Jeszcze w zielone gramy...
ANNA MUZYKA • dawno temuPo kilku miesiącach depresyjnej jesieni i szarej zimy wreszcie śnieg stopniał, a powoli zieleniejąca trawa zasłoniła choć trochę psie kupy. I tak jak cała przyroda budzi się do życia po zimowym otępieniu, tak samo my się budzimy. Razem z pierwszymi przebiśniegami zaczynam łapać wiatr w żagle. Gdy tylko przyroda rozpocznie nowy cykl, czuję, że coś znów się zaczyna. Przepełniona optymizmem, oddycham pełnią piersią i szukam pomysłów.
Po kilku miesiącach depresyjnej jesieni i szarej zimy wreszcie śnieg stopniał, a powoli zieleniejąca trawa zasłoniła choć trochę psie kupy. I tak jak cała przyroda budzi się do życia po zimowym otępieniu, tak samo my się budzimy. Razem z pierwszymi przebiśniegami zaczynam łapać wiatr w żagle. Dopiero teraz czuję, że zaczął się nowy rok. Zimą rzadko opuszczam ciepłą norkę. A gdy tylko przyroda rozpocznie nowy cykl, czuję, że coś znów się zaczyna. Przepełniona optymizmem, oddycham pełnią piersią i szukam pomysłów.
W tym roku zaczęłam od zmiany fryzury. Szary i mysi kolor włosów zmieniłam na marchewkowy rudy. I już po czterech dniach przestałam się dziwić swojemu odbiciu w lustrze. Powoli rozpoczęłam też wymianę garderoby, w której do tej pory przeważała czerń żałobna, na ciepłą i wesołą zieleń. Pasuje do moich zielonych oczu i trawników mijanych po drodze do pracy. Dalej poleciały perfumy i malinowy chruśniak: słodki malinowy balsam, który przypomina mnie w wieku 5 lat hasającą radośnie wśród krzaków malin na działce moich dziadków. Uwielbiam moment, w którym po raz pierwszy w sezonie zostawiam w domu rękawiczki, szaliki, płaszcz, a kozaki wreszcie zamienić mogę na trampki. Czuję się jakbym właśnie straciła kilka kilogramów!
Kiedy już uporałam się z własnym wizerunkiem, zabrałam się za moją współlokatorkę. Póki co jeszcze trochę się boi drastycznych zmian. Ja rozumiem, że szminka w kolorze krwistej czerwieni może być trochę szokująca, no ale kiedy eksperymentować jak nie wiosną, gdy ma się ciągle dwadzieścia kilka lat i siódme niebo przed sobą?
Kiedy po kilkunastu latach mieszkania w górach przeniosłam się do wielkiego miasta, to najbardziej przytłaczającą rzeczą był dla mnie brak zieleni i wszechogarniająca szarość, stąd moim ulubionym miejscem do tej pory są wszelkiego rodzaju parki, skwerki i ogrody. Z moim serdecznym przyjacielem wybraliśmy się ostatnio na spacer do najbliższego parku. Po stawie pływały bardziej hałaśliwe niż zwykle kaczki, tu i ówdzie siedziały pary wtulonych w siebie nastolatków. Gdzieś obok nas biegały wiewiórki. Całość była tak sielankowa i radosna, że ostatnio takie nawet kilkugodzinne wypady weszły mi w nawyk i w ten prosty sposób już dorobiłam się pierwszych w tym sezonie odcisków.
Jeśli się zakochać, to tylko wiosną. Zresztą nawet te krótkie romanse najfajniej wypadają właśnie w maju i czerwcu. Pogoda sprzyja romantyzmowi nawet w wypadku osób tak mało romantycznych na co dzień jak ja. Jest kilka takich miejsc w moim mieście, w których aż nie wypada być samemu, które aż proszą, żeby móc w nich wziąć kogoś za rękę. Lada chwila nie będzie można się tam spokojnie przejść w sobotnie popołudnia i wieczory nie natykając się na kolejki nowożeńców szykujących się do sesji zdjęciowej. Zresztą gdybym była jubilerem, właśnie teraz zrobiłabym promocję na pierścionki zaręczynowe. Obserwując swoich bliższych i dalszych znajomych, zauważam, że jakoś szczególnie upodobali sobie majówkę.
Powoli do życia budzi się Sportowy Duch. Jako że zwykłam przemieszczać się piechotą ze słuchawkami w uszach, to zazwyczaj jestem poważnym zagrożeniem w ruchu chodnikowym, bo dziwnym trafem zwykłam zupełnie tego nie widząc (no i nie słysząc, skoro uskuteczniam melomanię spacerową), włazić pod koła rowerzystom. Tylko w ciągu ostatniego tygodnia zaliczyłam dwóch. Dodatkowo, kiedy ja spokojnym, zrelaksowanym krokiem wracam do domu, często wymijają mnie biegacze płci wszelakiej. Co roku sobie obiecuję, że jak tylko zrobi się cieplej, to też będę biegać, zapiszę się na aerobik, siłownię, ściankę wspinaczkową, tai chi, kurs latania na paralotni i zacznę chodzić w szpilkach. Muszę przyznać, że jestem w tym dość konsekwentna. Konsekwentnie nie realizuję żadnego z tych postanowień.
Moja przyjaciółka i współlokatorka w jednym, zapytana przeze mnie o skojarzenia z wiosną, od razu wskazała na truskawki. A z truskawkami jak z piwem, im więcej czasu im poświęcisz, tym więcej kalorii spalisz na biegu przełajowym do toalety. Truskawki zabiera się ze sobą na spacer, do domu, przyrządza na sto pięćdziesiąt różnych sposobów doprowadzając do tego, że po dwóch tygodniach nie można wręcz na nie spojrzeć bez obrzydzenia. A i tak od listopada znów się na nie czeka.
Pewne zachowania są ewidentnie rodzinne. Im przyjemniej za oknem, tym częściej moja rodzina zasypuje mnie MMS-ami przedstawiającymi kwiatki w ogródku, szaszłyki na grillu podczas inauguracji nowego sezonu, karpie złowione przez mojego ojca.
Zaczęła się kolejna wiosna w moim życiu. Pod jej koniec, do rodziny wejdzie kolejna osoba i już nie będę jedyną noszącą to imię i nazwisko. Tej wiosny mój brat zdaje maturę i dla niego z pewnością to będzie inna niż pozostałe pora roku.
A co mi przyniesie wiosna? Miłość mojego życia… Nowe obrazy i wspomnienia, do których będę później wracać na okrągło? Może właśnie wręcz przeciwnie, nic miłego się nie wydarzy. No cóż, jak śpiewała Magda Umer: jeszcze w zielone gramy, jeszcze nie umieramy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze