Szukając siebie
CEGŁA • dawno temuZapragnęłam ulepić się od nowa. Lepszą, mądrzejszą, szczęśliwszą. Zaczynając nowe życie, już bez męża psychopaty i alkoholika, który przez 5 lat krzywdził mnie na oczach naszej córeczki (ponieważ byłam słaba i mu na to pozwalałam). Zrozumiałam, że moje ciało nie jest śmietnikiem ani odpadkiem. Nie istnieję po to, by ktoś na mnie zrzucał swoje frustracje i używał do zaspokojenia swoich potrzeb. Muszę się oczyścić ze wspomnień, do jakiej roli dałam się sprowadzić mężowi.
Droga Cegło!
Zapragnęłam wyjść na ten nieskazitelny, zimny śnieg i… "ulepić się" od nowa. Lepszą, mądrzejszą, szczęśliwszą. Wcale nie jest to łatwe, chociaż ładnie brzmi…
Zaczynając nowe życie, już bez męża psychopaty i alkoholika, który przez 5 lat krzywdził mnie na oczach naszej córeczki (ponieważ byłam słaba i mu na to pozwalałam) – nie za bardzo wiedziałam, w którą zwrócić się stronę. Podobno to Bóg odnajduje nas, nie my – jego. W tym sensie mogę się zgodzić. Jestem we wspólnocie modlitewnej w mojej parafii i obcowanie z czymś tak niepojętym przynosi mi spokój oraz ulgę. Spokój otaczających mnie dzisiaj ludzi jest jak dobry dotyk po stu tysiącach bolesnych razów.
Z żalem stwierdzam, że każda róża ma przynajmniej jeden cierń. Mężczyzna, który towarzyszy mi w mojej odnowie duchowej (i chciałby być kimś więcej), stwarza nadzieję na to wymarzone, nowe życie. Byłby wspaniałym ojcem dla mojej córki, wreszcie tym prawdziwym, choć nie biologicznym. Jest uczciwy, hojny, pełen ciepła i zainteresowania losem innych. Niestety, nie rozumie do końca moich traum, zmian, jakie zaszły w moim myśleniu. Przede wszystkim o sobie, o tym, jak chcę siebie traktować i być traktowaną.
We wspólnocie zrozumiałam, że moje ciało nie jest śmietnikiem ani odpadkiem. Nie istnieję po to, by ktoś na mnie zrzucał swoje frustracje i używał do zaspokojenia swoich potrzeb. Muszę się oczyścić ze wspomnień, do jakiej roli dałam się sprowadzić mężowi. Dosłownie, nie tylko symbolicznie, potrzebuję czystości, medytacji i właściwego ukierunkowania, zaakceptowałam modlitwę jako formę terapii.
Problem w tym, że chciałabym teraz zrobić wszystko inaczej, niż za pierwszym razem. Pragnę wziąć prawdziwy ślub w kościele, taki, który będzie cokolwiek znaczył poza pustą, lekką formułką wygłoszoną w urzędzie. Pragnę też rozpocząć seks dopiero jako żona. Być może śmiesznie to brzmi ze strony rozwódki z dzieckiem, ale ta potrzeba czystości jest we mnie bardzo silna i chcę za tym głosem pójść, bo chyba podpowiada mi dobrze. Tymczasem, mój przyjaciel buntuje się. Uważa moje zachowanie za przesadne i "sekciarskie". Wiem, że trudno mu wytrwać w tym stadium związku i nie rozumie mojej postawy, tym bardziej, że nie wypływa ona tak do końca z wiary i on to doskonale wyczuwa.
Nie potrafię racjonalnie wyjaśnić, co mną kieruje. Jeden jedyny raz w życiu chciałabym, żeby wszystko stało się po mojej myśli, we właściwej kolejności i miało jakiś sens… Dlaczego ta potrzeba przeczy innej? Dlaczego miałaby przekreślić moją szansę na szczęście u boku dobrego człowieka? A może jeszcze na niego nie zasłużyłam i to jest znak?
Anna
***
Droga Anno!
Współczuję Ci koszmarnych doświadczeń pierwszego małżeństwa i chyba rozumiem Twoje "splątanie".
Bo trochę się, Anno, zagubiłaś, szukając drogi ku normalności. Oczywiście, każdy ma własną drogę i własną definicję tego, czego szuka – lub przynajmniej tak mu się zdaje. Ty swój sens próbujesz odnaleźć zbyt szybko i nieco na oślep, tak to na pierwszy rzut oka wygląda. Czytając Twój list, miałam nieodparte wrażenie, że wbrew swoim deklaracjom (i pragnieniom!), po raz kolejny nie masz żadnego wpływu na to, co się z Tobą dzieje, tylko przypadkiem dałaś się porwać kolejnemu prądowi. To jest ta skłonność, słabość, z którą powinnaś się w pierwszym rzędzie rozprawić, by nie ustawiała Cię już nigdy w pozycji ofiary.
Nie wiem, jak to się stało, że wstąpiłaś do Kościoła, spodobało Ci się i zostałaś… I Ty nie wiesz sama dokładnie, dlaczego, ale jest Ci z tym dobrze. Gdybyś przeżyła autentyczne nawrócenie, wiedziałabyś o tym i za Twoimi zachowaniami czy wyborami stałaby całkiem inna argumentacja, a przede wszystkim — nie dręczyłoby Cię tyle wątpliwości. Jedno wiem na pewno: taka "terapia" jest pozorna, to tylko kolejna ucieczka przed życiem, które dało Ci w kość i którego skądinąd masz prawo się bać. Ale szukając ukojenia w modlitwie bez wiary, oszukujesz siebie, oddalasz moment poznania prawdy o sobie i zmierzenia się z rzeczywistością (a przy okazji – co nie jest tak całkiem bez znaczenia – oszukujesz również w jakimś stopniu swoich towarzyszy ze wspólnoty). Obawiam się, że ten rodzaj medytacji po prostu nie jest dla Ciebie i nie doprowadzi Cię do żadnych pożytecznych konkluzji. Nie uleczy Twoich traum ani nie przyspieszy rekonwalescencji. Tym bardziej, że żądasz przecież wyjaśnień racjonalnych… W tym momencie Twoje pytanie trafiają w próżnię, a Ty tracisz cenny czas.
Uważam też, Anno, że dosłownie pojmowana asceza, którą postanowiłaś sobie narzucić w ramach kuracji odwykowej po fatalnym pod każdym względem związku, to w Twoim wypadku również sztuczny, wydumany zabieg. I nie oznacza to wcale, że powinnaś rzucić się natychmiast w objęcia kochającego Cię człowieka, by zatrzeć złe wspomnienia. Ale czas – dłuższy czas, który musisz sobie dać na dojście do siebie, warto chyba zagospodarować inaczej. Nie myśl tak panicznie i obsesyjnie o tym, by wszystko działo się "inaczej" i na odwrót, niż dotychczas, bo to faktycznie grozi błędnymi decyzjami. I nie myśl, że to wszystko ma stać się już, tu i teraz. Moim zdaniem powinnaś zastanowić się nad sobą, najpierw w oderwaniu od potencjalnego partnera. Jest na to po prostu za wcześnie. Po co planować kolejne małżeństwo, gdy "po uszy" jeszcze tkwisz psychicznie i emocjonalnie w pierwszym, i nie możesz się pozbierać? Pamiętaj, ryzykujesz też dobro tego mężczyzny, którego na razie traktujesz nieco przedmiotowo – jak antidotum oraz, wybacz, "materiał" na tatusia dla córki… Przyznasz chyba, że wszyscy troje zasługujecie na coś więcej?
Lepsze traktowanie samej siebie to najlepszy trop, Anno, na jaki mogłaś wpaść. Pójdź nim – najlepiej w kierunku profesjonalnej terapii dla współuzależnionych. Tylko z odbudowanym, "ulepionym na nowo", jak mówisz, poczuciem własnej wartości będziesz umiała zacząć kolejny etap w życiu, bez stawiania sobie wyimaginowanych barier, których pokonywanie nie ma żadnej wymiernej wartości… Bez martwienia się (po raz setny jak mniemam), czy zasługujesz na miłość.
Powodzenia i szczęścia życzę…
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze