"Zakręcony piątek", reż. Mark S. Waters
MICHAŁ GRZYBOWSKI • dawno temuDla kogo jest ten film? To wymarzony prezent dla rodziców, którzy bez obaw mogą zabrać swe pociechy na jakiś niedzielny pokaz, pod warunkiem jednak, że dzieci są najwyżej w wieku wczesnej podstawówki, później może być nie wesoło. "Zakręcony Piątek" jest bowiem sympatyczny, miejscami zabawny, czasami wzruszający, ale i przeraźliwie infantylny - jak to u Disneya.
Tess Coleman (Jamie Lee Curtis) - matka: psychiatra z zawodu, niszczyciel planów nastolatek z przypadku. Dawno już zapomniała, jakie to imprezy odbywały się w latach siedemdziesiątych. Wkrótce ponownie wyjdzie za mąż.
Anna Coleman (Lindsay Lohan) - córka: zbuntowana nastolatka i ofiara nadopiekuńczej matki, która zdaje się faworyzować jej młodszego brata. Miłośniczka wystylizowanych przedstawicieli nowej fali szeroko pojętego rocka, w rodzaju The Hives i innych zespołów, których nazwę poprzedza "The". Sama wytrwale ćwiczy gitarowe solówki w matczynym garażu.
A teraz pytanie warte kilkadziesiąt milionów dolarów — co by było, gdyby po zjedzeniu chińskiego ciasteczka z wróżbą, obie panie zamieniły się ciałami? Odpowiedź znamy nie od dziś, ale jeżeli ktoś przespał ostatnie pół wieku, tudzież dopiero zaczyna swoją przygodę z kinem, to z pewnością dowie się tego na seansie "Zakręconego piątku".
"Zakręcony Piątek" z 1976 roku i jego telewizyjna wersja z 1995, "Vice Versa" rocznik 1948 i jej epigon z 1988, do tego masa innych tytułów, które wciąż wykorzystują ten sam motyw zamiany, jak choćby "Jaki ojciec, taki syn" Roda Daniela. Ta wyliczanka pokazuje, iż Mark S. Water, reżyser filmu będącego bohaterem niniejszej recenzji, bynajmniej nie obawiał się zarzutów o wtórność. Zawsze mógł jeszcze powiedziec, że po prostu marzyła mu się własna ekranizacja powieści Mary Rodgers, która nawiasem mówiąc garściami czerpała z innych książek, na przykład… Dobrze, starczy napisać, że podstawa "Zakręconego…" jest mocno nieświeża. Pomysł na takie nietypowe rozwiązanie odwiecznego konfliktu pokoleń jest natomiast na tyle nośny, że bez wysiłku pociągnął jeszcze ten jeden film. "Freaky Friday" (tak brzmi oryginalny tytuł) niespodziewanie okazał się jednym z hitów minionego lata.
Scenarzyści nie starali się dorzucić do ogranej opowieści własnych idei. Mamy więc klasyczny wstęp, w którym sygnalizują możliwości ewentualnych przyszłych problemów, a potem przewidywalną zabawę w ich rozwiązywanie. Motorem filmu jest aktorstwo. W roli matki wystąpiła już nieco zapomniana Jamie Lee Curtis, wszechstronna aktorka, która nieraz sprawdziła się w repertuarze komediowym. Postać córki kreuje bliżej nieznana Lindsay Lohan. Obie są bardzo naturalne i popisowo odgrywają swoje trudne, bo podwójne, fikcyjne charaktery. Amerykańska prasa przebąkiwała nawet o Oscarze za najlepszą rolę żeńską dla gwiazdy "Halloween", ale chyba lekko przesadzili.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze