"Niebezpieczne kobiety", praca zbiorowa
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuSkoro kobieta niebezpieczna, to dla niej naturalnym środowiskiem jest świat kryminału. Sam Spade, detektyw z „Sokoła maltańskiego”, mógłby powiedzieć o tym to i owo. „Sokoła...” wspominam nieprzypadkowo, bo podjęcie tematu wymaga zmierzenia się z jedną z najgłębiej zakorzenionych klisz w kulturze popularnej – typ femme fatale, wykreowany przez Chandlera i Hammeta, wzmocniony jeszcze przez zadymioną, ciemną i pachnącą whisky otoczkę nie tylko fascynuje, ale wydaje się nie do przeskoczenia.
Tematyczne antologie opowiadań to rewelacyjna sprawa. Raz, bo pozwalają się nacieszyć wymierającą formą literacką, jaką jest opowiadanie właśnie – w Polsce jeszcze się takowe pisze, na Zachodzie wprost przeciwnie, a Stephen King co chwilę błaga swoich czytelników, by kupili sobie jakiś zbiorek. Mamy co prawda fenomen Teda Chianga piszącego wyłącznie opowiadania, z których każde jest skończonym arcydziełem, ale Chiang żyje z czegoś innego. Druga radość to obserwowanie, jak autorzy znani i uznani poradzą sobie z tematem, kto podejdzie poważnie, kto wyśmieje, kto obejdzie. I tak dalej.
Autorzy sobie poradzili. Wprawdzie antologia zaczyna się jak najgorzej – otwiera ją „Improwizacja” Eda McBaina, opowiadanie głupie, prymitywne i przewidywalne od pierwszego zdania, to dalej jest o niebo lepiej. Wyróżniają się trzy perełki: wstrząsający obrazek obyczajowy Thomasa H. Cooka o szczególnym, śmiertelno-miłosnym spotkaniu, jedna z tych historii, które zostają w człowieku nawet wtedy, gdy zapomni, jak wyglądała okładka, autora i tytuł. Świetny jest też Jeffrey Deaver w zamykającej tom „Złej krwi”, czyli błyskotliwej i przewrotnej historii rodzinnej. Nie można też zapomnieć o czasach Johna Dillingera, odmalowanych w literackim cudeńku Elmore'a Leonarda („Louly i śliczny chłopiec”) i choć sam król bandytów nie zostaje przywołany, jego duch unosi się nad każdym słowem.
Oprócz niesławnego McBaina zbłądziła wiecznie niedoszła noblistka, czyli Joyce Carol Oates z „Daj mi swoje serce”, łzawą pomyłką, z której pamięta się jedynie przykry i pusty nastrój rozrzewnienia. Jeśli wykluczymy motyw finansowy i nabijanie sobie bibliografii, nie sposób zrozumieć, co kierowało Anne Perry podczas pisania „Zdradliwej fali”. Tę szczęśliwie krótką opowieść o trzech siostrach i ich relacjach z egoistycznym mężczyzną od tzw. prozy fanowskiej odróżnia jedynie czysty język.
John Connolly kilkukrotnie flirtował z horrorem – fundował kawę, szampana, ale nigdy nie zaprosił do siebie – tym razem jednak się przemógł, tworząc klasyczną opowieść grozy, budując scenerię nawiedzonego miejsca i prastarej tajemnicy. Wydaje się jednak, że formuła opowiadania jest dla niego za ciasna, by rozplanować całą historię. Ta dusi się na paru kartkach. Inaczej Nelson DeMille, który kryminał w ogóle odpuścił na rzecz wietnamskiej opowieści o amerykańskim oddziale wziętym w ogień przez tajemniczą snajperkę. Niby nic, a jednak przewróciwszy ostatnią stronę, ma się przed oczyma ekranizację tego dziełka, z pełną obsadą i opracowanymi ruchami kamery.
Inni też sobie poradzili. Średni poziom tekstu i tak przewyższa kilkukrotnie to, co zwykliśmy znajdować w księgarniach na półce oznaczonej „sensacja/kryminał”. Inna rzecz, że sam termin „kryminalny” znaczy już wszystko i nic, na co wskazuje ta, teoretycznie przecież kryminalna antologia – mamy romans, historie obyczajowe, wojenne, horror, groteskę, właściwie wszystko, co broni się jedynie w kontekście tytułu – ta antologia, podobnie jak kobieta, jest nieprzewidywalna.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze