„Wyrocznia”, Andrea Kane
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuAndrea Kane ze swoją Wyrocznią skłoniła mnie, abym zrobił coś, czego nie zrobiłem nigdy wcześniej – zamknął książkę przed ukończeniem czytania. Wyrocznia jest przykładem książki, która nie obchodzi nikogo: autorki, tłumacza, redaktora, korektora, wydawcy. Skąd więc wniosek, że powinna obchodzić czytelników?
Piszę o książkach od wielu lat. Na Kafeterii od siedmiu — co oznacza, że właśnie poszedłem do pierwszej klasy. Popełniam jedną recenzję w tygodniu. Kto chce, niech wyliczy, ile tego było. Zdarzały się książki potworne, złe, wspaniałe. Tak samo z pisarzami. Ale dopiero Andrea Kane ze swoją Wyrocznią skłoniła mnie, abym zrobił coś, czego nie zrobiłem nigdy wcześniej – zamknął książkę przed ukończeniem czytania.
Sama fabuła jest nawet frapująca. Sloane Burbak, agentka FBI uczona w krav-madze, drobna, delikatna kobieta o cechach świeżo upieczonej studentki zabiera się za śledztwo w sprawie zaginięcia młodej dziewczyny. Penny przepadła prawie rok temu. Sloane nie wie, choć my wiemy, że zaginioną przetrzymuje odrażający, odpychający i w ogóle straszliwy psychopata. Odurza narkotykami, nacina, uważając ją jednocześnie za wcielenie greckiej Ateny. Wydawca zachęca czytelnika, aby na tym przykładzie prześledził działanie umysłu psychopaty. A działa on tak: Tracę. Czas. Kontrolę. Kulminację wszystkiego, co planowałem. Wszystko jest zagrożone. Demony krzyczą. Nie zamilkną. Zadowalanie ich zajmuje każdego dnia więcej czasu i energii. Muszę odsunąć je od siebie, poświęcając swój wysiłek na przygotowanie dla tych, które już tu są oraz dla tych, które jeszcze przybędą.
Przysięgam, nic z tego nie rozumiem. A teraz wyobraźmy sobie bite czterysta stron takiej prozy, drobnym drukiem.
Andrea Kane z lubością wprowadza kolejne postacie i potrafi zarzucić każdy akapit całą litanią nazwisk. Najlepsze fragmenty Wyroczni, te związane z detalami pracy agentów FBI, przypominają fragmenty raportów, te gorsze nieudany scenariusz filmowy, odrzucony przez wszystkich producentów. Kawałek dialogu, schematyczny opis postaci (ubranie, wzrost, waga, sposób poruszania się i właściwie tyle. Jeśli czytelnik zada sobie herkulesowy trud podążania za śledztwem, niezawodnie utonie w masie szczegółów, w drewnianych rozmowach, w postaciach różniących się jedynie imieniem. Na deser dostaje bełkot jakiegoś maniaka dręczącego kobiety, przetrzymywane, a jakże, w pobliskim magazynie. Wszystko to - morderca, agentka, ofiary – zostało opowiedziane tysiąc razy wcześniej przez innych autorów, w lepszy sposób. Czy w gorszy też? Możliwe, że nie.
Na dobrą sprawę, powieść pani Kane przekreślił sam wydawca. Strona edytorska polskich książek od dawna leży i kwiczy, lecz wraz z Wyrocznią zostały wprowadzone nowe standardy. Pal sześć ogromną ilość literówek, błędów gramatycznych i złej składni. W niektórych wyrazach pojawiają się cyferki, wklepane przez niedbalstwo i pozostawione do druku. Zdarzają się wielokrotne pytajniki pozostawione w miejscu słowa, którego tłumacz – najprawdopodobniej – nie zdołał rozszyfrować. Podobno papier wszystko zniesie, otóż nie zniesie. Dodajmy, że cena tej książki wynosi prawie czterdzieści złotych. Cegłę, którą mogę walić się po głowie, otrzymam dużo taniej.
Wyrocznia jest przykładem książki, która nie obchodzi nikogo: autorki, tłumacza, redaktora, korektora, wydawcy. Skąd więc wniosek, że powinna obchodzić czytelników?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze