Jestem jak matka i babka!
IZABELA O’SULLIVAN • dawno temuMama i babcia – najczęściej dwie najbliższe nam kobiety. To one w bardzo dużym stopniu decydują o tym, kim się stajemy. Kształtują nasz charakter i osobowość, bez względu na to, czy cechy, które nam przekazują, są dobre, czy złe. Często jesteśmy nieświadome, co po nich „odziedziczyłyśmy”, czasami ze zdziwieniem spoglądamy w lustro, widząc swoje i jednocześnie ich odbicie.
Renata, 33-letnia księgowa z Poznania jest dumna, że w jej rodzinie kobiety stanowią bardzo silne ogniwo.
— Nigdy, nawet kilkadziesiąt lat temu, kiedy role społeczne były nieco inne, nie były podległe ani zahukane – mówi z dumą.
Tata Renaty często powtarzał anegdotę, że kiedy przywiózł swoich rodziców, by poznali jego przyszłych teściów, stwierdzili, że na pierwszy rzut oka widać, że w domu panuje matriarchat. Lata pokazały, że nie tylko kobiety znacznie przeżyły swoich mężów, ale też, że miały duży wpływ na podejmowane na każdym polu decyzje.
— Babcia miała szczególną zdolność manipulowania ludźmi – wspomina Renata. – Kiedy coś sobie postanowiła, musiała to dostać, choćby nie wiem co. Drogi były różne: szantaż emocjonalny, zgrywanie „głupiej”, naiwnej, ciche dni. W końcu zawsze postawiła na swoim. Dziadkowi chyba nigdy nie udało jej się złamać.
Renata wie, że tę cechę otrzymała po babci. Nie znosi przegrywać, nie może przeboleć, kiedy coś dzieje się nie po jej myśli. Twierdzi jednak, że zdaje sobie sprawę, że ma taką wadę i stara się nad nią pracować.
– Mój partner mi w tym pomaga – śmieje się Renata. – On nie daje się szantażować, nie działają też na niego inne sztuczki. Ma mocny charakter i jeśli to on się na coś uweźmie, to nie odpuszcza chyba jeszcze w większym stopniu niż ja. Często się przez to ścieramy, bo mając taki charakter, trudno nagle zaakceptować, że druga osoba stawia na swoim, ale związek na tym przecież polega, że czasami trzeba odpuścić.
Choć Renata od razu przyznaje, że nie jest łatwo.
- Kiedy przez lata się obserwowało, że kobiety w twojej rodzinie dostają wszystko, na czym im zależy, zaczyna się wierzyć, że w twoim przypadku też tak będzie. Trzeba dużo siły, żeby się pozbyć tego przekonania.
Renata po części wini babcię za to, że nie nauczyła jej, jak iść na kompromis, z drugiej jednak strony uważa, że obserwowanie jej to była lekcja życia. Dzisiaj w końcu bardzo ważne jest, by umieć dopiąć swego. Nieważne jaką drogą. Przyznaje, że ta umiejętność, mimo że w życiu prywatnym często nie do zaakceptowania (rozpadł się z tego powodu jej poprzedni związek), w pracy niejednokrotnie jej się przydała.
Agnieszka, 27-letnia ekspedientka z Łodzi, mówi, że ma cechę, która w większości przypadków uchodzi za pożądaną, mianowicie – jest szczera. Okazuje się jednak, że nie zawsze szczerość popłaca.
– Czasem w życiu trzeba umieć być dyplomatką – zauważa Agnieszka. – Ja niestety tej umiejętności nie posiadam. Kiedy kogoś nie lubię, nie potrafię udawać, że jest inaczej. Tak samo, jeśli chcę w jakiejś sprawie coś powiedzieć, to z reguły nie owijam w bawełnę. Uważam, że ludzie stracili zdolność jasnego wyrażania swoich myśli. Ja staram się to robić, ale nie zawsze to się spotyka z aprobatą. Mówi, że taka sama jest jej matka. – Odkąd pamiętam, wdawała się z ludźmi w konflikty – wspomina. – Wszystko przez to, że jest bardzo impulsywną osobą i kiedy coś myśli, to często to mówi na głos.
Agnieszka przyznaje, że ma podobnie. Kiedyś próbowała nad tym pracować, ale twierdzi, że jeśli ktoś jest cholerykiem, to pod wpływem emocji często nie umie się powstrzymać od wyrażania swoich uczuć. Raz starała się utrzymać język za zębami. Udało jej się. Ale potem, kiedy wróciła do domu, żałowała, że nie powiedziała tego, co myśli.
30-letnia architektka z Wrocławia, Marta, jest wdzięczna swojej babci za wiele rzeczy.
– Przede wszystkim, nauczyła mnie dobrych manier – opowiada. – Pamiętam książkę „Savoir-vivre dla nastolatków”, którą studiowałyśmy uważnie, kiedy miałam zaledwie sześć lat. Dziwne, ale robiła to w taki sposób, że mnie to wtedy interesowało. Dzięki babci wiem, jak się zachować w wielu sytuacjach, ona przywiązywała do tego bardzo dużą wagę.
Marta twierdzi, że chcąc nie chcąc, przejmujemy role kobiet w naszej rodzinie. Dorastamy z pewnymi wzorcami, potem się ich trzymamy. Z czasem zauważamy, że jesteśmy kalką naszej babci lub mamy, albo mieszanką ich obu.
– Dla mojej babci dobre wychowanie było najważniejsze – mówi Marta. – Do tej pory mam tak, że dużą uwagę sama zwracam na maniery. Swoją córkę też tego uczę, na pewno jej się w przyszłości przyda.
Zauważa jednak, że nie tylko te dobre cechy jej „skapnęły”. Razem z savoir-vivrem przejęła część światopoglądu swojej babci i też mamy. Uwierzyła, że w życiu o wartości człowieka decyduje wykształcenie, a nie charakter. Kiedy zakochała się w mechaniku samochodowym, wiedziała, że wspólna przyszłość nie wchodzi w grę. Zerwała z nim po trzech miesiącach, bo była pewna, że matka ani babcia tego związku nie zaakceptują. – Poza tym, będąc z nim, automatycznie zaczęłam się czuć gorsza – wyznaje. – Jak ktoś, kto zupełnie wyłamał się z rodziny. Jestem w końcu jej członkiem, w domu panują określone zasady, pewien sposób myślenia, czułam, że nie mogę się wychylać.
Dziś nie żałuje swojej decyzji. Kilka lat później, już po studiach, poznała Krzyśka, swojego obecnego męża, też architekta. Uważa, że to chyba jakaś mądrość życiowa. Nie wyobraża sobie, co by było, gdyby wtedy zdecydowała się na życie z mechanikiem.
– Chyba dzięki temu, że posłuchałam mamy i babci, moje życie ułożyło się szczęśliwie. Czasem nie lubimy tego, co nam wpajają, widzimy ich wady i jednocześnie to, jak się do nich upodabniamy, a z drugiej strony, słuchając ich rad, wcale na tym źle nie wychodzimy (choć z początku może to tak wyglądać).
Wioleta ma 24 lata, mieszka w Poznaniu. Ze swoim obecnym chłopakiem jest od półtora roku. To, jak mówi, najdłuższy związek, jaki udało jej się zbudować. Wcześniej na przeszkodzie stawała szkoła wyniesiona z domu. Kiedy poznawała chłopaka, miała ciągle przed oczami obraz mężczyzny, który ją zdradzi. Pamięta, jak matka nieraz płakała po nocach, jak nerwowo sprawdzała ojcu telefon, wąchała jego ubrania.
– Pewnie jej się wydawało, że jest dyskretna – uśmiecha się Wioleta — ale ja widziałam. Ojciec zdradził ją kilka razy, a ja się zawsze dziwiłam, że go przyjmuje z powrotem. Teraz wiem, że robiła to dla mnie i dla siostry.
Od tamtego czasu Anka miała przeświadczenie, że obojętne z kim nie będzie, i tak ją zdradzi, prędzej czy później. Telefon swoim chłopakom sprawdzała już po miesiącu znajomości, była zazdrosna, podejrzliwa.
– Żaden nie wytrzymał presji – wyznaje. – Zresztą, w ogóle się nie dziwię. Każdy, zaczynając związek, chciałby mieć zaufanie do drugiej osoby i też czuć, że ta druga osoba ci ufa.
Dwa lata temu odszedł od niej chłopak, w którym zakochała się na zabój. Powiedział, że nie zniesie dłużej jej kontroli, ciągłego badania, przepytywania. Była wtedy załamana i postanowiła, że nie będzie się już z nikim wiązać. Ale po roku spotkała Piotrka i stwierdziła, że znów chciałaby spróbować. Tylko tym razem na nieco innych zasadach, zostawiając za sobą przeszłość, swoje przekonania.
– Tak się chyba do końca nie da – przyznaje Wioleta. – Ale próbuję, bo wiem, że jeśli nie zmienię swojego sposobu myślenia, to nigdy nie będę szczęśliwa. A marzę o tym, żeby mieć szczęśliwą rodzinę.
Postanowiła zaufać Piotrkowi w pełni. Od samego początku, czyli od półtora roku, nawet nie zajrzała do jego telefonu, nie sprawdzała, gdzie jest o jakiej porze. Mówi, że zostawia wszystko losowi. Jeśli się sparzy, to będzie w rozpaczy, ale wierzy, że jest duże prawdopodobieństwo, że tym razem się uda.
Przed naszymi kobietami-przodkami nie uciekniemy, choćbyśmy chciały. Pewne cechy zostają nam po prostu zapisane. To co potem z nimi zrobimy, czy je zaakceptujemy, czy będziemy się starały je poprawić, zależy tylko i wyłącznie od nas. Jedno jest pewne, zupełnie i na zawsze się ich nie pozbędziemy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze