Dopóki trzymałam się ziołowych płynów do higieny intymnej, byłam zadowolona, że na ich rzecz zrezygnowałam z mydeł. Sprawa trochę skomplikowała się, kiedy przyszło mi zmierzyć się z płynem Oceanic...
Odnoszę nieodparte wrażenie, że nie jest to żadna „specjalna” mikstura tylko lichej jakości zwyczajny żel myjący opatrzony hasłami działającymi tylko na podświadomość a nie na stan faktyczny naszego organizmu. Po pierwsze przerażająco mocno się pieni, mocno pachnie (trochę jak męski żel pod prysznic) i ma jadowicie niebieski kolor. Reasumując: spieniacze, środki zapachowe, barwniki – czyli wszystko, czego śluzówka wolałaby nie oglądać. Nawet obecność w składzie kwasu mlekowego i alantoiny zdaje się być niczym przy powyższych. Stąd nic dziwnego, że pojawiło się jej przesuszenie, swędzenie, pieczenie, zero poczucia świeżości.
Podoba mi się jedynie kształt butelki (mieszczącej 300 ml) i pompkowy dozownik, ale te dwa drobiazgi raczej nie przekonają mnie do przedłużenia „kuracji”, ani nawet do eksperymentów z myciem innych części ciała (bo raz przetarty nim dekolt zasypał się krostkami). Może ktoś po prostu pomylił etykietki...
Producent | Oceanic |
---|---|
Kategoria | Pielęgnacja ciała |
Rodzaj | Higiena intymna |
Przybliżona cena | 12.00 PLN |