Nie chcę mieć dzieci!
ZOFIA BOGUCKA • dawno temuDzieci to gorący temat, nie tylko wśród rodziców. Podtrzymują go zarówno ci, którzy chcieliby mieć potomstwo, jak i osoby, które w roli mamy czy taty absolutnie się nie widzą. Kiedyś dzieci miał każdy, kto mógł. Nikt się nad tym specjalnie nie zastanawiał, po prostu spełniał swą życiową powinność. Dziś o ich posiadaniu rozmawia się i decyduje – bycie rodzicem nie jest już oczywistością i naturalną koleją rzeczy. O ile niektórzy odkładają swe plany na bliżej nieokreśloną przyszłość, coraz więcej jest osób, które rodzicami nie chcą zostać w ogóle. Co więcej – mówią o tym dobitnie i głośno.
Patrycja (30 lat, nauczycielka akademicka z Trójmiasta):
— O fakcie, że nie będę mieć dzieci, poinformowałam rodziców jeszcze w podstawówce. Śmiali się ze mnie, nie traktowali tych deklaracji poważnie. Ja jednak już wtedy wiedziałam, że dom i rodzina to opcja nie dla mnie. Jestem typem samotnika i intelektualistki. Interesuje mnie świat i ludzie, rządzące nimi mechanizmy, ale wolę pozostać obserwatorem — od czynnego uczestnictwa stronię. Pewnie dlatego już jako dzieciak migałam się tak od towarzystwa, jak i wszelkich form współżycia i społecznej aktywności. Kiedy moi rówieśnicy biegali po podwórku, a potem na imprezy, ja wolałam zostać w domu – dużo czytałam, uczyłam się, namiętnie też grywałam w chińczyka — oczywiście sama ze sobą. I tak — mniej więcej — zostało do dziś. Lubię swoje życie, które prowadzę we własnym tempie, na swoich zasadach. Wciąż dużo czytam, poznaję nowe obszary wiedzy, uczę się języków i zgłębiam tematy z sekcji swoich zainteresowań zawodowych. Nade wszystko cenię ciszę i spokój, wolność i niezależność.
Zupełnie nie widzę się w roli żony czy rodzica. Nie wyobrażam sobie, żebym po powrocie z pracy, kiedy to jestem wyeksploatowana na całej linii, ale i głodna popołudniowej porcji literatury czy wiedzy, musiała jeszcze ugotować, posprzątać, pobawić się z dziećmi i jeszcze odrobić z nimi lekcje. Zresztą prawda jest taka, że znając mnie, najczęściej w ogóle zapomniałabym je odebrać z przedszkola czy szkoły. Nie nadaję się do typowych, kobiecych ról. Żyję w swoim świecie, a w tym Bożym – cóż, najczęściej tylko bywam. Wciąż pochłaniają mnie jakieś rozważania i analizy, działam powolnie i metodycznie. Jestem naukowcem, tym żyję. Czuję się szczęśliwa i spełniona. Nie sądzę, żebym nadążała za tempem, jaki wyznacza rytm typowej rodziny. A nawet gdyby mi się udało, zeszłabym na ziemię i stałabym się wzorową żoną i mamą… Nie, nie widzę tego. Rozmieniona na drobne, sfrustrowana przyziemnością codzienności, nie byłabym ani sobą, ani tym, kim chcę być.
Nie chcę mieć dzieci, to moja świadoma i ostateczna decyzja. Strasznie mnie tylko denerwuje, kiedy inni – rodzina, znajomi, a nawet sąsiedzi, pytają co z dzieckiem. Zupełnie nie rozumiem ani tej chorej ciekawości, ani presji, że coś muszę. To już nie te czasy, kiedy zaraz po szkole wychodziło się za mąż, bo czas uciekał, a dziecko płodziło się w noc poślubną albo i przed. Szkoda mi może tylko moich rodziców, bo przez to, że jestem jedynaczką, nie dane im będzie zasmakować bycia dziadkiem i babcią. Niemniej ich argument, że kiedyś, kiedy już będzie za późno, pożałuję swej decyzji, zupełnie do mnie nie trafia.
Weronika (29 lat, animatorka kultury z Wrocławia):
— Kocham dzieci, ale nie jestem mamą – i to się nie zmieni. Z moim mężem postanowiliśmy, że nie będziemy mieć potomstwa. Skupiliśmy się na delektowaniu życia we dwoje. Dużo podróżujemy, zimą jeździmy na nartach, a latem żeglujemy. Mamy znajomych i przyjaciół, dużą rodzinę, w tym moich ukochanych siostrzeńców – popołudnia i weekendy często spędzamy z nimi. Prowadzimy się – można powiedzieć – bardzo aktywnie. Chodzimy na spacery, do kina czy teatru. Dobrze nam we dwoje — po co to zmieniać?
To nie było tak, że nigdy nie chciałam mieć dzieci. Wręcz przeciwnie. Zawsze widziałam się otoczoną gromadką maluchów – i swoich, i cudzych. Myślałam, że będę miała co najmniej trójkę – dwóch synków i córeczkę. Studiowałam też pedagogikę, bo chciałam pracować w szkole. Naprawdę ciągnęło mnie do dzieciaków. Kiedy moja siostra zaszła w ciążę, ja też oszalałam ze szczęścia. Fakt, że będę ciocią, zrobił na mnie ogromne wrażenie. Cieszyłam się, bardzo jej pomagałam — byłam z nią na dobre i na złe, podczas radości na badaniach USG i smutków w szpitalu (jej ciąża była zagrożona). To było dla niej ważne. Aneta miała pecha, bo jej mąż okazał się Piotrusiem Panem, patologicznym leniem i damskim bokserem. Gdyby nie ja, byłaby z tym wszystkim sama. Ostatecznie się z nim rozwiodła.
Opiekowałam się nią, a kiedy urodziła bliźniaki – pomagałam, ile miałam czasu i sił. Była sama z dwójką niemowlaków – nie mogłam ich zostawić. W konsekwencji jej macierzyństwo przeżywałam tak, jakbym była zastępczym rodzicem. Było mi jej żal, a i Ola, i Antek były takie słodkie… I tak to po zajęciach pędziłam do nich – w sumie można powiedzieć, że tam zamieszkałam. Pomagałam przy dzieciach, bawiłam się z nimi, karmiłam i przewijałam, żeby siostra mogła się chociaż zdrzemnąć, ale i zajmowałam się jej domem – gotowałam, sprzątałam, prałam. Niby nic nie traciłam, bo byłam wtedy wolna, nie miałam zobowiązań, ale omijały mnie atrakcje życie studenckiego i typowa dla tego okresu beztroska. Nauka, praktyki, do tego zarwane noce, szalone popołudnia z maluchami – wytrzymałam tak grubo ponad rok.
Potem, kiedy dzieciaki poszły do żłobka, nieco odpuściłam – właściwie na prośbę siostry, która stwierdziła, że tak dalej być nie może. Byłam jej wdzięczna za ten krok. Czułam się wtedy tak, jakbym zrzuciła wielki ciężar. Nadal pomagałam Anecie, ale raczej z doskoku — zajęłam się swoim życiem. Kiedy myślę o tamtym okresie, kiedy mieszkałam z nimi, to mi słabo. Bo naprawdę dostałam w kość. Nie byłam gotowa na taki wysiłek – przez to zakodowało mi się, że dzieci to kierat, utrata wszystkiego, zmęczenie, łzy i frustracja. Nie jestem w stanie wejść w to raz jeszcze. Gdzieś tam w środku kołacze mi się myśl, że wtedy wyczerpały mnie nie tyle same dzieciaki, co braki we mnie. To jednak nie ja byłam rodzicem, więc miłość macierzyńska nie uskrzydlała mnie, nie osładzała tych trudów, nie dawała wewnętrznej siły i cierpliwości. Mam tę świadomość, ale zmienić swego życia nie chcę. O ile ja mam to w sobie poukładane, o tyle na przykład nasi rodzice już z tym sobie nie radzą. Nikomu nie mówię o powodach decyzji, nie tłumaczę się, bo po co. Uważam, że powinna wystarczyć im moja deklaracja, że nie chcę dziecka — to przecież moje życie, moja sprawa.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze