Na temat tego tuszu czytałam wiele opinii, które w większości były nieprzychylne. Kiedy więc trafił w moje ręce podeszłam do niego bardzo nieufnie.
Okazało się, że nie jest zły. Może nie jest to najlepszy tusz jakiego używałam, nie zostanie też moim ulubionym, ale nie mogę powiedzieć, by był to kompletny bubel.
Bardzo podoba mi się opakowanie, które jest zdecydowanie bardziej estetyczne od podobnych produktów. Moja wersja to Extreme Black, ale zauważyłam, aby była bardziej intensywna niż zwykle. Przemawia do mnie plastikowa szczoteczka, która jest dość duża, a właśnie takie lubię najbardziej, ale to kwestia indywidualna, bo np. mamie w ogóle nie odpowiadała.
Moje rzęsy są średnio długie, jasne i mogłyby być bardziej gęste. Od tuszu oczekuję przede wszystkim pogrubienia i wydłużenia oraz tego, aby dawał efekt sztucznych rzęs, ale bez przerysowanego loku i bez sklejenia. Najlepiej też, aby dało się to uzyskać po dwóch warstwach. W tym wypadku niezupełnie tak jest. Tusz pogrubia słabo, nie robi z rzęs wachlarza, nie sprawia, że optycznie jest ich więcej, jednak jakieś pogrubienie jest i myślę, że dla tych z was, które mają wystarczające gęste i ciemne rzęsy będzie to wystarczające.
Wydłużenie jest, choć najlepszy efekt będzie, gdy przed nałożeniem tuszu sięgniecie po zalotkę. Generalnie da się wyczarować ładny efekt, choć trzeba do tego 3 warstw, ale nie ma tu sklejenia ani efektu owadzich nóżek. Nie ma spektakularnego rezultatu, ale rzęsy są widoczne i estetycznie podkreślone.
Minusem jest trwałość. Moje oczy często łzawią nawet przy niewielkim wietrze, ale zazwyczaj tusze zostają na swoim miejscu. Ten niestety lekko się rozmazuje w kącikach.
Demakijaż nie sprawia żadnych problemów. Tusz schodzi nadzwyczaj łatwo.
Miałam tusze lepsze, dużo lepsze, ale miałam też i gorsze. Extreme Black Wonderfull to mascarowy średniak, ale używa mi się go dobrze, więc opakowanie zużyję bez marudzenia aczkolwiek nie będzie już powtórki.