Choć nie mówi się o tym otwarcie, to jedną z różnic między lekiem a kosmetykiem jest możliwość uzależnienia skóry od działania tego pierwszego. A co z uzależnieniem od perfekcyjnego wyglądu? Gdyby brano je pod uwagę, z pewnością kosmetyki takie jak ten sprzedawane byłyby wyłącznie na receptę. Zadaniem najnowszego Teint Idole Ultra 24H marki Lancôme jest bowiem zapewnienie nieskazitelnego, matowego wyglądu cery przez cały dzień (pełne 24 godziny), a przy tym komfortu noszenia i braku konieczności poprawek. Czy to nie jest zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe? Jak się okazuje – wcale nie!
Przede wszystkim imponuje paleta odcieni, obejmująca 50 kolorów na całym świecie, w tym 15 typowo europejskich w Polsce. Wśród nich jest kilka ciekawych opcji dla posiadaczek bardzo jasnej cery, w tym jeden nowy - 005 Beige Ivore, przeznaczony do skóry w typie skandynawskim, „przezroczystej” i z tendencją do zaczerwienień. Ja postawiłam na również bardzo jasny 01 Beige Albatre.
Podkład mieści się w wygodnym flakoniku (30 ml) z precyzyjną pompką, przypominającą buteleczkę perfum. Również takiego zapachu nie powstydziłyby się najlepsze perfumy – dominuje nuta różana i kremowa, które wspólnie tworzą otulający balsam. Przyjemną woń czuć jeszcze długo po wykonaniu makijażu.
Konsystencja Teint Idole Ultra 24H jest lekka, ale jednocześnie kremowa i bardzo zwarta. Doskonale dostosowuje się do kolorytu cery, a krycie można stopniować od średniego do pełnego wklepując odrobinę więcej opuszkiem palca w miejsce, gdzie przebarwienie jest bardziej widoczne. Testowałam go nakładając na różne sposoby. Za aplikacją lateksową gąbeczką, czy blenderem nie przepadam, ale za ich pomocą można nanieść podkład równomierną, ale cienką warstwą (techniką „skakania” po skórze i wgniatania kosmetyku) – jedynie wyrównując koloryt. Pędzel – nie sprawdził się – mam wrażenie, że aplikuje kosmetyk w zbyt dużej ilości i za mocno „rozrywa” strukturę podkładu, a tu chodzi przede wszystkim o zachowanie jego ciągłości i maksymalnej gładkości. Najbardziej odpowiada mi więc nakładanie go palcami – to daje najlepszą kontrolę nad efektem końcowym i umożliwia nałożenie większej ilości tam, gdzie tego potrzeba.
Przy bardzo dobrze dobranym kolorze można pokusić się nawet o stosowanie go w roli korektora – nakładając punktowo i wklepując. Później warto przypudrować całą twarz, bo podkład matuje, a matowe punkty pozostaną takie przez cały dzień. Efekt matujący jest naprawdę imponujący – jeszcze nie trafiłam na kosmetyk, który utrzymywałby mat mojej mieszanej cery dosłownie przez cały dzień i niezależnie od warunków (wilgotności, ogrzewania, chłodzenia), a w dodatku nie obciążałby, ani nie wysuszał cery. O Lancôme Teint Idole Ultra 24H właściwie można zapomnieć tuż po aplikacji – można spokojnie dotykać twarzy, rozmawiać przez telefon – wszystko pozostaje na swoim miejscu, nic się nie ściera, nie rozmazuje i przez cały dzień makijaż nie wymaga poprawek. Mat nie jest płaski, wykończenie jest aksamitne, ale nie przesadnie pudrowe i wygląda bardzo naturalnie – trwa od rana do wieczora, a w razie potrzeby pewnie i dłużej. Kosmetyk wyposażono także w filtr przeciwsłoneczny SPF 15 – idealny w miejskich warunkach.
Dobra informacja dla pań zmuszonych do stosowania baz – podkład najlepiej radzi sobie samodzielnie, z resztą nie ma potrzeby poprawiania jego rozprowadzania, czy trwałości. Producent informuje, że podkład łączy się osmotycznie ze skórą, więc przypuszczalnie każdy dodatkowy kosmetyk może mu trochę przeszkadzać. Z moimi bazami efekt był nieco za mocno wysuszający, widoczne były także suche skórki, natomiast po kremie skórek nie widać, ale zamiast nich rozszerzone pory i lekkie przetłuszczenie w strefie T. Gdy Teint Idole Ultra 24H nakładam bezpośrednio na skórę, nic takiego nie ma miejsca. Więc to też wpływa na pewną oszczędność.
I ostatni krok, czyli demakijaż. Podkład jest niemal wodoodporny – bez mydła, pod bieżącą wodą w zasadzie nie da się go spłukać z palców, będzie więc ideałem na lato dla miłośniczek wodnych szaleństw. Ale właściwy demakijaż jest łatwy i można wykonać go każdym środkiem – ja wybieram zwykle mleczko lub płyn micelarny. Aby go dokładnie usunąć, nie muszę używać kosmicznej ilości płatków kosmetycznych – wystarczą góra dwa, czyli o połowę mniej niż przy większości podkładów! Nie zauważyłam przy tym zapchanych porów, wyprysków, punktowych przesuszeń, czy podrażnień, z którymi borykałam się przy wielu innych podkładach.
Wierzcie lub nie, ale taki efekt jest warty każdych pieniędzy! Ten kosmetyk naprawdę może być idolem. Zatem gorąco polecam!
Więcej informacji znajdziecie na stronie www.lancome.pl
Skład: aqua/water, cyclohexasiloxane, alcohol denat., isodecane, butylene glycol, acrylates/polytrimethylsiloxymethacrylate copolymer, nylon-12, ethylhexyl methoxycinnamate, peg-10, dimethicone, isohexadecane, silica, perlite, aluminium hydroxide, magnesium sulfate, disodium stearoyl glutamate, cetyl peg/ppg-10/1 dimethicone, parfum/fragrance, linalol, geraniol, eugenol, alpha-isomethyl ionone, hydroxyhexyl 3-cyclohexene carboxaldehyde, citronellol, butylphenyl methylpropional, hexyl cinnamal, benzyl alcohol, benzy salicylate, [+/- may contain: CI 77491, CI 77492, CI 77499/iron oxides, CI 77891/titanium dioxide]
Producent | Lancôme |
---|---|
Kategoria | Twarz |
Rodzaj | Podkłady w płynie |
Przybliżona cena | 160.00 PLN |