„Nic osobistego”, Urszula Antoniak
DOROTA SMELA • dawno temuWidz obcujący z uproszczonym obrazem relacji damsko- męskich, jaki serwuje nam się w hollywoodzkich komediach romantycznych, może poczuć się obco na filmie Urszuli Antoniak. Pracująca w Holandii polska reżyserka nakręciła bowiem, wbrew tytułowi, bardzo osobistą historię o rodzącej się intymności, która zabiera nas w podróż daleką od stereotypów. Z niezwykłym wyczuciem szkicuje pejzaże psychiki swoich bohaterów, wykraczające poza prosty behawioryzm.
Widz obcujący z uproszczonym obrazem relacji damsko-męskich, jaki serwuje nam się w hollywoodzkich komediach romantycznych, może poczuć się obco na filmie Urszuli Antoniak. Pracująca w Holandii polska reżyserka nakręciła bowiem, wbrew tytułowi, bardzo osobistą historię o rodzącej się intymności, która zabiera nas w podróż daleką od stereotypów.
I nie chodzi tu bynajmniej jedynie o lokalizację. Irlandzką wyspę, na której toczy się akcja tej opowieści, przemierza dziewczyna z plecakiem. Dziewczyna na swój sposób piękna, ale jednocześnie ostentacyjnie zaniedbana — jej brudne jeansy, traperskie buty i usiana piegami twarz bez makijażu idealnie współgrają z surowym krajobrazem, pełnym skalistych darni i zgniłych traw.
Praktycznie nie wiemy o niej nic, nie rozumiemy, dlaczego zdecydowała się na tę włóczęgę, czy koczowanie pod gołym niebem w mikroskopijnym namiocie jest swego rodzaju testem? Czy chodzi o trudną sytuacją materialną, bezdomność? Arogancja i demonstracyjna niezależność dziewczyny mogą sugerować, że odpowiedź jest bardziej złożona, być może za jej trampingiem stoi chęć odcięcia się od życia, jakie wcześniej prowadziła, możliwe, że chodzi tu o próbę ucieczki od czegoś bolesnego.
Widzimy, jak dziewczyna odkrywa dom nad jeziorem, zakrada się do niego i zostawia na pościeli w sypialni swój włos, niczym podpis. Można odnieść wrażenie, że w ten sposób rzuciła czar na gospodarza, który po powrocie, widząc na ganku nieznajomą, natychmiast proponuje jej pomoc. Właściwie ma to być układ — jedzenie za pracę w ogrodzie, a z czasem także w domu.
Ona ma jednak swoje warunki — żadnych pytań, żadnego skracania dystansu. Pod pewnymi względami toczy się tu podszyta erotyzmem gra przypominająca nam Ostatnie tango w Paryżu: dużo starszy wdowiec oczarowany szorstką energią młodej dziewczyny stopniowo oswaja ją, niczym dzikie zwierzę. A ona, która każe na siebie mówić "Ty", uczy się, że bliskość nie parzy. Z przywiązaniem do drugiego człowieka wiążą się jednak dobrze znane pułapki.
Antoniak z niezwykłym wyczuciem szkicuje pejzaże psychiki swoich bohaterów, wykraczające poza prosty behawioryzm. Skąpo dawkując nam informacje w dialogach, reżyserka rozsiewa intuicyjne wskazówki w świecie zewnętrznym bohaterów. Sama cisza i niewielka ilość słów pozwalają nam medytować nad opowiadaną historią, odbierając ukryte pod powierzchnią sygnały. Pomagają nam w tym także aktorzy, prezentujący tu wybitną klasę: przejmujący Stephen Rea i niezwykła Lotte Verbeek.
Nic osobistego przywodzi na myśl poetycką opowieść Kim Ki-Duka Wiosna, lato, jesień, zima… i wiosna. Podobnie jak tamten obraz historia dziewczyny podzielona jest na rozdziały, które wyznaczają kolejne etapy duchowej transformacji bohaterki. Obydwa filmy są też buddyjskimi w duchu przypowieściami. Ascetyczna postawa dziewczyny, jej wycofanie się ze społeczeństwa i wymuszony dystans w stosunkach z nowo poznanym mężczyzną mogą być efektem wyrzeczenia i rezygnacji — z życia we wspólnocie, z dóbr cywilizacji, z komfortu i konsumpcji, czy wreszcie z bliskości z drugą osobą. Tyle że w dziewczynie nie ma spokoju mnicha, ale raczej gniew zranionej kochanki, która poddaje się oswajaniu przez mądrego i cierpliwego tresera. Pod tym względem przypomina doświadczoną lisicę, która znów wpada w znane sobie sidła. Na pozór konsekwencje tego procesu są typowe i przewidywalne. Całość to jednak niezwykle subtelny wykład o naturze człowieka, który choć potrafi, to jednak nie chce żyć w samotności. Historia bohaterki zatacza koło, zamieniając izolację w przywiązanie, by znów wrócić do odosobnienia. Bo tak często układa się życie i nie sposób się przed tym zabezpieczyć. Kochamy, choć wiemy, że przez to tracimy wolność, wystawiając się na ryzyko cierpienia po stracie. W tym dość szczególnym tygodniu, podczas trwania żałoby narodowej, taka lekcja filmowa wydaje mi się wybitnie stosowna do klimatu. Nie jest ona szczególnie krzepiąca, ale za to jakże daleka od nastrojów zbiorowej histerii i lejącego się z mediów kiczu.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze