Znęty
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuJoanna bardzo się boi. Prosi, żeby zmieniać w tekście wszystko, co mogłoby naprowadzić jej oprawcę. Ela obawia się, że zaszkodzi swojej sprawie, że mąż będzie się mścił za to, co mi powie. Tylko Basia już jest spokojna. Sądowy wyrok zabrał jej wszystko, co miała najcenniejszego – dwie córeczki, do których prawo opieki przyznano byłemu już mężowi.
Spotykamy się w Centrum Praw Kobiet we Wrocławiu. Siedzimy przy stole, pijemy kawę i rozmawiamy. Rozmawiamy spokojnie, czasem nawet żartujemy. Gdyby spojrzeć na nas z boku, można by pomyśleć, że to miłe towarzyskie spotkanie kilku kobiet. Ale moje rozmówczynie mówią o przerażających, bolesnych historiach, które zmieniły ich życie na zawsze.
Podziwiam te kobiety. Podziwiam ich spokój, siłę i determinację. Zrobią wszystko, żeby przysłowiowej sprawiedliwości stało się zadość. Doznały wielu krzywd: najpierw od najbliższych im ludzi, czyli od mężczyzn, z którymi związały swoje życie, rodząc im dzieci, a potem od wymiaru sprawiedliwości, który zdaje się nie zawsze działać tak, jak powinien. Przeszły trudną i bolesną drogę, zanim znalazły się tu, gdzie są: w Centrum Praw Kobiet, w którego nieprzytulnym wnętrzu spokojnie opowiadają obcej kobiecie o tym, czego doświadczyły.
Joanna (44 lata) ma dwoje dzieci z pierwszego małżeństwa. Jej drugi mąż (Joanna mówi o nim: ten pan) jest teologiem, pracuje jako katecheta. Na zewnątrz kulturalny, opanowany, wyrozumiały, za zamkniętymi drzwiami w domu pokazuje swoje psychopatyczne oblicze. Raz dusił ją pilotem od telewizora tak długo, aż zaczęła charczeć. Gdyby nie dzieci, które widząc rzężącą matkę dostały ataku histerii, pewnie by ją udusił. Zemdloną zostawił na podłodze i uciekł do swojej matki. Po innym akcie przemocy przez pół roku nosiła kołnierz ortopedyczny.
Gdy była w zagrożonej ciąży i leżała w łóżku, wyjechał na wakacje, zostawiając ją bez środków do życia. Głodowała.
Innym razem zaraził ją rzeżączką. Wmawiał jej, że jest psychicznie chora.
Któregoś dnia zrozumiała, że jedynym rozsądnym wyjściem z sytuacji będzie rozwód. Ale nie rozwiodła się, bo dla katoliczki rozwód to najgorsze, co może spotkać szanującą się, wierzącą kobietę. Szukała wsparcia u spowiednika. Usłyszała, że powinna cierpieć w godności tak jak Chrystus i wybaczać, wybaczać, wybaczać. Wybaczać aż po grób.
Było coraz gorzej. Zdesperowana uciekła do USA, zabierając najmłodsze dziecko. Dwoje starszych zostawiła z pierwszym mężem. Kiedy o tym mówi, płacze. Mówi, że nie mogła inaczej, musiała chronić najmłodszego synka.
Pod jej nieobecność mąż założył sprawę o rozwód z orzeczeniem jej winy, by – w razie czego – móc starać się o alimenty. Dla siebie.
Po trzech latach w USA na trzy lata wyjechała do Niemiec. Zbierała siły i pieniądze, żeby móc sięgnąć po sprawiedliwość. Dziś kolejni prokuratorzy umarzają postępowanie o znęcanie. Powód: brak dostatecznych dowodów. Zaświadczenia lekarskie to za mało dla wymiaru sprawiedliwości.
Kiedy Joanna mówi o tym, jak polskie prawo traktuje ofiary przemocy domowej, bardzo się denerwuje. W USA pewien sędzia powiedział jej, że tam za to, co zrobił jej mąż, dostałby pięć wyroków, tak oczywiste są dowody jego winy. W Polsce jest bezkarny.
Joanna jest również bardzo oburzona faktem, że mąż wciąż uczy w szkole. Że jakieś dzieci słyszą z jego ust, jak należy żyć, żeby żyć godnie. Że mówi im o miłości – tej małżeńskiej i tej do bliźniego. Była w tej sprawie w Kurii Biskupiej. Powiedziała o wszystkim, pokazała dowody, zażądała, by temu panu zakazano nauczać. Nikt nie potraktował jej poważnie. Jak to – ten kulturalny, grzeczny i niegdyś pilny student dopuszcza się takiego zachowania? Jak to możliwe, że ten były alumn Seminarium Duchowego znęcał się nad żoną i synem? Przecież wszyscy go tak lubią, to wspaniały człowiek. Niemożliwe.
Ten pan uczy nadal.
Ela (40 lat) jest w trakcie sprawy rozwodowej. Kiedy mówi o swoim mężu, wygląda na zdumioną, jakby ciągle nie wierzyła, że można z kimś żyć przez dziewiętnaście lat pod jednym dachem i nie zorientować się, kim jest naprawdę. Przez wszystkie lata była przekonana, że tworzą z mężem świetną parę, kochają się i szanują, czego dowodem może być dwójka wspaniałych, szczęśliwych dzieciaków.Ale któregoś dnia okazało się, że z jej mężem jest coś nie tak. Zamknął za nią drzwi do kuchni, upewnił się, że nikt nie słyszy i wysyczał do ucha: — Rozwiedziesz się ze mną na moich warunkach, albo cię zniszczę. Była przekonana, że się przesłyszała. Że to, co widzi i słyszy, nie dzieje się naprawdę.
Potem było coraz gorzej. Upokorzenia, zastraszanie, groźby i przemoc ekonomiczna: mąż zablokował ich wspólne konta, przestał łożyć na rodzinę. Wniósł sprawę o separację. W tym czasie ona dowiedziała się, że żyła w innej rzeczywistości niż on. Jak mogła nie zauważyć, że on ma liczne kochanki? Że miał nawet romans z przyjaciółką swojej matki?
Z jedną z kochanek udało się jej nawiązać kontakt. Dziewczyna odeszła od jej męża po tym, kiedy ten zaczął obsesyjnie nalegać na dziecko. Poznawszy Elę i jej wersję wydarzeń była kochanka postanowiła jej pomóc, dzięki czemu Ela ma ich listy miłosne i wspólne zdjęcia: niezbite dowody na to, że mąż nie dochował wierności małżeńskiej.
Wniosła pozew o rozwód. Była przekonana, że to tylko formalność, w końcu dowody winy męża są oczywiste. Jest jednak inaczej. O rozprawie rozwodowej ciągnącej się już kilkanaście miesięcy Ela mówi krótko: farsa. Podczas każdej rozprawy musi udowadniać, że była dobrą żoną i matką. Odpierać zarzuty, że była leniwa, uprawiała z mężem za mało seksu, że była nie taka, jak powinna. Czuje się tak, jakby to ją winiono za to, że mąż miał kochanki, że małżeństwo się rozpadło.
Kilka miesięcy prosiła, żeby sąd ustalił alimenty na dzieci – sąd ustalił wolne datki, co w praktyce oznaczało, że mąż Eli wpłacał na jej konto niewielkie sumy, kiedy chciał, nieregularnie. Żądał od żony, żeby prosiła go o pieniądze. — Jeśli twój ton będzie właściwy, dam pieniądze na obóz dla syna, mówił z uśmiechem, - Jeśli nie, mały nigdzie nie pojedzie. Połykała łzy i prosiła.
Dziś ma zasądzone alimenty, ale walczy o ustalenie terminów, kiedy mąż może widywać się z dziećmi. Tymczasem on pojawia się, kiedy chce, dezorganizując życie rodziny.
Na sali sądowej Ela wciąż miewa to dziwne wrażenie, że wszystko nie dzieje się naprawdę.
W sprawie Basi (35 lat) wyrok już zapadł: prawo do opieki nad jej córkami przyznano byłemu już mężowi. Uzasadnienie: ponieważ Basia pracowała, a dziećmi zajmował się jej mąż, to jemu należy przyznać prawo do opieki, bo ma z córkami lepszy kontakt. Argumentów, że pracowała, bo mąż nie pracował i bywało, że w domu nie było nic do jedzenia, nikt nie słuchał. Dla sądu nic nie znaczyło, że przez lata utrzymywała ze swojej pensji całą rodzinę, również męża. Na sądzie nie zrobił też wrażenia wyrok w zawieszeniu, który mąż otrzymał za jazdę po pijanemu, ani podejrzane świadectwa pracy, z których wynikało, że przez całe życie nie pracował nigdzie dłużej niż kilka miesięcy. Ani zeznania świadków, którzy mówili, że od dawna ma kochankę. Albo, że ma problem alkoholowy.
Znęcał się nad nią w podobny sposób, jak mąż Eli: kiedy byli sami. Mówił, że ją wykończy, zabije, że już jest trupem. Że nie zostało jej wiele życia. Że ją zniszczy. Basia zostawiła sobie jeszcze kilka SMS-ów, w których są jego pogróżki. Mówiła o nich w sądzie, ale usłyszała, że pogróżki to temat na inną rozprawę.
Przedstawiła sądowi zaświadczenie ze szpitala psychiatrycznego, do którego trafiła na pięć dni na obserwację po którejś z kolejnych kłótni. Diagnoza: zaburzenia adaptacyjne. Epikryza: zaburzenie spowodowane kłótniami z mężem i zastraszaniem, że zostaną jej odebrane dzieci.
W sądzie, wspierany przez całą rodzinę, ojciec jej dzieci zrobił z niej wariatkę. Dowodem na jej szaleństwo miało być to właśnie zaświadczenie. Na nic zdało się tłumaczenie, że była zastraszana i że to dowód przeciw niemu.
Anna nie wierzy w wyrok sądu. Jest tak niesprawiedliwy, że trudno w niego uwierzyć: ukarano ją za to, że pracowała. Niepojęte.
Mówi, że się nie podda. Odwoła się do Sądu Apelacyjnego, choć wie, że tylko w kilku procentach spraw wyrok sądu pierwszej instancji ulega zmianie.
Znęty
Joanna pamięta pierwszy raz, kiedy zdecydowała się opowiedzieć policji o swoim dramacie. Było to dla niej bardzo trudne, przed Bogiem przysięgała przecież, że nie opuści męża aż do śmierci. Jak teraz ma opowiedzieć obcemu mężczyźnie o najintymniejszych szczegółach swojego życia? Funkcjonariusz wyglądał na znużonego. Poprosiła, żeby wyłączył radio i zamknął drzwi. Zdumiał się, wydukał z oburzeniem: — No co pani? Odpowiedziała, że nie będzie opowiadać o swojej traumie w rytm wesołych piosenek z radia. Był wściekły, ale zrobił, co chciała. Jej opowieść skwitował stwierdzeniem, że „cztery nogi wszystko załatwią”. Cztery nogi — czyli seks z mężem. Taki policyjny żargon.
Ela przyszła na komendę donieść, że ktoś włamał się do jej samochodu, do komputera (zablokowano jej wszystkie skrzynki pocztowe), założył podsłuch w domu i że podejrzewa o to męża, z którym właśnie się rozwodzi. Mówiła, że w poczcie, która znikła, są wszystkie dane obciążające jej męża, a w samochodzie podczas włamania nic nie zginęło, za to jej mąż zawsze dokładnie wie, gdzie ona się znajduje, więc pewnie podczas włamania założono w jej samochodzie nadajnik GPS. Powiedziała też, że ktoś ją ciągle śledzi, że ostatnio mąż przez półtorej godziny obserwował ją przez szybę na basenie i że się bardzo boi, że prosi o pomoc. Policjant powiedział, że nic się nikomu nie stało, więc nic nie może zrobić. Wzruszył jeszcze ramionami i popatrzył na nią jak na wariatkę, która obejrzała za dużo amerykańskich filmów i teraz roi niestworzone historie. Na koniec, familiarnym tonem doradził, - Żeby jakoś jednak może spróbowała się z mężem dogadać.
Znęty - takim określeniem posługują się policjanci, mówiąc o przemocy w rodzinie. Znętami nikt nie chce się zajmować.
Adwokaci
Basia mówi, że dopiero po wyroku sądu usłyszała od znajomych, że była naiwna, wierząc w sprawiedliwość. Że powinna zainwestować w adwokata, dobrego adwokata, bo taki adwokat to podstawa, bez której nie ma szans wygrać – nawet wtedy, kiedy oczywiste jest, że ma rację. Jej adwokat z urzędu na sali rozpraw zachowywał się tak, jakby pierwszy raz dowiadywał się, jakie są okoliczności sprawy. Aż sędzia zwrócił mu uwagę, że powinien się bardziej przykładać do swojej pracy.
Joanna wysyłała swojej adwokatce pieniądze zza granicy. Telefonicznie dowiadywała się od niej, jakie są postępy w jej sprawie. Dopiero kiedy wróciła, dowiedziała się, że żadnej sprawy nie ma i nie będzie, bo postępowanie umorzono. Zażądała od adwokatki zwrotu pieniędzy. W odpowiedzi usłyszała, że jeśli tylko pójdzie się gdzieś poskarżyć, jej mąż pozna jej niemiecki adres. Joanna skapitulowała, porażona zachowaniem kobiety. Boi się o los synka i swój.
Ela jest niemal pewna, że jej adwokat został przekupiony przez jej męża. Męża stać na łapówki i przekupstwa, bo jest dyrektorem ogromnej firmy, w której zarabia duże pieniądze. Przed jedną z rozpraw adwokat namawiał ją, żeby poszła na ustępstwa. Nie chciała się zgodzić. Przed wejściem na salę sądową krzyknął do męża i jego obrońcy: — Mówiłem, żeby się zgodziła na wasze warunki, ale ona nie chce!
Wszystkie trzy kobiety twierdzą, że wobec zachowania adwokatów czują się bezsilne. Nie wiedzą, jak radzić sobie z ich lekceważeniem i nieuczciwością.
Dowody
Dowody przedstawione przez Joannę okazały się niewystarczające, żeby prokurator skierował oskarżenie o znęcanie do sądu. Owszem, ma zaświadczenia od lekarza, potwierdzające, że wielokrotnie doznała obrażeń, ale to za mało: powinna mieć wyniki obdukcji lekarskiej. (Obdukcja, wykonywana przez lekarza-specjalistę medycyny sądowej jest płatna i wiele kobiet na nią nie stać; poza tym miejsca, gdzie obdukcję można wykonać, znajdują się najczęściej w dużych miastach).
Basia mówi, że sąd zlekceważył wszystkie dowody winy jej męża, całą dokumentację jego nieodpowiedzialności, karząc ją za to, że była dobrą matką i że się tak bardzo starała, by utrzymać rodzinę.
Ela nie może zrozumieć, dlaczego przedstawione przez nią dowody zdrady małżonka nie są brane pod uwagę i dlaczego musi cały czas przekonywać wysoki sąd, że była dobrą żoną i matką. W końcu to nie ona zawiniła, to oczywiste.
Basia w ciągu ostatniego roku schudła kilka kilo. Wciąż ma kłopoty z jedzeniem. Joanna bierze leki psychotropowe i przeciwbólowe. Obie nie mogą spać. Jednak zaświadczenia lekarskie, mówiące, że są w traumie pourazowej, nie są dla sądu żadnym dowodem. Wręcz przeciwnie – interpretuje się je jako świadectwa ich szaleństwa.
Ela i Basia nie chcą powiedzieć, że wysoki sąd jest głupi czy bezduszny, w końcu ich mężowie też przedstawili swoje dowody. Tyle, że po części były spreparowane i nikt ich nie weryfikował. Według nich ostateczny wyrok sądu zależy od widzimisię sędziego, a to niesprawiedliwe.
Poza protokołem
Eli sędzia radził, żeby się kilka razy zastanowiła, zanim coś powie. Albo żeby wyszła z mężem za drzwi i tam spróbowała się dogadać. — Albo się dogadacie, albo wyznaczę wam odległy termin następnej rozprawy, mówił jak do niegrzecznych dzieci. A przecież gdyby mogli się dogadać, nie przychodziliby do sądu, żeby tam publicznie opowiadać o szczegółach swojego wspólnego pożycia.
Basi, kiedy ta się rozpłakała, sędzia powiedziała: — Nie dziwię się, że dzieci nie chcą z panią być. A przecież dzieci niczego takiego nie powiedziały.
I tak dalej, i tak dalej.
Wszystkie trzy kobiety wydają się mieć zdrowy ogląd sytuacji. Wbrew temu, co próbują wmówić im ich mężowie i urzędnicy, nie są ani niezrównoważone, ani rozhisteryzowane: to silne, mądre i odważne osoby, które jasno i wyraźnie formułują swoje rozsądne, wyważone opinie. Mimo doznanych krzywd mają dość siły, by sprzeciwić się niesprawiedliwościom, których doznały. Mówią zgodnie, że mają pecha, bo trafiły na niewłaściwych sędziów, adwokatów i funkcjonariuszy. Mimo tego, co je spotkało, wierzą, że zdarzają się sprawiedliwe wyroki sądu, empatyczni policjanci i uczciwi adwokaci. Twierdzą też, że polskie prawo nie mówi jednoznacznie, jak postępować z ofiarami przemocy i stąd te wszystkie nadużycia.
Nie poddam się, mówi Joanna i uśmiechając się popija kawę.
Starannie ukrywa łzy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze