Nastrojowy baby blues
DOROTA ROSŁOŃSKA • dawno temuNasze zachowanie pod wpływem baby bluesa może zadziwić nie tylko najbliższe otoczenie, ale i nas samych. Burza hormonów uwolniona przez poród, nowa sytuacja, w którą wpadłyśmy, w dodatku z małym zawiniątkiem na ręku, odkrywają nasze nowe ja. Z perspektywy czasu niektóre decyzje czy emocje wydawać się mogą absurdalne czy wręcz śmieszne. By nabrać do nich dystansu, warto podzielić się nimi z kimś, kto przeżywa to samo. Tak, jak zrobiły to bohaterki reportażu.
Edyta (31 lat, mama czteromiesięcznego Piotrka):
— Jestem osobą bardzo uporządkowaną, dlatego już w czasie ciąży przeczytałam mnóstwo poradników, zrobiłam wywiad wśród koleżanek z dziećmi, nie opuściłam żadnej lekcji w szkole rodzenia. Dokładna wiedza na temat porodu i macierzyństwa dawała mi poczucie, że nad wszystkim zapanuję. Tak jak było do tej pory w pracy czy w życiu osobistym. Niestety, zamiast zaplanowanego naturalnego porodu bez znieczulenia, skończyło się na cesarce. Odebrałam to jako porażkę. Tego uczucia "niezdanego egzaminu" nie mogę się pozbyć do dzisiaj, choć mój synek ma już cztery miesiące.
Dziwny, męczący niepokój towarzyszył mi przez pierwszy miesiąc po porodzie. Miałam fobię, że mój mąż jest na mnie obrażony (może za ten poród?). Że przychodząc z pracy nie patrzy na mnie i nie skupia na mnie uwagi. Liczy się tylko dziecko, a ja jestem z boku. Niepotrzebna już jako partnerka, użyteczna wyłącznie jako matka. Biedny mąż chciał mi za wszelką cenę pomóc wyręczając mnie właśnie przy opiece nad synkiem. Nawet w nocy czytał kolejne poradniki i podkreślał mi ważniejsze fragmenty. Niestety, ja chciałam go wyłącznie dla siebie. Na szczęście nie dusiłam tych emocji w sobie. Kilka wieczornych, szczerych rozmów zbliżyło nas na nowo.
Blanka (28 lat, mama rocznego Kazika):
— Urodziłam zimą, tuż po świętach Bożego Narodzenia. Czułam się w szpitalu na tyle dobrze, że wypisano nas do domu już drugiego dnia. Własne łóżko zamiast szpitalnego i czuły mąż pod ręką miały lepiej wpłynąć na moje samopoczucie. Było jednak odwrotnie. Wokół siebie widziałam tylko mnóstwo pracy, którą muszę wykonać: trzeba wyprać ubrania przywiezione ze szpitala, zrobić zakupy, bo lodówka jest na pewno pusta. W dodatku gazety nie leżą na swoim miejscu. Dobijało mnie to, że przez dziecko nie mogę się ruszyć i wszystkiego dopilnować.
Dom, w którym przed porodem uwielbiałam przebywać, wydał mi się więzieniem. Nie mogąc zapanować nad — wyimaginowanym w dużym stopniu w mojej głowie — chaosem, ciągle płakałam. Mąż nie rozumiał, co mi jest. Ja również. Na pytanie — Dlaczego płaczesz? odpowiadałam w końcu — Nie zwracaj na mnie uwagi, bo sama nie wiem o co chodzi.
Wszystko doprowadzało mnie do łez. Czy to ze złości, bezsilności czy ze wzruszenia, gdy mąż starał się mnie pocieszać i przytulać. Nawet w sylwestra siedziałam z synkiem na sofie łkając bez powodu. Płaczliwy nastrój zniknął po tygodniu. Bez śladu.
Agnieszka (30 lat, mama półrocznej Gabrysi):
— Płakałam od pierwszej doby po porodzie. Miałam trudności z karmieniem piersią. Razem z mężem "pieszczotliwie" nazwaliśmy naszą córeczkę Wampirkiem, bo poobgryzała mi sutki do krwi. Uparłam się, by karmić jednak piersią, więc obie wyłyśmy przy posiłkach. Ja z bólu, a mała z głodu. Na szczęście personel w szpitalu zaczął dokarmiać małą, a moja położna doradziła mi w końcu nakładki silikonowe na sutki.
Miałam w dodatku fobię, że maleństwo przestanie w nocy oddychać, a ja nie zdążę go uratować. Mimo poporodowego zmęczenia nie spałam przez pierwsze trzy doby nasłuchując oddechu dziecka. W końcu zaczęłam zasypiać z głową w kuwecie, w której leżała córka. Budziłam się wtedy z przerażeniem i szybko szturchałam małą, by sprawdzić czy żyje. Z wrażenia, że sama mogłam jej zrobić krzywdę… nie mogłam zasnąć. Trwało to około miesiąca. Z dnia na dzień zaczęłam zasypiać bez lęku. Nie wiem czy ze zmęczenia, czy może opuścił mnie baby blues.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze