Młodzi na bezrobociu
ANNA MUZYKA • dawno temuDopóki nas bezpośrednio nie dotyczy, staramy się o nim nie myśleć. Bezrobocie. Pierwsze dni są niemal jak wakacje. Możemy się wreszcie wyspać, nadrobić zaległości w lekturze, mamy czas dla siebie. Sytuacja nie jest jeszcze dramatyczna - dostaliśmy odprawę, mamy świadomość swojej wartości i sądzimy, że z tymi kwalifikacjami nie będziemy mieć problemu ze znalezieniem nowej pracy. Po jakimś czasie poranna sielanka zaczyna zmieniać się w przytłaczającą pustkę.
Dopóki nas bezpośrednio nie dotyczy, staramy się o nim nie myśleć. Bezrobocie. Pierwsze dni są niemal jak wakacje. Możemy się wreszcie wyspać, nadrobić zaległości w lekturze i mamy czas dla siebie. Sytuacja nie jest jeszcze dramatyczna — dostaliśmy odprawę, mamy świadomość swojej wartości i sądzimy, że z tymi kwalifikacjami nie będziemy mieć problemu ze znalezieniem nowej pracy. Po jakimś czasie poranna sielanka zaczyna zmieniać się w przytłaczającą pustkę, której towarzyszy narastający stres i coraz większa niepewność.
Renata (35 lat) pracowała jako krawcowa w zakładzie założonym wspólnie z mężem. Małżeństwo rozpadło się po 15 latach, a ona postanowiła wrócić w rodzinne strony i zaopiekować się schorowanym ojcem. W małej miejscowości znalezienie pracy było o wiele cięższe niż w dużym mieście. Ale stwierdziła, że przecież ma sporo znajomych, koleżanek, z którymi chodziła do szkoły krawieckiej, poza tym ludzie na prowincji są przeważnie ubożsi niż ci w miastach, więc pewnie częściej korzystają z usług krawcowej. Nie martwiła się za bardzo. Prawdziwe problemy zaczęły się jesienią, kiedy córka poszła do nowej szkoły i niemal całe alimenty poszły na książki, zeszyty i nowy plecak. Powoli trzeba było myśleć o kupnie opału. Na początku przeglądała oferty w gazetach, napisała CV, wysłała w parę miejsc i czekała na telefon. Kontakty znajomych nic nie dały, większość z nich sama obawiała się straty pracy albo pracowała we własnych jednoosobowych zakładach, ledwo wiążąc koniec z końcem.
— Czułam się przygnębiona i zupełnie bezużyteczna. Po paru miesiącach udało mi się znaleźć pracę w sklepie. Niestety 30 km od domu. Dojazdy są męczące, ale w nowym otoczeniu jakoś się odnalazłam. Lubię moje klientki. Są bardzo eleganckie, mają wyczucie smaku, a jednocześnie wiele z nich nie daje mi odczuć, że jestem gorsza, bo nie stać mnie na ciuchy, które one kupują lekką ręką.
Marta (25 lat) niedawno skończyła ekonomię i wydawało jej się, że z wyższym wykształceniem i wysoką średnią szybko się gdzieś zahaczy. Zwłaszcza, że kilkoro z jej znajomych już na studiach znalazło posady.
— Ja wolałam poświęcić się edukacji, nie chciałam robić dwóch rzeczy na raz, bo wtedy wszystko, co robisz, robisz kosztem tej drugiej rzeczy. Na czwartym roku było kilka dość ważnych dla mnie przedmiotów, nie chciałam ich robić po łebkach, zwłaszcza, że wiedziałam, że właśnie w tym kierunku widzę swojąprzyszłość zawodową, a potem było pisanie pracy.
Po obronie zaczęła szukać w Internecie interesujących ją ofert, zalogowała się na kilku portalach branżowych, wypełniła szczegółowo kwestionariusz i przygotowała bardzo profesjonalne CV. Szybko okazało się, że nie ma nawet sensu aplikować na pozycje, które ją interesowały, bo wszędzie wymagane było wcześniejsze doświadczenie, a ona mogła się pochwalić co najwyżej miesięcznymi praktykami w banku.
— W sumie wysłałam około 30 aplikacji, z czego dostałam 5 odpowiedzi odmownych. Cała reszta nawet nie pofatygowała się odpisać.
Skończyło się stypendium naukowe, ambicja nie pozwalała brać pieniędzy od rodziców, od których miała nadzieję wyprowadzić się zaraz po studiach. Dla przetrwania zaczęła udzielać korepetycji z angielskiego.
— Dokładnie tak zarabiałam pod koniec liceum, czułam się po prostu fatalnie. Miałam wrażenie, że straciłam pięć lat na studia, ucząc się zupełnie bez sensu, powinnam iść do pracy i studiować po łebkach.
Z braku laku zatrudniła się jako asystentka zarządu w dużej firmie, która profilem odpowiadała jej zainteresowaniom.
— Skoro nie mogę robić tego, co bym chciała, to chociaż chcę być blisko i móc się przyglądać, a może niebawem uda mi się przeskoczyć wyżej.
Maciek (33 lata) rzucił architekturę po 1,5 roku. Mieszkanie w dużym mieście było za drogie, nie był w stanie sam się utrzymać, na pomoc rodziców nie mógł liczyć. Dodatkowo, wychowany na wsi, nie potrafił się odnaleźć w wielkomiejskiej dżungli. Aneta, jego dziewczyna, wytrwała do końca. Po studiach wróciła do rodzinnej miejscowości, była wtedy w ciąży. Pół roku po urodzeniu Madzi zaszła w kolejną i tak na świecie pojawiła się Kamila. Znalezienie pracy przy braku niemalże jakichkolwiek kwalifikacji, na wsi, w dodatku pracy, która pozwoli utrzymać czteroosobową rodzinę, graniczyło z cudem. W końcu Maciek, z pomocą ojca znalazł posadę w fabryce. Dla wrażliwego artysty, muzyka, codzienna, monotonna praca była piekłem. Po 4 miesiącach męczenia się Aneta kazała mu zrezygnować. Zaczął łapać się dorywczych zajęć leżących bliżej jego natury, malował obrazki na zamówienie, robił projekty billboardów, uczył grać na gitarze. Po dwóch miesiącach sytuacja była tak dramatyczna, że zaczęło brakować na najbardziej podstawowe potrzeby. Rodzina odmówiła pomocy mając mu za złe, że tak lekko zrezygnował z bezpiecznej pracy w fabryce. Kiedy w 2004 roku pojawiła się propozycja pracy w Dublinie, zdecydowali się, że Maciek wyjedzie latem i wróci we wrześniu. Na miejscu okazało się, że nie ma po co wracać. Po pół roku ściągnął żonę, córki i szwagierkę, która miała pomóc przy dzieciach, bo jeden z klientów, któremu Maciek robił remont, znalazł w swoim biurze projektowym miejsce dla Anety. Planują wrócić za parę lat, kupić tu dom, może założyć własne biuro projektowe dla niej.
— Boję się, że po powrocie znów nie będę miał co ze sobą zrobić. Z muzyki nas nie utrzymam, w normalnej pracy wariuję. A jako facet czuję obowiązek, żeby zapewnić godny byt mojej rodzinie. Czuję się beznadziejnie, kiedy widzę, że nie umiem temu sprostać.
W sytuacji, gdy co chwila uświadamia się nam, jak niewielką wartość mamy dla rynku, gdy nikt nie widzi w nas nic interesującego i przydatnego, wyjątkowo łatwo zatracić poczucie, że przecież dalej pozostajemy ciekawymi, fascynującymi osobami. Na szczęście wartość leży w nas samych, nie w naszej przydatności.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze