"Odważna", reż. Neil Jordan
DOROTA SMELA • dawno temuPamiętacie genialną, nagrodzoną zresztą Oscarem kreację Jodie Foster z filmu Oskarżeni? Otóż aktorka, która rzadko w ciągu ostatniej dekady pojawiała się na ekranie, próbuje tu ewidentnie powtórzyć sukces tamtej roli. Punkt wyjścia obydwu historii jest podobny: w wyniku brutalnej napaści Erica traci partnera - pobitego na śmierć przystojnego Latynosa - i sama ledwie uchodzi z życiem. Po wyjściu ze szpitala próbuje legalnie dochodzić sprawiedliwości. Niestety, jak wiadomo, amerykańska policja jest do bani i pragnący porządku obywatel USA musi wziąć sprawy w swoje ręce.
Jeszcze jeden hollywoodzki potworek, czyli thriller o kobiecie-mścicielce — rzecz tak słabo napisana, że nie ratują jej nawet gwiazdorskie kreacje.
Pamiętacie genialną, nagrodzoną zresztą Oscarem kreację Jodie Foster z filmu Oskarżeni? Otóż aktorka, która rzadko w ciągu ostatniej dekady pojawiała się na ekranie, próbuje tu ewidentnie powtórzyć sukces tamtej roli. Założenie ambitne, niestety z wyżej wymienionego powodu skazane na porażkę. Punkt wyjścia obydwu historii jest podobny: w wyniku brutalnej napaści Erica traci partnera — pobitego na śmierć przystojnego Latynosa — i sama ledwie uchodzi z życiem. Po wyjściu ze szpitala próbuje legalnie dochodzić sprawiedliwości. Niestety, jak wiadomo, amerykańska policja jest do bani i pragnący porządku obywatel USA musi wziąć sprawy w swoje ręce. Tak też czyni Erica Bains — niegdyś znana redaktorka, prowadząca autorską audycję o nocnym, utajnionym życiu Nowego Jorku, dziś zlepek stanów lękowych, umierająca ze strachu przed uliczną przemocą paranoiczka, która w akcie desperacji kupuje broń na czarnym rynku. Początkowo dla samoobrony, jednak przypadkowy udział w strzelaninie podsunie jej nowy, lepszy sposób wykorzystania pistoletu.
Do tego momentu Odważną daje się jakoś oglądać, oczywiście pod warunkiem że przymknie się oko na potknięcia fabularne i drażniące zabiegi stylistyczne w rodzaju wspomnień o świętej pamięci ukochanym, przyciskającym do gołej klaty hiszpańską gitarę. Dalej jest jeszcze gorzej.
Nie chodzi nawet o nienowy i wyeksploatowany w kinie klasy B topos zranionej niewiasty, która zamienia się w bezwzględnego zabójcę. Gdyby rzecz nakręcił Tarantino, byłoby to zapewne pełne niuansów, postmodernistyczne cudeńko. Niestety Jordanowi zabrakło poczucia humoru i… dobrego smaku. Jego najnowsze dzieło to seans dla ludzi o żelaznych nerwach i wrażliwości leśnego drwala. Bo jak inaczej nazwać tę idiotyczną i kompletnie nieprzekonującą przypowieść o kobiecie po przejściach, która nie mogąc zasnąć, wychodzi na ulice, by postrzelać do alfonsów? Tam gdzie się pojawia ze swoimi 9 milimetrami, nigdy nie ma ludzi, choćby był to sam środek Manhattanu — a kiedy przyjeżdża policja, mścicielka jest poza podejrzeniem, bo ma perfekcyjny makijaż i pokerowe oblicze: Rosario Tijeras się kłania.
Dlaczego filmy o agresji kobiet są tak przerażająco naiwne? Dlaczego muszą się lepić od patosu? Dlaczego realizm zostaje w nich zamieniony na pseudokobiecą wizję świata, w ramach której akcja co rusz przerywana jest irytującymi monologami wewnętrznymi albo sentymentalnymi wideoklipami rodem z Bollywoodu?
Owa quasi-psychoanalityczna, pseudointelektualna warstwa jest w Odważnej najgorsza. "Sprzątająca" ulice miasta bohaterka usprawiedliwia na antenie swoje czyny, cytując D.H. Lawrence'a i Emily Dickinson. Conan Barbarzyńca był pod tym względem filmem lepszym, bo uczciwszym! Finał jest szczytem efekciarstwa. Serwuje widzowi komercyjny schemat, udając głęboki dramat o krzywdzie i zemście — czyli jakby Dostojewski i Tołstoj razem wzięci w opakowaniu a la Życzenie śmierci 4. I pomyśleć, ze za tą produkcją stoją takie talenty! Wciąż stylowa Jodie Foster, która mogłaby zagrać w Strasznym filmie i nie stracić klasy, Terrence Howard znany z poruszającej kreacji alfonsa-rapera w Hustle and Flow i wreszcie Neil Jordan — reżyser Gry pozorów czy Końca romansu. Trzeba było zaiste odwagi, by podpisać się pod tym gniotem.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze