłem, kąsałem, unosiłem się fałszywą dumą, zadawałem ból komuś, kto mnie bezmyślnie, altruistycznie kochał. Nałogowcowi podaje się pomocną dłoń, ale jeśli on tej dłoni nie chce wziąć — opuszcza się go! Tak należy zrobić, i tylko się można modlić, że jakoś sam się ocali. I, o ironio losu, często się tak zdarza, że się rzeczywiście ocali, gdy w końcu zrozumie, że jego życie to jego odpowiedzialność, nikogo innego.
Jest to bardzo trudna, ale jedyna decyzja. Nie jest okrutna. Okrucieństwem by było zabijać siebie, marnować swoje własne życie „tylko” po to, aby… aby co? Aby wspomagać bez końca kogoś, kto postanowił się zrujnować? Trzeba mieć dla siebie litość i uznanie, bo są gdzieś INNI, dużo innych ludzi, znanych i nie znanych, którzy by skorzystali z naszego szczęścia, z naszego uśmiechu, naszej życzliwości… Ale my im, TYM WSZYSTKIM LUDZIOM, tego odmawiamy – „poświęcamy” ich dla jednego człowieka, który ma za nic nasze poświęcenie i na dodatek nie chce zaakceptować prostego faktu — że jego życie i szczęście jest JEGO odpowiedzialnością…
To wszystko. Dużo nad tym myślałem dzięki pewnej kobiecie, bo także rozważam o, przynajmniej tymczasowym, „końcu” naszej znajomości — właśnie dlatego, że skończyły się pomoc i wsparcie, a zaczęły jakieś małostkowe wymagania, oczekiwania, zazdrość, walki dwóch ego… Celem związków międzyludzkich jest dodawanie sobie skrzydeł, wspieranie się w locie — nie ściąganie się wzajemnie ku glebie, aby pełzać po powierzchni ziemi jak glizdy, nie tkwienie w ohydnej, czarnej i piekielnej dziurze w ziemi. Byle razem…
Coś w tym stylu… A może jestem nieludzki?
Andrzej
***
Drogi Andrzeju!
Rozumiem, że na bazie własnych doświadczeń namawiasz do szczypty zdrowego egoizmu. Kiedyś sam byłeś tym roszczeniowym pasożytem i wampirem, któremu podporządkowała się druga osoba, teraz role się odwróciły i to Ty masz dosyć występowania w roli niańki oraz worka treningowego.
Powiem tak: w życiu różnie bywa, co sam zauważyłeś. I tak, jak są granice akceptacji czyjejś bierności, wygodnictwa czy podłości, tak samo istnieją limity potępienia. To sprawa bardzo indywidualna. Twój problem nie leży w „okrucieństwie”, lecz w tym, że uogólniasz swoje przeżycia, a Twoje wnioski brzmią jak udokumentowane tezy, żeby nie powiedzieć: aksjomaty. Tymczasem, rzadko można ocenić autorytatywnie, czy ktoś, kto z pozoru jednostronnie wspiera drugiego człowieka, zmierza prostą drogą ku samozagładzie, czy też – na przykład – czyni dobro i dowartościowuje przy okazji… siebie. Niech każdy decyduje sam – nawet jeśli decyduje o cierpieniu na własne życzenie. Dajmy sobie tę wolność, wybaczmy sobie wszyscy te samobójcze akcje, zgoda? Nie mówię, rzecz jasna, o sytuacjach krańcowych, związanych z agresją i destrukcją psychiczną oraz fizyczną, wymagających profesjonalnej interwencji z zewnątrz.
Zgadzam się na pewno, że człowiek ustawiający się zawsze „pod kogoś”, a ignorujący własne potrzeby i pragnienia, może nosić w sobie wirusa ofiary. A z drugiej strony, nasza zwierzęca natura, o której wspominasz, ma do siebie między innymi to, że nie zawsze chcemy rozpoznać naszego dobroczyńcę i okazać wdzięczność. Gryziemy. Pytanie brzmi, czy to na pewno zezwierzęcenie? Czy takie pojęcia, jak godność, upokorzenie, nienawiść, zależność, nie są wyłącznie przypisane właśnie nam – ludziom?
Masz wyidealizowaną wizją partnerstwa, której prawdopodobnie nigdy nie zrealizujesz. Chciałabym Ci więc uświadomić, że partnerstwo nie polega na równości, lecz na… harmonii. To oznacza, że dopuszczalne jest wszystko, co w tym najgłębszym sensie satysfakcjonuje obie strony – nawet gdy z zewnątrz wygląda to na samozniszczenie. Owszem, piszą do mnie kobiety, które „nie potrafią” porzucić swoich niezaradnych mężczyzn, ale zawsze je pytam, czy zbadały swoje motywacje. Czy naprawdę tęsknią za poczuciem bezpieczeństwa, czy raczej przeszkadza im kulturowy model, opinia koleżanek i rodziny?
Popieram Twoją koncepcję filozoficznej samotności, rozumiem ją jednak inaczej. Każdy człowiek musi – ma prawo — sam w sobie uczciwie rozstrzygnąć, czy czuje się bardziej wykorzystywany, czy bardziej potrzebny. A to wielka różnica. Namawiam Cię do prywatnego, uczciwego przemyślenia i zrewidowania listy naszych najbardziej atawistycznych pragnień… Co Twoim zdaniem jest bardziej w cenie: szeroko rozumiana lojalność — czy dobrze płatna praca? Śmieszne pytanie, nieprawdaż? Może dlatego jednak zdrada partnera stanowi na przykład podstawę do uzyskania rozwodu, a bezrobocie niekoniecznie?
Oczywiście, prawo nie odzwierciedla zawikłania międzyludzkich związków. Mimo wszystko, powiem Ci z autopsji, że nie do końca jest fajnie podziękować człowiekowi za współpracę w chwili, gdy powinęła mu się noga – by go „zmobilizować” do samodzielności, dla jego i (oczywiście!) własnego dobra. I równie niefajnie być tym człowiekiem, któremu podziękowano… Czasem warto mieć to na uwadze, odrywając się od dna i dążąc do gwiazd:).
A już o chorobliwym zjawisku zwanym altruistyczną miłością nie wspomniałeś wcale…
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze