„Raj: Miłość”, Ulrich Seidl
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuJeden z czołowych skandalistów europejskiego kina zdecydował się na nakręcenie tzw. „rajskiej” trylogii (Miłość, Wiara, Nadzieja). Zainspirowany dramatem Odona von Horvatha za temat obrał sobie konsekwencje poszukiwania szczęścia. Film o seksturystyce w Kenii.
Jeden z czołowych skandalistów europejskiego kina zdecydował się na nakręcenie tzw. „rajskiej” trylogii (Miłość, Wiara, Nadzieja). Zainspirowany dramatem Odona von Horvatha za temat obrał sobie konsekwencje poszukiwania szczęścia. Fani skoncentrowanego na mrocznych stronach życia Seidla mogli poczuć się odrobinę zaskoczeni. Ale jedynie przez chwilę: cały cykl wyraźnie pomyślano „pod festiwale” (Miłość miała swoją premierę w Cannes, Wiara w Wenecji) a ujęcie jest już typowo Seidl’owskie: Nadzieja opowie o walce z chorobliwą otyłością, wchodząca właśnie na nasze ekrany Miłość o seksturystyce w Kenii.
Pięćdziesięciokilkuletnia, zaniedbana, otyła, samotnie wychowująca córkę Teresa (Margarete Tiesel) wyjeżdża na coroczne wakacje typu „all inclusive”. Zachwycona kenijskimi plażami szybko aklimatyzuje się w towarzystwie podobnych jej turystek. Koleżanki namawiają ją do rozszerzenia oferty: na podstarzałe Niemki wszędzie wokół czeka tłum wysportowanych, młodziutkich Kenijczyków. Sprzedają pamiątki, prowadzą taksówki, ale za stosowną opłatą chętnie zaspokajają też erotyczne fantazje wczasowiczek.
Sama tematyka wystarczyła Rajowi: Miłości za doskonałą reklamę. Znający wrażliwość Seidla widzowie spodziewali się szokujących scen seksu emerytowanych pań i nastoletnich Afrykańczyków. I rzeczywiście: sceny są. Naturalistyczne, prawie dokumentalne, chwilami z pewnością obrzydliwe. Ale (na szczęście!) nie są one celem samym w sobie. Seidl niczego nie ukrywa, ale nie posuwa się też do pornografii. Stawia na kontrast starych i młodych ciał, a konsumpcji szybkich transakcji prawie że nie pokazuje. Bardziej interesuje go psychologia bohaterki i ewolucja postaci. Teresa z początku nie podziela cynicznego podejścia koleżanek, wstydzi się, później zaskoczona perspektywami nie umie zdystansować się względem nich emocjonalnie. Wciąż poszukuje (wyraźnie brakującego jej w codziennym życiu) wsparcia, ciepła, goni za iluzją wakacyjnego romansu. W efekcie jest postacią sympatyczną, ludzką, dzięki niej cała historia wychodzi poza czysto publicystyczne ramy. Oczywiście Teresa płaci za to swoją cenę i dalej mamy już kino bliższe obsesjom Seidla. Bohaterka zaczyna wykorzystywać reguły gry, kamera skupia się na ukazaniu wzajemnej zależności obu stron transakcji. Nie brakuje dwuznaczności: z jednej strony wychowane na kolonialnych i rasistowskich przesądach turystki dominują nas swoimi zdobyczami, z drugiej ich władza okazuje się pozorna, często następuje odwrócenie ról. Tu już z drugiego planu wkracza szersza (i oczywiście skrajnie pesymistyczna) wizja naszej cywilizacji, ale – co u Seidla nowe – w centrum pozostaje bohaterka. Chodzi przede wszystkim o portret, o opowiedzenie konkretnej historii.
Nowa jest też większa niż do tej pory porcja (oczywiście czarnego) humoru, stary (ale wciąż efektowny) pozostaje wizualny styl reżysera. Statyczne ujęcia, bohaterowie umieszczeni w kadrach niczym eksponaty, sporo improwizacji: to wszystko nadal się broni. Można zarzucać Seidlowi, że na temat seksturystyki nie mówi tu niczego szczególnie odkrywczego. Ale warto docenić, że unika skandalu, nie epatuje, koncentruje się na prostej, wiarygodnej i w konsekwencji poruszającej historii. I to wystarcza.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze