Pomaga ci MOPS? Wstydź się!
JOANNA SZWECHŁOWICZ • dawno temuPrawdziwie biedni ludzie nie wyciągną ręki po pomoc – mówią jedni. Jak dają, to trzeba brać, bo weźmie kto inny – powiedzą drudzy. Zdania na temat korzystania z pomocy społecznej są różne. Znamy ludzi, którzy uważają to za dyshonor, ale są i ludzie dumni z tego, że potrafią „oszukać państwo” i pobrać nieprzysługujący zasiłek.
Prawdziwie biedni ludzie nie wyciągną ręki po pomoc – mówią jedni. Jak dają, to trzeba brać, bo weźmie kto inny – powiedzą drudzy. Zdania na temat korzystania z pomocy społecznej są różne. Znamy ludzi, którzy uważają to za dyshonor, ale są i ludzie dumni z tego, że potrafią „oszukać państwo” i pobrać nieprzysługujący zasiłek.
Bożena ma czterdzieści lat i mieszka we wsi pod Olsztynem. Ma czworo dzieci i spodziewa się piątego. Nie pracuje, tak samo jak jej mąż:
— Biorę wszystkie możliwe zasiłki i się tego nie wstydzę. A za co niby mam wykarmić dzieci? Pracy u nas nie ma, nawet dla osób z wyższym wykształceniem. Co dopiero dla mnie – mam tylko zawodówkę fryzjerską. Mąż pracuje wiosną i latem, przy zbiorze owoców. Ja mam chore plecy i praktycznie do żadnej pracy się nie nadaję. Na następne dziecko też wezmę zasiłek. Za to moje dziecko będzie pracować na wasze emerytury. I pozostała czwórka też.
Odmiennego zdania jest Barbara, trzydziestolatka z dwojgiem dzieci. Jest samotną matką i mieszka na Śląsku:
— Wstydzę się. Za każdym razem, kiedy idę do naszego MOPS-u czuję na swoich plecach wzrok sąsiadów. Najpierw dostałam odszkodowanie górnicze za śmierć męża. Tego się nie wstydziłam, byłam w takim szoku, że nie wiedziałam w ogóle, co się dzieje. Ale minęło parę miesięcy i nie miałam już z czego żyć. Z odszkodowania popłaciłam wszystkie długi, bo wiedziałam, że bez pensji męża już na pewno nie będzie mnie nigdy stać, by te pieniądze zwrócić. Kupiłam dzieciom ubrania na zimę i… zero na koncie. Do pracy iść nie mogłam, bo młodszy synek ma dopiero dziesięć miesięcy. Żłobków oczywiście w naszej miejscowości nie ma. A więc siedzę w domu, dorabiam sobie opieką nad innymi dziećmi. Cały czas szukam pracy, ale mam problemy nawet z dotarciem na rozmowy kwalifikacyjne. Pieniądze z opieki społecznej ratują mi życie. Dosłownie, nie w przenośni. Gdybym była sama, wolałabym nie jeść, niż korzystać z takiej jałmużny. Ale mam dzieci i je nakarmić muszę. Co mam im powiedzieć? Dodatkowo bardzo nieprzyjemnie czuję się na rozmowach z urzędniczkami z MOPS-u. O wszystko wypytują, nawet o bardzo intymne sprawy, na przykład czy mam jakiegoś mężczyznę, który mi pomaga. Czuję się jak złodziejka, oszustka. Jak tylko uda mi się znaleźć jakiekolwiek zajęcie, nawet na nocki, natychmiast z tej pomocy przestanę korzystać. Na razie jestem do tego zmuszona. Ale nie jest to żaden powód do chwały.
Marek z Bydgoszczy mieszka obecnie w Anglii. Ma żonę i dwoje dzieci. W Polsce nie korzystali z pomocy społecznej, bo ich dochody były za wysokie. W Anglii pobierają wszystkie możliwe zasiłki:
— Na początku było mi głupio. Teraz się nie wstydzę, bo tutaj jest inna kultura. Dają, to biorę. Dzięki zasiłkom moja żona nie musi pracować. Nie czujemy się jakąś patologią, ale normalnymi ludźmi. W Anglii państwo po prostu pomaga obywatelom. W Polsce za to można paść z głodu i nikt nawet tego nie zauważy. Dlatego uważam, że system angielski jest zdecydowanie lepszy. Tych profitów jest na tyle dużo, że część nawet możemy sobie odłożyć. Trzymam tę kasę na lokacie albo wysyłam do kraju. Może wygląda to, jakbyśmy okradali państwo, ale to nie jest moje państwo. Jestem przecież Polakiem.
Katarzyna z Zielonej Góry mieszka na tak zwanym złym osiedlu. Obok normalnych, pracujących ludzi jest też patologia. Katarzyna nie kryje irytacji:
— Patrzę na tych ludzi i jest mi po prostu niedobrze. Śpią do dziesiątej, wyłażą potem do sklepu coś kupić, stają pod sklepem i piją piwo. Nie robią nic. Już mniejsza o to, że nie starają się pracy poszukać. Ale nawet w swoim mieszkaniu nie sprzątają. Czasami czuć taki smród, że człowiek nie wie, gdzie się podziać. Ale zasiłki pobierają, oczywiście. Przecież im się należy, bo są biedni. No, to państwo im pomaga. Tyle, że za moje pieniądze. Sama też nie jestem bogata, w przeciwnym razie przecież nie mieszkałabym na takim osiedlu. Pracuję jako ekspedientka w sklepie spożywczym, często w weekendy. Kiedy wstaję w niedzielę o piątej rano i widzę, że tylko u mnie pali się światło, a ci cholerni „biedni” odpoczywają po nocnym balowaniu, to zawsze klnę na głos. A ja nie mam zasiłku, więc biegnę do pracy. Najlepsze jest to, że formalnie wszystko jest w porządku. Oni rzeczywiście nie pracują, nawet na czarno. Mają jeden zasiłek, drugi, dożywianie z Unii Europejskiej, dostają świąteczne paczki w ramach jakichś akcji, pomaga im proboszcz. I razem wychodzi na to, że mają więcej niż ja. Czasami jak to widzę, stwierdzam, że rzucę pracę w cholerę i też będę na utrzymaniu pomocy społecznej. Ale chyba spłonęłabym ze wstydu. W każdym razie uważam, że wszystkie te zasiłki powinni zlikwidować.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze