„12 rund”, Renny Harlin
DOROTA SMELA • dawno temuThriller sensacyjny w starym stylu. FBI ściga międzynarodowego terrorystę. Film na wskroś odtwórczy. Scenariusz pisany przez debiutanta i wyraźnie pod dyktando reszty ekipy został oparty na motywach kilku kasowych hitów. Drewniane aktorstwo. Sceny męczące dla oka zamiast podnosić ciśnienie akcji, obniżają je.
Thriller sensacyjny w starym stylu. FBI ściga międzynarodowego terrorystę Milesa. Obława — kosztowna i misternie zaplanowana — w pewnym momencie bierze jednak w łeb i drań omal nie wymyka się stróżom prawa z walizką diamentów. Omal, bo na jego drodze przypadkiem staje gorliwy policjant drogówki Danny Fisher. Chcąc zatrzymać uciekiniera, doprowadza do wypadku samochodowego, w którym ginie partnerka przestępcy. Po roku terrorysta ucieka z więzienia z zamiarem dokonania zemsty na poczciwinie Dannym. Przygotowuje dla niego cholernie niesympatyczną grę, w której stawką ma być tym razem życie wybranki serca Fishera.
Miles gra nie fair: każde kolejne zadanie wydaje się niewykonalne. To z góry przegrana walka z czasem i arsenałem wybuchowym, zdolnym roznieść w pył połowę Nowego Orleanu. I gdyby nie to malownicze miejskie tło, jeszcze niedawno pustoszone przez Katrinę (o czym wspomina się w filmie kilkukrotnie), nie byłoby zbyt wiele do kontemplacji. Film jest na wskroś odtwórczy. Scenariusz pisany przez debiutanta i wyraźnie pod dyktando reszty ekipy został oparty na motywach kilku kasowych hitów.
Najbardziej oczywista inspiracja to trzecia część Szklanej Pułapki, z której fabuła 12 rund czerpie wiadrami. Ciekawostką jest fakt, że Harlin był reżyserem "dwójki", w sposób oczywisty monitorował zatem kolejne sequele i najwyraźniej nie mógł później wyrzucić cudzych pomysłów z głowy. Sekwencja z rozpędzonym tramwajem jest z kolei jednym wielkim zapożyczeniem ze Speeda. I tu znów niespodzianka: jeden z producentów 12 rund widnieje także na liście płac Speed 2.
Pewnie gdyby pogrzebać głębiej, wyszłoby na jaw, że John Cena naprawdę ma brata w straży pożarnej.
Wszystko wydaje się tu skądś ściągnięte i sklecone byle jak, z samych klisz; reżyser poszedł po linii najmniejszego oporu. Na domiar złego film wykorzystuje obficie ujęcia z ręki, które są męczące dla oka i zamiast podnosić ciśnienie akcji, obniżają je. Jeżeli dorzucić do tego drewniane aktorstwo większości obsady z zapaśnikiem Johnem Ceną na czele, to znów nam wychodzi, że grupa docelowa dla tego filmu plasuje się gdzieś między dresiarskim półświatkiem (bo tylko widz bez kompetencji popkulturowych może zignorować wtórność fabuły), absolwentami szkoły saperskiej (bo mogą go potraktować jako materiał szkoleniowy) i wreszcie — przez sympatię do Ceny — miłośnikami zapasów. Wielbicielom dobrej, komercyjnej rozrywki polecam seans DVD z wyżej wymienionymi filmami. Będzie taniej i sensowniej.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze