Pięćdziesięciokilkuletnia, zaniedbana, otyła, samotnie wychowująca córkę Teresa (Margarete Tiesel) wyjeżdża na coroczne wakacje typu „all inclusive”. Zachwycona kenijskimi plażami szybko aklimatyzuje się w towarzystwie podobnych jej turystek. Koleżanki namawiają ją do rozszerzenia oferty: na podstarzałe Niemki wszędzie wokół czeka tłum wysportowanych, młodziutkich Kenijczyków. Sprzedają pamiątki, prowadzą taksówki, ale za stosowną opłatą chętnie zaspokajają też erotyczne fantazje wczasowiczek.
Sama tematyka wystarczyła Rajowi: Miłości za doskonałą reklamę. Znający wrażliwość Seidla widzowie spodziewali się szokujących scen seksu emerytowanych pań i nastoletnich Afrykańczyków. I rzeczywiście: sceny są. Naturalistyczne, prawie dokumentalne, chwilami z pewnością obrzydliwe. Ale (na szczęście!) nie są one celem samym w sobie. Seidl niczego nie ukrywa, ale nie posuwa się też do pornografii. Stawia na kontrast starych i młodych ciał, a konsumpcji szybkich transakcji prawie że nie pokazuje. Bardziej interesuje go psychologia bohaterki i ewolucja postaci. Teresa z początku nie podziela cynicznego podejścia koleżanek, wstydzi się, później zaskoczona perspektywami nie umie zdystansować się względem nich emocjonalnie. Wciąż poszukuje (wyraźnie brakującego jej w codziennym życiu) wsparcia, ciepła, goni za iluzją wakacyjnego romansu. W efekcie jest postacią sympatyczną, ludzką, dzięki niej cała historia wychodzi poza czysto publicystyczne ramy. Oczywiście Teresa płaci za to swoją cenę i dalej mamy już kino bliższe obsesjom Seidla. Bohaterka zaczyna wykorzystywać reguły gry, kamera skupia się na ukazaniu wzajemnej zależności obu stron transakcji. Nie brakuje dwuznaczności: z jednej strony wychowane na kolonialnych i rasistowskich przesądach turystki dominują nas swoimi zdobyczami, z drugiej ich władza okazuje się pozorna, często następuje odwrócenie ról. Tu już z drugiego planu wkracza szersza (i oczywiście skrajnie pesymistyczna) wizja naszej cywilizacji, ale – co u Seidla nowe – w centrum pozostaje bohaterka. Chodzi przede wszystkim o portret, o opowiedzenie konkretnej historii.
Nowa jest też większa niż do tej pory porcja (oczywiście czarnego) humoru, stary (ale wciąż efektowny) pozostaje wizualny styl reżysera. Statyczne ujęcia, bohaterowie umieszczeni w kadrach niczym eksponaty, sporo improwizacji: to wszystko nadal się broni. Można zarzucać Seidlowi, że na temat seksturystyki nie mówi tu niczego szczególnie odkrywczego. Ale warto docenić, że unika skandalu, nie epatuje, koncentruje się na prostej, wiarygodnej i w konsekwencji poruszającej historii. I to wystarcza.