Coś w głowie się roi
MAŁGORZATA SULARCZYK • dawno temuNapisałaś, że zbyt wiele kwestii zależnych jest od Twojego wyglądu, ale przyznasz chyba obiektywnie, że nie chodzi o wygląd, tylko o Twój nastrój i nastawienie do siebie samej? I tu masz świętą rację. Jeśli postrzegasz siebie jako osobę nieatrakcyjną, problem zacznie się pogłębiać, bo zarazisz otoczenie swoim negatywnym podejściem i inni też zaczną Cię postrzegać w złym świetle.
Witaj, Margolu,
Długo się zastanawiałam, czy napisać do Ciebie, i – jak widać – jednak postanowiłam to zrobić. Mam problem, pewnie wyda Ci się cholernie głupi i szczerze mówiąc, nie wiem, czy w ogóle odpiszesz… Chyba nie radzę sobie z własnym życiem.
Zacznę od początku. Moje życie w sumie wygląda normalnie: studiuję na uniwersytecie, w zeszłym roku zaczęłam drugi fakultet, pracuję w świetnie zapowiadającej się firmie w profesji w pełni związanej z moimi studiami, mam kochającego faceta, żyjemy razem i jest jak w bajce. Ale żadna bajka nie ma szans przetrwania w brutalnych realiach… Ostatnio zdałam sobie sprawę, że zbyt wiele kwestii w moim życiu jest zależnych od mojego wyglądu. Wiem, to może brzmi niedorzecznie, ale nie potrafię cieszyć się życiem, jeśli w lustrze widzę nie to, co bym chciała widzieć. Wiecznie wmawiam sobie, że wyglądam koszmarnie, zupełnie nie tak, jak bym chciała. Potem zaczynam się w tym przekonaniu utwierdzać i nastrój do końca dnia zepsuty. Nawet dziś mam chandrę, bo kupiłam wczoraj spodnie, które obrzydliwie na mnie leżą.
Zakupy to mój nałóg, potrafię cały czas kupować, a wszystko dlatego, że źle wyglądam w tym, co mam… Mój facet powoli zaczyna wariować, codziennie słyszy, że mam siebie dość, codziennie czeka, aż wybiorę odpowiednią kreację na wyjście do sklepu (bo przecież nie mogę wyglądać źle!), ale za to nigdy nie ma mnie „bliżej”, bo nawet na seks nie mam ochoty przez to wszystko. Jeśli już się kochamy, cały czas zastanawiam się, czy dobrze wyglądam, i skutki są wiadome. Widzisz, najgorsze w tym wszystkim jest to, że zdaję sobie sprawę z tego, że mam problem, i to całkiem głupi – i wiem, że przysłania mi cały świat, jak już sobie coś ubzduram…
Może to wynika z tego, że mam pełno kompleksów? Że kompletnie nie czuję się atrakcyjna, mimo że nie ważę 100 kg i jestem zupełnie wymiarowa.Proszę Cię o pomoc, bo ja sama sobie z tym nie radzę, nie potrafię wyzbyć się tych wszystkich obsesji, które powoli zaczynają niszczyć mój związek i mnie samą.I nie pomyśl sobie, że to jakiś żart – napisałam zupełnie szczerze i poważnie…
Pozdrawiam,
K.
***
Droga K.,
Ustalmy jedno: jedną z najbardziej urodzajnych gleb jest nasz własny umysł. I w dużej mierze od nas zależy, jaki zbierzemy plon.
Twój problem wcale nie jest ani błahy, ani tym bardziej śmieszny, zwłaszcza że utrudnia Ci normalne funkcjonowanie. Oczywiście, obiektywnie rzecz biorąc, problemu nie masz, bo jesteś zapewne i atrakcyjna (jeśli nie dla wszystkich, to przynajmniej dla Twojego chłopaka), i nie jest tak źle z tymi ubiorami, skoro masz jeszcze chęć i siłę je kupować. Przynajmniej przez chwilę czujesz się w nich dobrze i wtedy kupujesz, prawda? Tracą na urodzie, wisząc w szafie. Sądzę, że Twój brak zachwytu nad samą sobą w tych ciuchach może być między innymi objawem kaca moralnego – jak każdy nałóg, zakupoholizm ma swoje skutki uboczne. Ale tak naprawdę węszę grubszą sprawę i sądzę, że konieczna będzie interwencja psychologa. Coś się musiało stać, co sprawiło, że przestałaś (lub nigdy nie zaczęłaś) siebie akceptować. Korzenie tego stanu mogą tkwić w dzieciństwie, ale także później – bywa, że ktoś np. podejmuje współżycie seksualne, choć wcale nie jest przekonany, że to odpowiednia pora i odpowiedni partner. Potem ma poczucie winy wobec siebie czy wobec rodziców i systemu wartości, który mu wpoili. Taki pierwszy z brzegu przykład przyszedł mi do głowy, ale jak wspominałam wcześniej, możesz w ten sposób również nieświadomie „karać się” za wydawanie pieniędzy na ciuchy.
Napisałaś, że zbyt wiele kwestii zależnych jest od Twojego wyglądu, ale przyznasz chyba obiektywnie, że nie chodzi o wygląd, tylko o Twój nastrój i nastawienie do siebie samej? I tu masz świętą rację. Jeśli postrzegasz siebie jako osobę nieatrakcyjną, problem zacznie się pogłębiać, bo zarazisz otoczenie swoim negatywnym podejściem i inni też zaczną Cię postrzegać w złym świetle (niekoniecznie z powodu wyglądu, ot, po prostu – otoczenie traktuje nas najczęściej tak, jak my siebie sami traktujemy). Zacznie się od chłopaka, który będzie miał po prostu dość Twoich dołów i braku zdecydowania, ale może się też rozciągnąć na studia i pracę…
Oj, lepiej już teraz zacznij reagować i wybierz się do psychologa. Razem pewnie odkryjecie przyczynę stanu rzeczy, a trzeba ją odkryć, bo nie wystarczy zmusić się do przyjęcia postawy „Keep smiling”, w którymś momencie problem powróci, i to pewnie ze zdwojoną siłą. Niestety, samodzielnie tych obsesji raczej się nie wyzbędziesz, bo najczęściej ich przyczyna jest tak dla nas bolesna, że spychamy ją na dalszy plan i nie chcemy o niej pamiętać. A jeśli czegoś nie chcesz wiedzieć i pamiętać, to tego nie odnajdziesz sama. To może być nadmierny krytycyzm rodziców, złośliwe docinki w szkole czy różne błahe zdarzenia, które trafiają się osobie o większym stopniu wrażliwości niż u innych – ja się nie podejmuję na taką odległość i z jednego listu wnioskować, co leży u podstaw Twojej złej samooceny. U Ciebie dotyczy to ciała, u innych często oceny własnych możliwości i charakteru… Problem jest bardzo podobny.
Życzę trafnego wyboru terapeuty, a przede wszystkim decyzji o podjęciu terapii.
Pozdrawiam,
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze