"Kobiety", Diane English
DOROTA SMELA • dawno temuNowy film z Meg Ryan - o zdradzonych i wykorzystanych, czyli o kobietach na skraju załamania nerwowego. Coś pomiędzy lukrowanym damskim kinem, satyrą społeczną i kącikiem porad - wszystko w najbardziej uproszczonym wydaniu. Film został napisany w oparciu o sztukę sceniczną i bazuje głównie na dialogu. Znakomite role kobiece.
Komedia romantyczna? Nie, to chyba nie jest właściwa etykietka dla nowego filmu z Meg Ryan — aktorką, której udział w obsadzie właściwie wylansował gatunek, a teraz pomaga mu utonąć. Kobiety to coś pomiędzy lukrowanym damskim kinem, satyrą społeczną i kącikiem porad — wszystko w najbardziej uproszczonym wydaniu.
Rzecz o zdradzonych i wykorzystanych, czyli o kobietach na skraju załamania nerwowego. Niestety, do finezyjności scenariuszy Almodovara fabule daleko. Główną bohaterką jest Mary — mniej więcej czterdziestoletnia żona bogatego biznesmena, która zatraciła się w pracy charytatywnej polegającej głównie na wydawaniu snobistycznych lunchów (zwróćcie uwagę, że Mary, która nie pracuje, a w domu ma służbę, nie ma czasu ani dla innych, ani dla siebie). Niegdyś utalentowana projektantka mody dziś okazjonalnie projektuje szlafroki dla sklepu ojca, a i ta skromna działalność kończy się wymówieniem. Problemy z ojcem wkrótce zostaną zapomniane z powodu gorszych kłopotów. Serdeczne przyjaciółki Mary — bezdzietna redaktor naczelna kobiecego magazynu, a także wiecznie ciężarna matka czwórki dzieci, od dawna niepublikująca pisarka — dowiadują się jako pierwsze. Mąż Mary zdradza ją z ekspedientką działu perfum drogiego domu mody. Kochanka jest typową lafiryndą o wyglądzie latynoskiej kocicy wiecznie naprężonej do skoku na kasę. Zdruzgotana Mary, nieszczęśliwie dowiedziawszy się o wszystkim od manikiurzystki, najpierw pójdzie do matki, która zabierze ją na krótki wypoczynek do swojej daczy. Tymczasem koleżanki nie odpuszczą tak łatwo, snując plan zemsty na złodziejce mężów…
Nie należy się jednak spodziewać spektakularnych zwrotów akcji. Ten film został napisany w oparciu o sztukę sceniczną i bazuje głównie na dialogu, w tym wypadku typowej babskiej paplaninie — jeśli ktoś nie wie, co owo szowinistyczne określenie oznacza, zorientuje się już po paru minutach filmu. Przegadanie to jeden mankament. Kolejny to genderowa łopatologia dla kucharek, którą Kobiety są wypełnione po brzegi. Oczywiście lepiej, żeby te najmniej uświadomione panie obejrzały hollywoodzki produkcyjniak zamiast Luz Marii, ale nieco bardziej wyrobioną publikę nadmiar poradnictwa może zemdlić. Tak, to prawda, że wiele z nas nie zna siebie i nie potrafi zdefiniować własnych pragnień, funkcjonując tylko poprzez szereg ról, jakie pełni wobec innych. Prawdą jest również, że kobiety zasłaniają się swoim rodzinnym posłannictwem, żeby tylko nie realizować samych siebie. Jednak sposób, w jaki tym i innym obserwacjom socjologicznym została podporządkowana fabuła, przekreśla efekt artystyczny.
Nad każdą sceną wisi tu jakiś morał, każda jest ilustracją jakiejś kobiecej sprawy czy kondycji. A już finału, w którym nasycenie kobiecości w kobiecości osiąga stężenie maksymalne, nie da się wprost oglądać. Są tu oczywiście fragmenty łapiące za serce, ale nie generują one głębokich przeżyć (może z wyjątkiem sceny, w której Mary rozmawia z Sylvie przy straganie z owocami). Rzecz nie jest też specjalnie dowcipna. Słowem stereotyp goni stereotyp, a czas się dłuży. Jestem zwolenniczką różnorodności, ale takie kino uważam za anachroniczne — od tanich wzruszeń i uświadamiania ciemnym masom faktów z rewolucji seksualnej od dawna są telenowele. Pewnym argumentem przemawiającym za tym filmem może być jedynie sprawność warsztatowa. Aktorstwo i realizacja na swój przezroczysty sposób przekonują. Dlatego, wbrew hasłom reklamującym film, nie jest to hollywoodzka odpowiedź na Lejdis, ale raczej przykład na to, jak wiele jeszcze nasi rodzimi rzemieślnicy (szczególnie aktorzy) muszą się nauczyć, żeby osiągnąć słaby poziom światowy…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze