„Rzeka zimna”, Magdalena Kawka
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuCzyta się z przyjemnością. Wobec natłoku kryminałów, oferujących lewicowo-liberalne widzenie świata, nie nachalny konserwatyzm Magdaleny Kawy jest miłą odmianą, niezależnie od tego, co poszczególni czytelnicy sądzą o życiu, kochaniu i zabijaniu. Młoda autorka dołącza do grona piewców polskiej prowincji.
Co dzieje się na polskich wioskach? Ano, nic dobrego. Mieliśmy Dom zły, Czarny wygon, teraz jeszcze Rzeka zimna Magdaleny Kawki.
Tamara wiedzie w Paryżu życie półszczęśliwe: niby wszystko w porządku, a jednak, nikt nie pozwala jej być sobą. Małżeństwo – poprawne. Rodzina – zaborcza. I jak tu żyć? W chwili rozterki, Tamara otrzymuje wiadomość, że jej matka, znana pisarka przepadła jak kamień w wodę. Dziewczyna, choć niezbyt zżyta z rodzicielką, decyduje się na wyjazd do Polski, konkretnie do pomorskiej mieściny o znaczącej nazwie Grzmoty. Tam mama żyła i pisała. Przywykła do życia miejskiego, raptem znajduje się w otoczeniu ludzi bezpośrednich, a jednocześnie skrytych, próbuje rozwikłać gęstą sieć zależności między lokalami i rozwiązuje kolejne zagadki, których starczyłoby dla wszystkich domorosłych detektywów z powieści kryminalnych. Dość powiedzieć, że na pierwszy plan wysuwa się zaniedbana posiadłość, jej niecodzienni spadkobiercy oraz dzieci.
Lektura polskich powieści, w których pojawia się pisarz, wiele mówi o marzeniach dzisiejszych ludzi pióra. Małgorzata, ceniona autorka z Zimnej rzeki jest tutaj ucieleśnieniem potęg wszelkich: swobodnie przepędza dziennikarzy, lekceważy reżyserów, a kolejnymi ekranizacjami własnych dzieł niezbyt się przejmuje. Otoczenie natomiast pada jej do stóp i nieba przychyla, nawet władze zapyziałych Grzmotów są gotowe upamiętnić jej obecność jakimś skwerkiem, pomnikiem czy nawet nazwą ulicy. Sklepikarki błagają o jej rękopisy. Rzeczywista postać rzeczy jest zgoła inna, a jednak miło się czyta prozę pani Kawki, osoby pokładającej w swoim zawodzie wielkie nadzieje.
Optymistycznie nastrojona pisarka Kawka demonstracyjnie odrzuca wielkie miasta. Akcja zaczyna się co prawda w Paryżu, przelatuje przez Poznań, by na dobre ugrząźć w rzeczonych Grzmotach, gdzie cywilizacyjny postęp, wyrażony w liczbie zachodnich samochodów (Niemcy blisko) współgra z przaśnością wychodzącą poza stereotyp. Wyjście poza tanie wina, stanie pod sklepem i zmaganie się z biedą należy uznać za udane, a młoda autorka dołącza do wesołego grona piewców polskiej prowincji, uprawiających literaturę gatunkową. Stefan Darda urządził się na Podkarpaciu, Kawka zagospodarowała Pomorze, jeszcze paru i literacka mapa naszych zaścianków zostanie skompletowana.
Między wierszami, składającymi się na wartką akcję, przemykają tzw. treści wyższe, ujawnione w pełni dopiero na ostatnich stronach. Tamara przybywa do Grzmotów nie tylko po to, by odnaleźć matkę – ma dosyć opresyjnego męża, który zdaje się jej nie rozumieć, i francuskiej rodziny, jeszcze gorszej od niego. Zadamawia się w trudnych (gdyż kryminogennych) warunkach pomorskiej prowincji i w pewnej chwili wygląda na to, że warto by tam zostać. Jest troskliwy facet do wzięcia, ładna okolica i ciekawi ludzie. A potem wszystko staje na głowie i mąż, może niezbyt wyrozumiały i niekoniecznie cierpliwy, robi wszystko, czego oczekujemy od troskliwego faceta. Zamiast porzucać niszczejący związek, warto by przy nim poszperać, wbrew światu, gdzie gęsta cyrkulacja partnerów stała się już normą. Wobec natłoku kryminałów, oferujących lewicowo-liberalne widzenie świata, nie nachalny konserwatyzm Magdaleny Kawy jest miłą odmianą, niezależnie od tego, co poszczególni czytelnicy sądzą o życiu, kochaniu i zabijaniu.
Przeczytane z przyjemnością.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze